W piątek odbył się tradycyjny trening. W ten dzień oprócz kluczy i zębatek, w ruch idą stopery. - Wszyscy podobnie - rzucił do mnie Paweł Zmarzlik, starszy brat naszego brązowego medalisty w odpowiedzi na pytanie: jak tam czasy? Zawodnicy i ich teamy przy okazji turniejów na torach czasowych często nawet nie wiedzą jaka jest długość toru i jaka była rok temu. Bywa, że długości z roku na rok są inne, a także różni się nawierzchnia. - Tak nie jest w przypadku Warszawy - ripostuje Przemysław Szymkowiak, oficer prasowy zawodów. - Długość toru jest niemal identyczna jak w roku poprzednim, czyli 275 metrów. Materiał okrągły rok leży w magazynach fabryk FSO. Jest to dokładnie ta sama nawierzchnia - wyjaśnia.
W porównaniu z pierwszą edycją SGP w stolicy, różni się jednak nieco profil toru. W 2015 roku parking maszyn został usytuowany wzdłuż przeciwległej prostej. Od zeszłego roku boksy zawodników mieszczą się w tunelu pod trybunami, a łuki są szersze i łagodniej wyprofilowane. - Jest lepiej - niemal jednogłośnie komentują zawodnicy. Po co w ogóle mierzyć tak skrupulatnie czasy podczas treningu na torze jednodniowym? W zasadzie jednym odniesieniem jest sprawdzenie czy zawodnik nie odstaje od reszty. - To oznaczałby kompletną pomyłkę w doborze silników i wtedy trzeba reagować - tłumaczy Paweł Zmarzlik.
Czy tak właśnie było w przypadku Nickiego Pedersena? W kilka minut po zakończonych jazdach mechanik Duńczyka wywiózł na wózeczku wymontowany z ramy jeden z silników. - Zamieniamy go do innej ramy - wyjaśnia Marek Hućko z temu Nickiego. - Nie wierzę. Zawodnicy w dniu zawodów zgłaszają po trzy motocykle. Jeśli któryś z silników nie czuje toru, "wywozi" się go z parkingu i wkłada się nowy. W innym razie team traci 30 proc. szans, że trafi w dobry silnik - tłumaczy konkurencja.
Kiedyś idol, dzisiaj rywal
- Sesje treningowe są bardzo krótkie i trudno wyciągnąć idealnie trafne wnioski - tłumaczył Patryk Dudek. Istotnie trening był szybki, a zawodnicy równe szybko opuścili PGE Narodowy. Z reguły w dobrych humorach, w który wprawił ich świetnie przygotowany tor. - Szykuje się mega ściganie - powtarzali wszyscy w kuluarach. - Olsen stanął na wysokości zadania. Przywiózł super sprzęt i więcej ludzi niż dotychczas. Nadzorowaliśmy wspólnie z Markiem Cieślakiem pracę jego zespołu od zeszłego piątku - relacjonował Zenon Plech, wyglądający na przygnębionego tragedią Tomasza Golloba. - Takie jest życie. Być może to przywara największych, że los tak okrutnie obchodzi się z nimi - zastanawiał się "Super Zenon". - Leigh Adams, Michael Schumacher, teraz Tomek... ah, szkoda gadać - machnął nieco zrezygnowany były wicemistrz świata, który bardzo dobrze pamięta czasy angielskiego Wembley.
ZOBACZ WIDEO "Panie Tomku kochany, my o panu pamiętamy". Dzieci składają życzenia Tomaszowi Gollobowi
- Tamten wrzask tumult można porównać z tym na naszym Narodowym. Natomiast zmieniło się wyposażenie i akcesoria kibiców, ale ciarki na plecach są identyczne. Nie ma już kołatek, czy innych śmiesznych przyrządów do wytwarzania hałasów, ale nasi kibice przede wszystkim mają głośne gardła - uśmiechnął się Plech. - Liczymy na ok. 50 tys. Kibiców - zakomunikowali organizatorzy. Takiej liczby nie zgromadziła żadna runda w historii cyklu. Przez ostanie lata rekordzistą pod względem frekwencji było walijskie Cardiff. - W Polsce jest zupełnie inny klimat. Poza tym Warszawa, to wielkie miasto, które tętni nocnym życiem. To wspaniała okazja dla fanów - podkreślił całkiem słusznie Greg Hancock. Amerykanin pojawił się w asyście m.in. syna Wilbura, który rozpoczął starty na szwedzkich torach w niższej klasie i rodaka Broca Nicola. - To najlepszy nasz zawodnik młodego pokolenia - zapewniał mnie Amerykanin. - Ambitny chłopak, który stawia na żużel. Ale nie jest łatwo dostać się do europejskich klubów. Trwa ostra rywalizacja. Z tego samego powodu do Europy nie zjechał jeszcze, mimo już 19 lat na karku, Kurtis Hamill. Billy niedawno zaliczył groźny upadek w wyścigach motocyklowych i złamał obojczyk. Ale wszystko będzie z nim ok - uspokaja jego dawny ziom.
