Po raz ostatni Hans Andersen startował na pełnych prawach w Grand Prix w 2012 roku, zajmując 10. miejsce. W przeszłości osiągał w elicie lepsze wyniki. W latach 2007-2008 zajmował piątą pozycję. Znakomitą formę zaprezentował także w 2006 roku, gdy nie był stałym uczestnikiem, a mimo to, jadąc w kilku imprezach jako dzika karta i rezerwowy, zajął w klasyfikacji generalnej szóste miejsce. Łącznie wystąpił w 87 turniejach, w których odniósł cztery triumfy.
Dwukrotny zwycięzca Drużynowego Pucharu Świata z reprezentacją Danii wciąż jest przekonany, że drzemią w nim możliwości, by rywalizować jak równy z równym z najlepszymi na świecie. - Zdecydowanie uważam, że nadal mogę zamieszać przeciwko najlepszym i myślę o powrocie do Grand Prix. Wiem, że to różnica, gdy jeździ się przeciwko zawodnikom Grand Prix w ligach, ale jestem tam w stanie ich regularnie pokonywać. Chciałbym jeszcze raz zawalczyć. Po raz ostatni, w 2012 roku, byłem zaraz po straconym prawie całym sezonie z powodu kontuzji nogi. Chciałbym teraz pojechać świeższy i lepiej przygotowany - przyznaje 37-latek.
Droga do czołowej piętnastki wiedzie przez trudne eliminacje. Andersen jest świadomy czekającego go wyzwania. - Kwalifikacje są trudne. Prawdopodobnie łatwiej jest utrzymać się w ósemce, niż zakwalifikować z trzech miejsc z Challenge'u. Teraz niektórzy mogą nawet dostać dzikie karty na Challenge, mimo że wcześniej zostali wyeliminowani. Jest znacznie trudniej wrócić, niż było to w przeszłości - mówi i dodaje: - Jeździłem już przez jakiś czas w Grand Prix, ale teraz jestem starszy i bardziej doświadczony. Zawsze można spojrzeć się za siebie i zobaczyć, co chciałoby się poprawić, gdyby miała się pojawić kolejna szansa - mówi "Ugly Duck".
Duńczyk wierzy, że jego szanse na awans wzrosłyby wraz ze zmianą podejścia do startów. Jednym z pomysłów może być odpuszczenie jazdy w sesjach treningowych przed kolejnymi turniejami. - W przeszłości być może za bardzo się koncentrowałem na samych zawodach. A one są w końcu takie same jak każde inne. Czasami można było się wykończyć. Sobota się dłuży. Przebywa się na miejscu jeszcze od poprzedniego dnia i za dużo myśli wkłada się w zawody, podczas gdy na ligę przylatuje się po prostu w dzień meczu. To istotna sprawa dla podejścia mentalnego. Czasami można się zmęczyć psychicznie, gdy spędza się za dużo czasu na miejscu zawodów i za dużo się nad nimi myśli - opowiada Andersen.
Duńczyk zauważa, że taką właśnie drogą podążył w 2017 roku Emil Sajfutdinow, który na zdecydowaną większość rund przybywał tego samego dnia, rezygnując z udziału w piątkowych treningach. - Widać było, jak Emil Sajfutdinow opuszczał treningi przez większość ostatniego sezonu. Czy to by mi odpowiadało? Myślę, że tak. Wiele razy było widać, że w sobotę tor w ogóle nie jest taki sam. Ba, nigdy nie jest taki sam. Wiem, że niektórzy z zawodników wolą wtedy testować swoje silniki, które właśnie mieli w serwisie, aby sprawdzić, czy są w porządku. Każdy jednak może czuć się szybki, gdy jedzie w pojedynkę. Czasami trening zwyczajnie sieje zamęt w głowie, zamiast sprawiać, że czuje się świeżość, pewność na torze i dobre poukładanie spraw - stwierdza żużlowiec, który w Polsce reprezentuje Orła Łódź.
- Można używać tych silników, na których jedzie się w lidze, bo jeśli jest się szybkim w lidze, to czemu nie miałoby to działać również w Grand Prix? - pyta retorycznie na koniec Hans Andersen.
ZOBACZ WIDEO Z 1:5 na 4:2. W finałowym biegu na Motoarenie działo się!