Grzegorz Drozd. Lotem Drozda: Tomek, to nie tak miało wyglądać (felieton)

WP SportoweFakty / Michał Szmyd / Na zdjęciu: Tomasz Gollob
WP SportoweFakty / Michał Szmyd / Na zdjęciu: Tomasz Gollob

Świetny żużel w Toruniu, łzy w Bydgoszczy i szampan w Warszawie; pierwszy weekend października był wybuchową żużlową mieszkanką.

W tym artykule dowiesz się o:

Lotem Drozda, to cykl felietonów Grzegorza Drozda, dziennikarza WP SportoweFakty.

***

Dzień pierwszy - Grand Prix Toruń

Na pierwszy ogień poszła ostania runda Grand Prix w Toruniu. Słowami Jacka Frątczaka zapowiedziałem ją, że będzie najlepszą odsłoną tegorocznego cyklu. Czy była? Na pewno była tradycyjnie jedną z lepszych rund. Ogromna w tym zasługa Motoareny, którą projektował sam Per Jonsson, który z powodu infekcji nie dotarł na zapowiadane spotkanie z kibicami. - Per psychicznie czuje się dobrze. Mentalnie jest silny i nie ma kryzysów. To jest twardziel taki sam jak na torze - mówił przyjaciel z toru Jonssona, Tony Olsson.

- Z powodu trybu życia ma ciągle problemy z odleżynami. To uciążliwa i przykra sprawa, ale nic na to nie poradzimy - dodał Olsson. Zawody w Toruniu należały do ciekawych i praktycznie do końca trwała walka o tytuł mistrza świata. Żużlowcy rozpływali się nad Motoareną i nad jej możliwościami walki w kontakcie. Ogólnie jest z tym o wiele gorzej. - Motoarena to raczej chlubny wyjątek niż reguła. Żużel jest za szybki. Tory nie odpowiadają charakterystyce dzisiejszych silników - przekonywali mnie Erick Boocock i Reg Wilson, ongiś znakomici brytyjscy żużlowcy. - Tory są za płaskie i za twarde. Brakuje odpowiedniego materiału, aby można było się ścigać. Za naszych czasów na łukach jeździliśmy w kontakcie. Jeździliśmy o wiele wolniej, ale liczyła się technika i taktyka. Dzisiaj żużlowcy przez cztery kółka walczą jak nie stracić prędkości. Jeden błąd, bądź szpryca i zawodnik traci dziesiątki metrów, które nie są do odrobienia - tłumaczą.

- Wczoraj po treningu do mojego domu przyjechali panowie z BSI. Był m.in. Torben Olsen. Pytali, co zrobić żeby żużel był ciekawszy - mówił z kolei Ryszard Kowalski, tuner trzech z najlepszej czwórki żużlowców tegorocznych mistrzostw świata. - Nie mam gotowej recepty, ale niech próbują z oponami. Węższy bieżnik i twardszy materiał powinny spowodować, że motocykl będzie łapał mniejszą przyczepność i w efekcie jechał wolniej. Może standaryzacja silników? Przynajmniej na etapie zawodów rangi młodzieżowej, bo nie wierzę, że wyścig technologiczny da się zatrzymać na poziomie rywalizacji najlepszych. Żużel jest sportem motorowym i technologia zawsze będzie odgrywała olbrzymią rolę. Ale proszę pamiętać, że jeżdżą ludzie. W 1987 roku cieniowałem przez większość sezonu. Latem pożyczyłem ten swój "słaby" motocykl Wojtkowi Żabiałowiczowi na finał mistrzostw Polski w Toruniu i "Żaba" zgarnął złoty medal. Po dwóch tygodniach rozmyślań po tym finale dotarło do mnie, że to ja jestem słaby i dałem sobie spokój - opowiadał mi pan Rysiu.

