Jeszcze przed zawodami polecono mi bym przygotował materiał informujący o zdobyciu mistrzowskiego tytułu przez Jasona Doyle'a. Wiadomo, w dobie internetu liczy się każda sekunda. Publikacja artykułu o życiowym sukcesie Australijczyka została jednak odłożona w czasie. Bo co do tego, że on już mistrzostwa świata nie wypuści z rąk, nie mam wątpliwości.
Wystarczy spojrzeć, jak zachowywał się na owalu toruńskiej Motoareny. Był niezwykle ostrożny i skupiony. Kilka razy przemyślał, zanim coś zrobił. Nie szarżował tak jak nas do tego przyzwyczaił. Ta ostrożność raziła w oczy i nie pasowała do Australijczyka. Zwykle przecież wsadzał głowę tam, gdzie inni bali się wsunąć koniuszek palca. Spodziewam się, że Doyle może powiedzieć, iż walczył na maksimum swoich możliwości i chciał załatwić sprawę mistrzostwa już w Toruniu, ale, nie oszukujmy się. W takiej wypowiedzi będzie więcej kurtuazji niż opowieści o stanie faktycznym.
Australijczyk przyjął jednak mądrą taktykę. Nie szaleć, tylko zdobywać punkty i bronić wysokiej przewagi. Przed ostatnim turniejem posiada 14 "oczek" więcej od Patryka Dudka. Jestem przekonany, że gdyby dzieliły ich niewielkie różnice, Doyle siałby na torze popłoch i nie zamykał gazu, tak jak to zrobił po choćby ostrzejszym ataku Piotra Pawlickiego. Australijczyk poświęcił absolutnie wszystko, żeby zdobyć to, co zabrał mu los w zeszłym roku. Drugiej takiej historii mógłby nie wytrzymać i całkowicie go rozumiem. Tylko sportowiec z krwi i kości jest w stanie postawić ponad wszystko sportowe ambicje. Osobiście znam takich zawodników, którzy w Grand Prix chętnie by pojeździli. Pod warunkiem, że finansowo by im się to opłacało, albo gdyby ich BSI do cyklu zaprosiło, bo walczyć w eliminacjach to im się nie chce i nie mają na to czasu. Podejrzewam natomiast, że gdyby trzeba było to Doyle przebijałby się od krajowego podwórka po to, by móc walczyć o tytuł najlepszego na świecie.
Dla mnie Doyle to fenomen i kolejny przykład, że w życiu, choćby nie wiadomo jak bardzo było pod górkę, nie można się poddawać. Że na pewne rzeczy nigdy nie jest za późno. Przecież jeszcze 4 lata temu Australijczyk ścigał się dla Kolejarza Rawicz i nikt nie sądził, że osiągnie światowy poziom.
ZOBACZ WIDEO Na czym polega praca komisarza technicznego?
Co do samych zawodów, w końcu coś się działo. Raz, że było na co popatrzeć po dwóch żenująco słabych turniejach w Teterow i Sztokholmie, a dwa, przebiegły sprawnie. Choć przeżyliśmy chwile grozy. Pewnie nie tylko mnie przeszedł dreszcz po wypadku Maxa Fricke'a, który całkiem niedawno uporał się z kontuzją kręgów szyjnych. Gdy uderzył o tor plecami i bezwładnie posunął w stronę bandy, przez głowę przemknęły straszne myśli. Na szczęście jakimś cudem ten utalentowany Australijczyk się z tego wykaraskał. Dobrze też, że lekarze poszli po rozum do głowy i zabronili mu dalej jechać. Bywało przecież tak, że oszołomieni i wyraźnie zdezorientowani zawodnicy kontynuowali udział w zawodach, a na drugi dzień w ogóle o tym nie pamiętali.
Na koniec zostawiłem sobie Patryka Dudka. Wielka rzecz i wielka sprawa w jego wykonaniu. Wzruszające i piękne było to, gdy jego ojciec Sławomir po wygranym przez niego finale padł na kolana z radości. To było coś podobnego do szczerego i nieskrępowanego szczęścia Szymona Woźniaka po zdobyciu tytułu mistrza Polski. Na takie chwile pracuje się latami.