Per Jonsson - champion z Toruniem w sercu

W czasach ogromnych pieniędzy w żużlu bardzo trudno jest działaczom pozyskać obcokrajowca, który będzie identyfikował się z klubem i zwiąże się z nim na długo. Na szczęście byli i są żużlowcy wyjątkowi, a właśnie do takich należy ten szwedzki champion.

Per Jonsson trafił do świata żużla w bardzo podobny sposób jak większość zawodników wywodzących się z Półwyspu Skandynawskiego – za namową ojca zaczął oswajać się z prędkością i motocyklami na wybudowanym nieopodal domu mini torze. W wieku siedemnastu lat podpisał swój pierwszy kontrakt z macierzystym klubem Getingarna Sztokholm, a już rok później dostrzeżony przez angielskich działaczy zaczyna naukę speedway’a w brytyjskim klubie Reading. "Długi", jak mawiali na niego z racji wzrostu przyjaciele i kibice, dzięki startom w dwóch ligach niemal od początku swojej kariery staje się wyróżniającym się juniorem na świecie, czego potwierdzeniem jest wywalczony w 1985 roku w niemieckim Abensbergu pierwszy poważny tytuł – Indywidualne Mistrzostwo Europy Juniorów. Sukces nie może zostać niezauważony przez szwedzką federację. Już jako dziewiętnastolatek trafia do reprezentacji Szwecji, która po latach posuchy na arenie światowej ma w niedalekiej przyszłości nawiązać do jeszcze pamiętanych zwycięstw i udanych występów Andersa Michanka czy Tommy Janssona z poprzedniej dekady. Przełom lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku to eksplozja talentu młodego Szweda, który po porywającym wyścigu barażowym z Shawnem Moranem w 1990 roku na angielskim torze w Bradford zdobywa tytuł Indywidualnego Mistrza Świata, przełamując tym samym wieloletnią dominację Duńczyków w tych rozgrywkach. Swoją bardzo mocną pozycję w światowej hierarchii potwierdza dwa lata później, gdy we Wrocławiu tylko z powodu pierwszego kompletnie nieudanego wyścigu zostaje pierwszym wicemistrzem świata. Z czasem na ścianach jego domu wisi bardzo okazała kolekcja medali MŚ i pucharów przywiezionych z najważniejszych turniejów indywidualnych (np. Zlatej Prilby czy Pucharu Mistrzów).

Przemiany polityczne i rozkwit rozgrywek ligowych w Polsce we wczesnych latach dziewięćdziesiątych powodują, że nad Wisłę trafiają najlepsi żużlowcy na świecie. Nie mogło być inaczej z Jonssonem, który był łakomym kąskiem na transferowej giełdzie. Pomimo kuszących propozycji z różnych klubów, "Długi" wiąże się kontraktem z zespołem toruńskiego "Apatora", z którego plastronem na piersi dosłownie i w przenośni będzie jeździł do ostatniego swojego wyścigu w karierze. Per z miejsca stał się ulubieńcem toruńskich kibiców, którzy pokochali go już po pierwszych jego derbach, w których zdeklasował braci Gollobów i Rickardssona. Jonsson nigdy nie był naburmuszona gwiazdą, po każdym udanym wyścigu robił rundę honorową i bawił się na torze razem ze swoimi fanami. Był profesjonalistą i wzorem dla kolegów z drużyny, często pomagał im w trakcie wyścigu oraz w warsztacie. Uśmiechnięty i odróżniający się od innych zawodników przywiązaniem do klubowych barw (W Polsce jeździł tylko dla Torunia, w Anglii dla Reading, a w Szwecji z wyjątkiem jednego sezonu zawsze dla klubu ze Sztokholmu) wprowadził dużo kolorytu na polskie stadiony. 1994 roku miał być jego rokiem. Zaczął wybornie, w lidze polskiej rzadko tracił punkty i z wielką łatwością awansował do półfinału mistrzostw świata, który miał być rozegrany w jakże szczęśliwym dla niego Bradford. Na czerwcowy mecz derbowy do Bydgoszczy wybrał się ogromnie skoncentrowany. Po raz kolejny chciał poprowadzić "Anioły" do zwycięstwa nad odwiecznym rywalem z Bydgoszczy. W pierwszych trzech seriach nie znalazł pogromcy, odjeżdżając rywalom już na stracie. Upalna pogoda dała się we znaki żużlowcom obu ekip, którzy bez pardonu, na pograniczu faulu walczyli w każdym wyścigu. Do dwunastego wyścigu wyjechał w parze z obiecującym Krzysztofem Kuczwalskim, a za rywali miał Zdzisława Ruteckiego i Waldemara Cieślewicza. Startując z czwartego toru troszeczkę spóźnił start i wszedł równo z całą trójką zawodników na pełnym gazie w pierwszy wiraż, z którego nigdy już nie wyjechał. Nie starczyło dla niego miejsca przy bandzie, został uderzony motocyklem i wgnieciony w bandę. Cały stadion zamarł, bo Jonsson nie podnosił się z toru i nie mógł się w ogóle poruszyć. Natychmiast został przewieziony do bydgoskiej kliniki, gdzie wykonano operację połamanego kręgosłupa. Wkrótce lider Torunia został przetransportowany samolotem do Szwecji, gdzie po żmudnej rehabilitacji i kolejnej operacji zdołał usprawnić swoje ręce oraz usiadł na wózek inwalidzki.

Per Jonsson nie załamał się makabrycznym wypadkiem i paraliżem. Wspierany przez żonę i dwójkę synów Tommy’ego i Dennisa powrócił w miarę możliwości do speedway’a. Zajmuje się szkoleniem adeptów i aktynie wspiera klub ze Sztokholmu. Wzbudzając aplauz kilka razy odwiedził Toruń. Współpracował przy projektowaniu jednodniowego toru na zawody Grand Prix w Szwecji, doradza Tonny Briggsowi w budowie bezpiecznych dmuchanych band, a ostatnio żywo zainteresował się budową nowego stadionu w Toruniu. Z wdziękiem komentuje mecze szwedzkiej Elitserien. Podobno nadal koresponduje z toruńskimi kibicami, którzy o nim nigdy nie zapomnieli i przechowuje wszystkie pocztówki ze słowami otuchy jakie dostał od swych polskich przyjaciół leżąc w szpitalu. W zimie dotarły do mnie niepokojące wieści, że Per najprawdopodobniej będzie musiał poddać się operacji usunięcia odleżyn, co często jest nieuniknione u osób poruszających się na wózku inwalidzkim. "Długi" jest w Toruniu legendą, nie tylko dlatego, że był niezwykle oddany "Apatorowi" na torze i poza nim, służył radą, ale także dlatego, że to właśnie na nim wzorowali się i sportowo kształtowali się pod jego okiem między innymi Jaguś, Krzyżaniak, Sawina, Kowalik, Kuczwalski czy Derdziński.

Myślę, że to właśnie Perowi Jonssonowi należy się pierwsza honorowa runda przed meczem z Lesznem uroczyście otwierająca nowy stadion i tym samym nowy rozdział w historii żużla w Grodzie Kopernika.

Upadek Pera Jonssona:

Komentarze (0)