- Wracając do atrakcyjności żużla. To nie tylko problem silników, ale i torów. Przy dzisiejszych prędkościach, aby rywalizacja była zacięta i widowiskowa potrzeba właśnie takich torów jak ten w Toruniu. Łuki muszą być podniesione i dobrze wyprofilowane. Na płaskich torach goniący nie ma szans dojść lidera wyścigu, który dysponuje szybkim silnikiem - tłumaczył Ryszard Kowalski, a ja nie mogłem wyjść z podziwu, że dokładnie takie same słowa dwie-trzy godziny wcześniej wysłuchiwałem od brytyjskich legend. - Brakuje torów, na których moglibyśmy w rożnych częściach świata organizować ciekawe turnieje - ripostuje Tony Olsson. - Nie jest to łatwy temat. Kiedyś Ole Olsen i spółka zaczęli budować sztuczne tory. To miało być antidotum. Ale jak wiemy, to też nie jest prosta sprawa. Z powodu kosztów układania toru i wynajmu ogromnych obiektów tory przygotowuje się bez testów i na ostatnią chwilę. Wszystko rozbija się jak zwykle o pieniądze - tłumaczy Olsson.

Co do samych zawodów, to Tai Woffinden stanął na wysokości zadania i sięgnął po trzecie złoto, po czym wyrównał rekord Ove Fundina z 1961 roku tj. trzeci tytuł w wieku 28 lat (patrząc na rok urodzenia). - Po raz pierwszy ogromną presję udźwignął w Teterow, a teraz w Toruniu udowodnili, że jest godzien tytułu mistrza świata - przekonywał Kelvin Tatum, były świetny zawodnik, a obecnie komentator telewizyjny. - Tegoroczny cykl można podzielić na dwie połowy. Pierwsza część należała do Woffindena, druga do Zmarzlika - obaj mieli gorsze i lepsze chwile. Obaj mieli farty i pechowe decyzje sędziów - ciągnął Tatum.

Dzień drugi - Asy dla Tomasza Golloba, Bydgoszcz

Niedziela, to już pobliska Bydgoszcz i zupełnie inne nastroje. Gdy Tomek wyjechał do prezentacji stałem za bandą i mówiłem zapłakany, że to nie tak miało wyglądać. Po kilku minutach Tomek rozpoczął swoje przemówienie:... to nie tak miało wyglądać. W zasadzie tymi słowami można by zakończyć opis tego pożegnalnego turnieju największego asa w historii polskiego speedwaya. - Solidaryzując się z sytuacją Tomka, przykro, że te zawody mają taki charakter. Nie spodziewaliśmy się wszyscy, że tak to właśnie się zakończy. Mimo wielu trudnych momentów w ciągu jego kariery można powiedzieć, że był dzieckiem szczęścia. Cieszy, że na zawody przyszło tak wielu entuzjastów jazdy Tomka. To byłoby chyba na tyle jeśli chodzi o pozytywne aspekty tej imprezy, zwłaszcza, że nadzieja na odzyskanie sprawności ruchowej przez Tomka jest bardzo odległa - dzielił się emocjami Władysław Gollob.

Tomasz Gollob przez wiele lat nosił ciężar całego rodzimego żużla. Był odpowiedzialny za wynik międzynarodowy i wizerunek na arenie światowej. Za porażki i chwile słabości obrywał najbardziej. Od kibiców, działaczy, czy środowiska. W takim dniu jak ten w Bydgoszczy widząc niepełnosprawnego Tomka nachodziły mnie myśli: czy było warto nieść ten ciężar? Ciężar nieprzychylnych opinii, presji, rozliczeń, gwizdów, wyzwisk oraz kilogramów jabłek i słoneczników, które leciały z trybun na tor w kierunku nie tylko Tomka, ale i całego klanu Gollobów. Moje wątpliwości rozwiał Władysław Gollob. - Warto było - odpowiedział zdecydowanie w pierwszych słowach.

- Od 1955 roku do pierwszego października 2018 poświeciłem na żużel bardzo dużo czasu. To były dziesięciolecia pracy w tym sporcie. Czy Tomek żałuje, trzeba by jego spytać. Jeśli chodzi o mnie, to nie żałuję. W życiu trzeba wyznaczać sobie cele i je zdobywać. Tak się złożyło, że wraz i z moim pożegnaniem następuje pożegnanie Tomka w roli czynnego uczestnika zawodów żużlowych w Bydgoszczy - tyle Władysław Gollob.

Na stadionie Polonii tego dnia nie brakowało znajomych twarzy. Zjawili się Henrik Gustafsson i Andy Smith, którzy wraz z Gollobami stanowili o sile bydgoskiej Polonii dwie dekady temu. - Pomiędzy startami w Polonii mieszkałem w hotelu nieopodal stadionu. Niemal codziennie rano budził mnie huk żużlówki. Jak na trening, to było dość wcześnie. Ósma, czy dziewiąta rano. Tym trenującym był oczywiście Tomek - wspomina Andy Smith. - Był trudnym przeciwnikiem. Nie znosił przegrywać i nie czuł przed nami - zachodnimi zawodnikami - respektu. Za każdym razem czuliśmy, że chce nam tego dnia dokopać - śmieje się Andy. - Polscy żużlowcy uczyli się w latach 90. profesjonalizmu i dbałości o sprzęt. Gollobowie pierwsi wyróżniali się w tym elemencie. Rzucali się w oczy w parkingu i wyglądali na gości, którzy wiedzą do czego dążą - dodaje Andy.

Wspomnień, komentarzy anegdot i historii o Tomku i jego karierze tego dnia było wiele. Pytałem wiele osób o opinie nt. Tomka jako żużlowca. Jak możecie się domyślać padały same superlatywy. Wspaniały, fenomenalny, niezłomny, profesjonalista itd. itp. Najciekawiej wypowiedział się Krzysztof Cegielski. A było to tak:

- Tomek Gollob? Pierwsze skojarzenie? Tak, pamiętam. Dostałem od niego niezłą szprycę po zakończonym biegu, w którym pierwszy raz pokonałem go podczas turnieju Grand Prix. Było to w Pradze 2002 roku - rozpoczął "Cegła" idealną puentą określającą charakter sportowy Golloba. - Przez wiele lat mówiło się, że ktoś go zdetronizuje na krajowym podwórku. Tego typu sugestie padały od co najmniej polowy lat 90. i postępów Rafała Dobruckiego. I co? Do dziś nikt mu nie dorównał - twierdzi Cegielski. - Wiele pisze się o tym, że Tomek był lokomotywą dla nas młodszych. Że inspirował do lepszej jady i dodawał wiary w przyszłe sukcesy. Jego sława, a przede wszystkim jego styl jazdy na torze były tak kosmicznie odległe, że nawet nie potrafiłem sobie wyobrazić, że kiedyś mogę osiągnąć taki poziom. On dla nas - polskich zawodników - był z innej planety. Jego wielkość wręcz przygniatała resztę chłopaków. Udało nam się go pokonywać w pojedynczych wyścigach, ale w końcowym rozrachunku, we wszelkich statystykach, w stylu jazdy, to... to mistrz jest jeden - mówi Cegielski.

Po zawodach spotkałem aktora Karola Strasburgera, który od lat daje się poznać jako wierny fan speedwaya. - Na żużel chodzę od lat 50-tych. Najpierw zabierał mnie dziadek, później chodziłem sam. Pamiętam Cravena, Fundina, Szwendrowskiego i wielkie imprezy na Skrze w Warszawie. Do Bydgoszczy przyjechałem dla Tomka, aby wraz z nim być i dodać mu otuchy. Miałem szczęście zamienić z nim kilka słów i przekazałem mu, że wśród artystów w Warszawie też o nim myślimy i wszyscy przekazujemy mu wsparcie i pozytywną energię. W takich chwilach, to bardzo ważne - powiedział gospodarz Familiady.

Dzień trzeci: Gala PGE Ekstraliga, Warszawa

- Chcę pobić Rickardssona i Maugera i być mistrzem świata najwięcej razy w historii -mówił do mnie Tai Woffinden po finale PGE Ekstraligi w Lesznie w 2015 roku. Anglik mówił pewnym, spokojnym i zdecydowanym głosem. Tamta deklaracja oraz sposób przekazania jej zrobiła na mnie wtedy ogromne wrażenie. Takie samo, gdy przyglądałem się młodziutkiemu Woffindenowi w przystadionowej restauracji na obiekcie Włókniarza przed meczem ligowym w 2009 roku. Miał zaledwie 19 lat, a emanował ogromną pewnością siebie i swobodą. - Może to stąd, że miałem cudowne dzieciństwo. Rodzice nigdy niczego mi nie zabraniali, ani mnie nie karali za rożne psikusy. Zawsze czułem ogromne wsparcie i miłość od rodziców - tłumaczy Woffinden.

Obserwując podczas Gali anglosaskich mistrzów i porównując ich zachowanie w różnych sytuacjach do zachowania polskich asów mam pewne spostrzeżenia. Woffinden, Doyle i reszta paczki są mniej skrępowani tym całym zgiełkiem wokół nich. Na stadionie wykonują swoją robotę i dają z siebie maksa, a gdy jest czas na relaks, potrafią wyluzować. W sobotę Woffinden i Doyle pojechali przeciwko sobie bardzo twardo i ostro. Woffinden koniec końców wyrżnął o tor i w rezultacie mógł nawet stracić tytuł mistrza świata. Dwa dni później w Warszawie wyglądali z Doylem, którego zdetronizował, na najlepszych kumpli z całego towarzystwa. Zachodnie gwiazdy nie zaprzątają sobie nadmiernie głowy komentarzami i zgiełkiem wokół nich w mediach, na trybunach i w social media. Na stadionie skupiają się na żużlu, do nas przywdziewają maskę profesjonalisty, która raczy nas uprzejmie i z uśmiechem wyklepanymi regułkami, a dopiero w swoim zamkniętym gronie są sobą.

Odnoszę wrażenie, że nasi zawodnicy nie potrafią złapać potrzebnego dystansu do roli gwiazdy żużla. To oczywiście nie jest rodzaj punktowania naszych czy też gloryfikowana obcokrajowców. Raczej obserwacja i wnioski w sprawach, które moim zdaniem wpływają na osiągane wyniki. Nasze gwiazdy są ciągle spięte żeby czegoś głupiego nie zrobić albo nie powiedzieć. Dzielą i kategoryzują dziennikarzy oraz oceniają redakcje. Jasiek gada z tym, a z tamtym już nie, Wiesiek zupełnie odwrotnie. Na stadionie uciekają do busów, a z Gali do domów. Czy rozdają chętnie autografy, tego niestety nie wiem, bo przestałem zbierać. Może do tego wrócę. W sumie było to przyjemne zajęcie. Mniej spiny, a więcej luzu panowie.

Ja wiem, że łatwo się gada, ale spójrzcie na Patryka Dudka, który nie boi się być sobą. A to włoży na siebie coś ekstrawaganckiego, a to zapuści wąsa czy powie coś wesołego do kamery. Nie dziwi zatem, że "Duzers" udźwignął ciężar wicemistrza świata i pomimo trudnego początku sezonu oraz kontuzji kończy rok w dobrym humorze. Dudek jak nikt potrafi podczas jednego wieczoru w Grand Prix wyciągnąć super wynik z początkowej padaki. Ma chłopak nerwy ze... stali. I jak sam mówi, dystans złapał dzięki temu, że już dwa razy dzięki żużlowi był blisko kostuchy.

A więc żużlowcy bądźcie sobą i nie przejmujcie się tym co napiszą dziennikarze, powiedzą prezesi, czy też kibice. To wszystko i tak minie i pozostanie szary dzień. Bez względu na wasze wyniki, gdy ludziom zrobi się nudno i zimno, wyjdą ze stadionu, pójdą do domu i zajmą się swoim życiem. Tak jak w Bydgoszczy.

Grzegorz Drozd

ZOBACZ WIDEO Smektała nie zamierza wyrzucać taty z parku maszyn

Źródło artykułu: