Niebezpieczna pasja lekarza. Mówią, że zwariował

WP SportoweFakty / Oliwer Kubus
WP SportoweFakty / Oliwer Kubus

Jest lekarzem, który operował kręgosłup Pera Jonssona po wypadku w derbach Pomorza i Kujaw. Zajmował się wieloma innymi zawodnikami. Jak nikt wie, że jazda na żużlu może skończyć się tragicznie. Mimo to sam regularnie wsiada na motocykl.

W tym artykule dowiesz się o:

- Dla mnie jazda na żużlowym torze była zrealizowaniem marzenia. Na motocykl patrzyłem zawsze z nabożeństwem. Wiem, że w tym sporcie są wypadki. Widziałem kontuzje różnych zawodników, sam ich leczyłem - mówi Andrzej Smuczyński, szanowany neurochirurg, który na co dzień jeździ amatorsko na żużlu. - Czy czuję strach? Wypadki na drogach zdarzają się codziennie, a przecież większość z nas jeździ samochodami. Coś złego może nam się stać w każdej chwili. Inna sprawa, że z twardością toru i elastycznością siatek już się kilka razy zapoznałem. Tak posiniaczonego swojego ciała jeszcze nie widziałem - tłumaczy doktor.

Operował kręgosłup Pera Jonssona

W tym roku skończy 61 lat. Jego miłość do żużla zaczęła się od wizyty na jednym ze stadionów. - Najpierw chodziłem na mecze Polonii Bydgoszcz. Widziałem jeszcze Mieczysława Połukarda i braci Świtałów. Zostałem oddanym kibicem, byłem na każdym żużlu. Wtedy mogłem niestety tylko popatrzeć. Przyznam, że kiedy udało mi się wejść na parking i dotknąć motocykla, byłem w siódmym niebie - wspomina Smuczyński.

Jako lekarz poznał żużel od tej najciemniejszej strony. Trafiali do niego zawodnicy z różnymi urazami - mniej lub bardziej poważnymi. Na własne oczy widział dramat Pera Jonssona. To on wraz z docentem Maciejem Śniegockim operowali kręgosłup Szweda po fatalnym wypadku w derbach Pomorza i Kujaw. Zdarzenie to przerwało karierę tego wybitnego żużlowca. Jonsson, który miał wtedy 28 lat, do dziś porusza się na wózku inwalidzkim.

[color=black]ZOBACZ WIDEO Od dziecka marzył o tym, żeby zostać kapitanem

[/color]

Urazy zawodników, ich walkę z bólem w pewnym momencie swojego zawodowego życia miał na co dzień, bo został klubowym lekarzem w grudziądzkim klubie. Do współpracy zaprosił go Zbigniew Fiałkowski, który był jeszcze wtedy prezesem GTŻ-u. - Zaproponowałem współpracę, bo wiedziałem, że doktor jest zapalonym kibicem - wspomina działacz.

Wydawać by się mogło, że człowiek, który doświadczył żużla w ten sposób, będzie każdemu odradzać uprawianie tej dyscypliny. A jednak. Andrzej Smuczyński chciał jeździć. I dopiął swego. Pierwszy raz na motocykl wsiadł, kiedy był już po czterdziestce.

Jego pasja rozwijała się bardzo szybko. - Pierwszym motocyklem była Jawa. Przygotował mi ją pan Głowacki z Torunia. Obecnie mam dwa motocykle od Mikaela Maxa. Najpierw jeździliśmy na jakiejś łące. To był ziemny tor. Z czasem udało się stworzyć taki prawdziwy w Strzelcach. Jest w całości wysypany żużlem. Wiadomo, że początki były trudne, ale z czasem zaczynaliśmy jeździć coraz szybciej. No i chętnych do jazdy przybywało - wyjaśnia Andrzej Smuczyński.

Szef powiedział, żeby dał sobie spokój

Obecnie jest członkiem amatorskiego klubu Old Boys Speedway Club Bydgoszcz. Stara się jeźdzć raz w tygodniu. Przekonuje, że wszystko robi z głową, bo zna swoje ograniczenia. Zajęcia zawsze odbywają się pod okiem trenera lub instruktora. Tym pierwszym był nieżyjący już Zdzisław Rutecki. Później pomagali mu Andrzej Maroszek i Robert Kempiński. Rad doktrowi udzielał również aktualny zawodnik GKM-u Grudziądz Krzysztof Buczkowski. - Mój amatorski żużel wygląda trochę inaczej. Nie startuję w czwórkę spod taśmy. Nie stać mnie na to. Bawimy się z kolegami inaczej. W pewnym sensie to ja wymyśliłem w klubie zawody na dochodzenie. Startowaliśmy z przeciwległych prostych na dwa okrążenia lub mierzyliśmy sobie na tym dystansie czas. Później zrobiła się z tego ogólnopolska impreza. Kiedyś przyjechali nawet do nas koledzy ze Szwecji - wspomina.

Andrzej Smuczyński w trakcie jazdy (fot. oldboys.pl)
Andrzej Smuczyński w trakcie jazdy (fot. oldboys.pl)

W pracy wiedzą, że jeździ. Kiedy mówił o tym kolegom i koleżankom, reagowali różnie. Od szefa usłyszał, że powinien przestać. - Zasugerował, że byłoby lepiej, gdybym dał sobie spokój i nie jeździł już na żużlu. W sumie takie słowa mnie ucieszyły. Pomyślałem sobie, że jestem tu komuś potrzebny - śmieje się Smuczyński.

Za wariata nigdy nie uważali go za to w grudziądzkim klubie. Dla nich był facetem z pasją, którą pomagali mu rozwijać. Działacze nigdy nie robili lekarzowi przeszkód w organizacji treningów na stadionie przy ul. Hallera. Dla wszystkich Andrzej Smuczyński był członkiem wielkiej żużlowej rodziny.

- Niektórzy mówili nam, że pan Andrzej chyba zwariował, ale my nawet przez moment tak nie myśleliśmy. Lekarz jeżdżący na żużlu nie jest w stanie nas zdziwić. Taki mamy w Grudziądzu klimat. Jest u nas również ksiądz, który lubi się pościgać. W żużel bawią się ludzie, którzy siedzą na co dzień za biurkiem. Wcale nie będziemy zaskoczeni, jeśli za chwilę zgłosi się kominiarz i powie, że też chce spróbować. Od razu mówię, że zapraszamy wszystkich - podsumowuje Zbigniew Fiałkowski.

Źródło artykułu: