W lutym już się wizualizuje. No i prognozuje. W jakim terminie śnieg stopnieje i czy torku nie zaleje. Kiedy, kto i gdzie wyjedzie na jazdę po kredzie. Jaki strój założy i co do ramy włoży. No i bardzo fajnie, tylko czemu nie mogę tego sprawdzić zaraz osobiście, tylko pędzić 200, 300 czy 400 kilometrów od Warszawy? Dlaczego nie wrócić do regularnych zawodów albo ligowego ścigania w stolicy? Czemuż to na żużel nie można chodzić w najbogatszym, najludniejszym, najlepiej skomunikowanym, najbardziej zróżnicowanym i medialnym mieście naszego pięknego kraju?
Tradycja
Wiadomo, speedway opiera się mocno na tradycji. Potrzebuje solidnych finansów, zaangażowanych ludzi z pasją, no i oddanych kibiców. I przede wszystkim żużlowego toru. W stolicy brakuje tylko i aż tego ostatniego. O jazdach na Skrze czy Gwardii albo o pierwszym drużynowym mistrzostwie Polski dla warszawskiego PKM wiedzą wszyscy. O pierwszym międzypaństwowym meczu Polaków z pewnością też. Po wojnie przez ponad 20 lat w Warszawie śmigano w lewo w środku miasta i nikomu to nie przeszkadzało. Potem postawiono na inne dyscypliny, ale w latach 90-tych odkurzono czarny sport w stolicy. Współczesne próby popularyzacji speedwaya nad Wisłą czynione kiedyś przez Władysława Golloba i wciąż nieustająco przez Wojciecha Jankowskiego zasługują na pamięć i szacunek bez względu na ich dotychczasowy efekt. Tradycji więc chyba starczy.
Kasa
Pieniędzy też nie powinno braknąć. W Warszawie trochę firm obraca ładnymi sumkami i parę groszy mogliby zamożni entuzjaści speewaya rzucić. Że "warszawka" do pomysłu się przekona uświadamiał mi niedawno jeden z ekstraligowych wiceprezesów. Zachowując specyfikę dyscyplin, skoro taka na przykład siatkówka ma co najmniej kilka milionów w budżecie, a miasto przekazuje dla stołecznych klubów ponad 100 milionów rocznie, to środki dla widowiskowego żużla też mogłyby się znaleźć. A czy fani by się znaleźli? Wśród dwóch milionów mieszkańców kilka tysięcy na początek na pewno. Spójrzmy na sprzedaż biletów na Grand Prix. Ponad 10 teraz, a dwa lata temu prawie 20 procent spośród 55 tysięcy wejściówek trafiło do rąk fanów z Mazowsza. Czyli ponad 10 tysięcy ludzi z Warszawy i ościennych miejscowości chciało/chce obejrzeć żużel w najwyższym wydaniu. Pewnie, że trudno przekładać bezpośrednio te dane na zawody mniejszej rangi na zwykłym stadionie, jednak żywe zainteresowanie czarnym sportem to fakt. Wystarczy zresztą posłuchać stołecznej ulicy, gdzie "słoików" z żużlowych miast jest w wielu dzielnicach więcej niż prawdziwych warszawiaków. Po sąsiedzku dwóch, w najbliższym sklepie i restauracji po jednym, w redakcji przynajmniej ośmioro, w kilku grupach przyjaciół też się parunastu znajdzie. W każdą słoneczną niedzielę wszyscy szukamy żużlowych akcentów w telewizji i sieci albo korzystamy z dostępu do charakterystycznego zapachu podczas wyjazdów służbowych do miejsc kultu lub prywatnych w rodzinne strony. Odwiedziny nie trwają długo, ale zawsze są niezbędne i niepowtarzalne. A w stolicy czekają już żużlowi laicy, którzy przy dobrze zareklamowanym produkcie mogą załapać się na efekt świeżości.
Tor
Bez odkrywania Ameryki wiadomo, że Warszawie potrzeba stadionu z profesjonalnym torem. Gwardia przy Racławickiej zarasta efektownymi chaszczami, a Skra przy Wawelskiej straszy walącymi się trybunami. Nowe lokalizacje dotąd nie wypaliły, ale ponoć jest gdzieś w oddali światełko w tunelu. Dla całej dyscypliny częstsza niż raz do roku jazda w Warszawie to większa obecność w mediach pisanych, mówionych i oglądanych, ale też różnorodność potencjalnych sponsorów. Polityczno-biznesowy lobbing poparty zapałem zaangażowanych i wpływowych "słoików" wraz z medialną ofensywą mogą być receptą na reaktywację. Tę ofensywę czas wreszcie zacząć. Ktoś coś?
Gabriel Waliszko, dziennikarz nc+
ZOBACZ WIDEO Od dziecka marzył o tym, żeby zostać kapitanem
Z jednym sie zgodzę . Potrzebujemy w Polsce GP na 50 tys. luda.. ale absolutnie nie w wawie. Jest odrodzony "Śląski " z wie Czytaj całość
Tradycje Warszawa to nie ma zuzlowe tylko parlamentarne.W Czytaj całość