- To były szalone czasy - rozmarzył się Hancock. - Wiele fanu, harówka i nieustająca przygoda. Mieliśmy po jednym silniku w każdym z kraju, gdzie startowaliśmy i wszystko mogło się wydarzyć. Kłopoty na granicach, usterki w autach, brak mechanika, czy wybuchające silniki. Jeśli tego nie lubisz, nie dasz rady - twierdzi aktualny mistrz świata. - Ale to była przeszłość. Mamy nowy rok, a ja znów bronię tytułu. To ważne aby wypracować w sobie myśl, że na nic moje wcześniejsze medale. Zaczynamy od zera i wszyscy mają równe szanse. Początek sezonu nie był zły i czuję, że jestem na dobrej drodze, aby poprawić wyniki - kończy Greg, który swoim obecnym najgroźniejszym rywalom kiedyś podczas treningów SGP... rozdawał autografy i pozował do wspólnych zdjęć. Tak było choćby z Martinem Vaculikiem, który jako 11-letni chłopak miał to szczęście, że z trybun dorwał w Pradze Hancocka i strzelił sobie z nim wspólne zdjęcie.
- Z Krosna do Warszawy. Tak można w skrócie opisać moją karierę na polskich torach. Dziś rozmawialiśmy z Emilem o tym, że marzenia się spełniają. Gdy byliśmy chłopcami marzyliśmy o tym wszystkim. O starcie wśród najlepszych, o występach na pięknych obiektach, przy wielkiej frekwencji. Moje marzenia się spełniają i jestem szczęśliwy - mówił zrelaksowany triumfator z inauguracji w Krsko. - W tym roku nie zanotuję syndromu SGP. Wiem jak pogodzić cykl z codziennością ligową. W 2013 byłem zupełnie innym zawodnikiem. Na czym polegają różnice? Nie powiem. To moja tajemnica. Na pewno jestem bardziej dojrzały i potrafię sobie z tym poradzić. Włożyłem wiele wysiłku przez te kilka lat aby być lepszym. Cieszę się moją karierą i jestem szczęśliwy, że wokół mnie są ludzie, którzy chcą mi pomagać. To dla mnie bardzo ważne. Kimś takim jest Simon Stead. W przerwie miedzy sezonami organizuję ze swoim teamem spotkania na zasadzie burzy mózgów. Dyskutujemy co mogliśmy poprawić, jakie innowacje wprowadzić itd. W trakcie tych spotkań padł pomysł współpracy ze Steadem. Mój tuner, Ashley Holloway, jest dobrym kumplem Steada i tak doszło do współpracy - zdradza Słowak.
W poszukiwaniu klucza
- Boję się Lindgrena - skwitował szef żużla w stacji nc+, Marcin Majewski. Nazwisko Szweda i Jasona Doyle'a najczęściej przejawiało się w kontekście najgroźniejszych rywali Biało-Czerwonych. Lindgren w tym roku jest rzeczywiście szybki i zdeterminowany. Wszystko dzięki nowej rewolucji na rynku żużlowych silników. Oczywiście chodzi o silniki byłego mistrza świata na długim torze, Marcela Gerharda ze Szwajcarii. Sympatyczny i niskiej, drobnej postury Marcel był obecny w parkingu maszyn. W skupieniu śledził poczynania zawodników na torze. Do Warszawy dotarł ze swoim współpracownikiem. - Tak jak rozmawialiśmy dwa lata temu. Potrzebuję sukcesu jednego zawodnika i będzie to punkt zwrotny w popularyzacji mojego silnika. Kto wie, może ten moment nadejdzie w tym roku? - zasępił się Marcel. - Na razie nie znam klucza do sukcesu na tym torze - komentował Maciej Janowski. - Będziemy martwić się jutro - wtórował mu w podobnym tonie rozluźniony Patryk Dudek, który albo faktyczne złapał dystans do speedwaya albo skutecznie ukrywa stres i napięcie pod maską uśmiechu. W każdym razie zawodnicy szybo opuścili stadion. Nikt nie przyznał, że uroki nocnej Warszawy mogą skusić do wypadu na miasto. Ta przyjemność ponoć została wyłącznie dla rodzin zawodników, którzy wykorzystali okazję i przywieźli bliskich do stolicy.
