Lata 80-te XX wieku to był dobry czas dla zachodu. Kiedy kraje kapitalistyczne rozwijały się, w Polsce i innych krajach bloku wschodniego działo się dużo gorzej. Odbiło się to na polskim żużlu, który cierpiał z powodu braku odpowiedniego sprzętu, przez co Polacy nie mogli jak równy z równym rywalizować na arenie międzynarodowej. Prym wiedli Duńczycy, Amerykanie oraz Anglicy. Upadek komunizmu w Polsce w 1989 dał szansę polskim sportowcom, skorzystał na tym też polski żużel.
- Ten czas był ważny dla świata, dla każdego. Kiedy upadał mur berliński czy żelazna kurtyna. Zaczęły się lepsze czasy w całej Europie. Zarówno wschód, jak i zachód miały już bliżej do siebie. Ludzie mogli się bardziej przemieszczać, a dla żużlowców oznaczało to możliwość jazdy w Polsce, co wcześniej było właściwie niemożliwe - mówi dla WP SportoweFakty Hans Nielsen, czterokrotny indywidualny mistrz świata.
ZOBACZ WIDEO Mrozek ostro odpowiada Komarnickiemu. "Zlepek powalczy"
W 1990 roku Motor Lublin był beniaminkiem w najwyższej klasie rozgrywkowej. Ekipa startująca z koziołkiem na plastronie dwukrotnie boleśnie zderzyła się z najwyższym szczeblem rozgrywkowym, co kończyło się szybkim spadkiem. Tak było w 1977 i 1982 roku. Lublinianie wyczuli swoją szansę w tym, że Polska otworzyła się na zachód i zezwalano na angaż obcokrajowców. Transfer indywidualnego mistrza świata miał konsekwencje dla lubelskiego klubu, a w dalszej perspektywie dla całego polskiego żużla.
Pierwszy kontrakt w lidze polskiej
Nielsen skorzystał z okazji, przyjął zaproszenie działaczy, podpisał kontrakt i 1 kwietnia stawił się w Lublinie, będąc pierwszym, niepolskim indywidualnym mistrzem świata w lidze. Skąd pomysł, by Duńczyk zaczął jeździć w Polsce i to jeszcze w barwach beniaminka?
- Dla mnie to też bardzo ważny czas. Tak się złożyło, że niedziele poświęcałem na starty na długim torze albo na torach trawiastych, ale to nie były moje ulubione dyscypliny. Ucieszyłem się, że jest szansa zmienić to na klasyczny żużel i wystartować w Polsce - opowiada Nielsen.
Od momentu narodzin żużla, prym w wydaniu ligowym wiodła Wielka Brytania, a Hans Nielsen wygrywał tam ligę z Oxford Cheetah. Każdy, kto chciał zostać czołowym żużlowcem świata, musiał tam jeździć. Polska ze względu na bariery natury politycznej musiała zadowalać się widokiem najlepszych tylko w rozgrywkach międzynarodowych bądź imprezach towarzyskich.
- Oczywiście startowałem w Polsce wcześniej podczas różnych mistrzostw świata. W Chorzowie sięgnąłem po swoje pierwsze indywidualne złoto. Widziałem wielkie widowiska i dużo ludzi. Jednak to, czego doświadczyłem w Lublinie, przeszło moje oczekiwania - mówi najbardziej utytułowany duński żużlowiec w historii.
Myśleli, że to żart na prima aprilis
Choć zawodnicy Motoru byli informowani, że Nielsen 1 kwietnia zjawi się na meczu 1. kolejki z ROW-em Rybnik, to wielu uważało, że to żart na prima aprilis i z wielkiego debiutu będą nici. Duńczyk do Lublina jednak przyjechał.
- W pewnym sensie zrobiłem im kawał. Myślę, że ok. 20 tys. publice nie byłoby do śmiechu, gdybym nie przyjechał. Szczęśliwie wszystko się udało i każdy wyszedł ze stadionu szczęśliwy - wspomina.
Cały Lublin przez kilka godzin czekał, by powitać Nielsena. Bilety w kasach szybko się rozeszły, a na dwie godziny przed meczem stadion był zapełniony.
- Może nie wiedziałem, czego oczekiwać po spotkaniach ligowych, ale przekonałem się, że było nieprawdopodobnie. Stadion był wypełniony do ostatniego miejsca, a prasa interesująca się tym meczem wszystko napędzała. Ludzie przywitali mnie naprawdę gorąco. Czuło się chęć bycia w tym miejscu. Choć byłem w parku maszyn i miałem więcej swobody, to czuło się ten stadion, który był wypełniony po brzegi kibicami. Z pewnością lepiej mi było, że nie musiałem tam siedzieć, bo kibicom pewnie było trudno gdzieś wyjść, będąc tak ściśniętym (śmiech). Takie były warunki, na szczęście dziś jest bardziej komfortowo - mówi były żużlowiec.