- Nasza robota, to nie tylko stricte trening. Trzeba wykonać bieżące sprawy oraz czekają nas spotkania ze sponsorami - słyszę w teamie Pawlickich. Bracia na treningu zaprezentowali się bojowo i swobodnie. Szczególnie Przemek jest w dobrej formie. Niedawno podczas eliminacji do SEC dał pokaz żużla w węgierskim Nagyhalasz. Tamtejszy tor jest niemal identyczny jak w... Warszawie. - W SGP są bardziej wymagający rywale i trudno na trasie cokolwiek zrobić, ale będę się starał - mówi Przemek, który pojedzie w replice kevlaru Tomka Golloba z przełomu wieków. To hołd dla naszego mistrza. To nie jedyny akcent przypominający o kontuzjowanym Tomku, który będzie można zauważyć podczas zawodów. Wokół trybun ponownie zawisły banery przypominające poszczególne 22 triumfy Golloba w turniejach GP. PZM szykuje niespodziankę, a Bartek Zmarzlik ma "gollobowe" akcenty na kombinezonie i motocyklu. Bartek zresztą jako ostatni wyprowadził się z parkingu maszyn. Gdy wszyscy już dawno wyskoczyli na miasto, Bartek wciąż zabawiał się na motocyklu.
- Chcę bawić się żużlem, a o porażkach nie pamiętam - kwitował kiepską inaugurację w słoweńskim Krsko. W dosłownie w kilka minut po treningu zawodnicy w mgnieniu oka czmychnęli ze stadionu na miasto. Standardowo zostali tyko mechanicy i ich brudna robota. - Czasem zejdzie i do drugiej w nocy - odpowiadają pochyleni nad sprzęgłami. W obozach dominują Polacy. Rodzynkami w towarzystwie jest anglojęzyczna ekipa Jasona Doyle’a. Jako jedyni przy robocie nie rozmawiają "z parkingiem", bo nie znają tutejszego urzędowego języka, czyli polskiego. Transfer Tomasza Suskiewicza do ekipy Tony'ego Rickardssona w 2001 roku dał początek temu trendowi.
Ponad 30 lat temu w miejscu PGE Narodowego pokazowo na żużlu jeździł słynny Szwed Ove Fundin, w ramach imprezy pt. Pożegnanie Lata z Jarmarkiem w sierpniu 1985 roku. Impreza jakiej jeszcze nie było - reklamowali organizatorzy Jarmarku, m.in. legendarny Wojciech Pijanowski. Autor nie mniej legendarnego programu "Koło fortuny". Już za kilka godzin dowiemy się czy warszawska runda SGP 2017 będzie turniejem jakiego jeszcze nie było i komu będzie sprzyjać koło fortuny. Następcy Golloba w natarciu. Wchodzimy w nową erę polskiego żużla. Gdy Tomek Gollob walczy na szpitalnym łóżku o powrót do zdrowia, kontynuatorzy jego dzieła walczą na salonach. Dziś otuleni i niesieni gardłami polskich kibiców. Czy dadzą radę? Najpierw trzeba znaleźć klucz do odpowiednich przełożeń. Na jednodniowym torze, to często koło fortuny Pijanowskiego. A właśnie Pijanowskiego... wspomniany Ove Fundin słynął z nocnego trybu życia, a nazajutrz potrafił wygrać zawody. Może to klucz do sukcesu? A więc kto wczoraj miał problemy w znalezieniu kluczy do hotelowego pokoju? Na razie w parkingu Niels Iversen szukał kluczy do busa. Bo zgubił.
Grzegorz Drozd