Efektowne przywitanie
Nielsen zjawił się w Lublinie w efektownym stylu. Żartowano, że takiego powitania nie powstydziłby się król czy papież. - Określiłbym siebie w tamtym momencie jako gwiazda rockowa albo jeden z Beatlesów. Nie jak król, bo nie wiem, jak to jest, ale bliżej mi było właśnie do gwiazdy - dodaje.
Nielsen po wylądowaniu w Warszawie udał się w podróż do Lublina. Jego przyjazd eskortował kordon policji. Jak zauważa, musiało się tak stać, gdyż czasu na logistyczne zgranie się było niewiele.
- To nie było problemem tylko wtedy. Takich sytuacji, kiedy spotkania odbywały się wczesnym popołudniem, było kilka. Wtedy drogi były inne, a czas dotarcia z lotniska w Warszawie na stadion w Lublinie był znacznie dłuższy. Dlatego, żeby wszystko się udało, policja eskortowała samochód, w którym byłem - wyjaśnia.
Przerażające doświadczenie
Nielsen przyznaje, że jedna rzecz go o wiele bardziej doświadczyła niż samo spotkanie, gdzie wszystkie oczy były skierowane na jego sylwetkę.
- Myślę, że to była jedna z najgroźniejszych sytuacji w mojej karierze, gdzie siedząc w aucie, czekając na bezpieczną podróż, musieliśmy mijać tyle aut w tak szybkim tempie (śmiech). Zdarzyło mi się to pierwszy raz w życiu. Trochę mnie to przerażało, gdy jechaliśmy tak szybko.
Do Lublina Nielsen dotarł cały i zdrowy. Samochód z nim wjechał korytarzem do parku maszyn. Przed stadionem czekały na niego tłumy.
- Trochę mnie to szokowało, że tyle ludzi stoi dookoła stadionu. Gdy wysiadłem z auta to wszyscy zaczęli się przyglądać, jak na gościa, który za chwilę pojawi się w telewizji albo da jakiś koncert - opowiada.
Emocje związane z debiutem
Gdy samochód zatrzymał się w parku maszyn, Nielsen wysiadł z niego w okularach przeciwsłonecznych. Co wówczas czuł? Czy towarzyszyły mu stres, strach, a może pewność siebie, pragnienie by zaprezentować swoją mistrzowską klasę?
- Odczuwałem ogromną presję, bo przyjeżdżałem jako mistrz świata. Każdy oczekiwał ode mnie, że wszystko wygram. Gdy wysiadłem z auta zdałem sobie sprawę, że ludzie się cieszą na mój widok, przywitali mnie bardzo serdecznie. Chcieli, abym się tu ścigał. Publiczność jest częścią tego sportu i naprawdę doceniam to, że byli wtedy ze mną. Czułem, że moje serce bije zdecydowanie mocniej. Świetnie było mieć to wsparcie. Wspaniale było tam wtedy być. Oczywiście, było we mnie trochę nerwowości, zaskoczenia tym, co się dzieje dookoła. Choć w środku starałem się być cierpliwy, opanowany i robić spokojne ruchy, odczułem to mocno - wspomina.
Występ Hansa Nielsena przeszedł do historii. Ówczesny mistrz świata zdobył 14 punktów, przegrywając raz z Eugeniuszem Skupieniem. Ten mecz należał jednak do Motoru Lublin, który wygrał z drużyną z Rybnika 50:40. Dla lubelskiego klubu było to ważne zwycięstwo. Działacze z Lublina nadal korzystali z usług Nielsena i zapraszali go na mecze łącznie przez cztery sezony. To był znakomity okres dla Motoru, który zdobył w 1991 roku skończył ligę na drugim miejscu, zdobywając swój pierwszy medal Drużynowych Mistrzostw Polski. Debiut Nielsena sprawił, że za nim poszli kolejni żużlowcy ze ścisłego topu, a polski żużel rósł w siłę.
Można powiedzieć, że Hans Nielsen swoim startem przeciął przysłowiową wstęgę bądź otworzył bramy historycznego miejsca.
- Odniosłem takie samo wrażenie, że to jest wielkie otwarcie i to się potwierdziło kilka lat później. Żużel zawsze gromadził tu wielką publikę. Polski żużel bardzo się umocnił, pojawili się kolejni zagraniczni zawodnicy. Organizacja poszła do przodu. Pojawiło się większe zainteresowanie telewizji, mediów, sponsorów, instytucji. Dziś Polska to największy żużlowy kraj na świecie - wyjaśnia.
We wtorek mija dokładnie 35 lat od debiutu Nielsena w lidze polskiej.
- Ten dzień był naprawdę wspaniały. Podjąłem bardzo dobrą decyzję, by ścigać się dla Motoru. Niczego bym nie zmienił. Po takim czasie zdarza mi się to wspominać. Szczególnie gdy oglądam ligę polską, to przypomina mi się, jak to było i jaką relacje zbudowaliśmy z Lublinem, jak ważne okazało się to dla nas - kończy 22-krotny mistrz świata na żużlu.
Konrad Mazur, dziennikarz WP SportoweFakty