Z drugiej strony ekranu (44): Nieprzewidywalnie jak zawsze

WP SportoweFakty / Tomasz Jocz
WP SportoweFakty / Tomasz Jocz

30 finałowych wyścigów za nami. Jensen zaskakiwał, Hancock się starał, "Orzełek" latał, a "Gajoś" skrywał tajemnice. Było nieprzewidywalnie jak zawsze.

W tym artykule dowiesz się o:

Lubię powtarzać, że to najszybsza, najlepsza i najbardziej nieprzewidywalna liga świata. To że najszybsza i najlepsza przyznają choćby trzej indywidualni mistrzowie świata, więc nikt nie powinien z tym polemizować. A że najbardziej nieprzewidywalna? Wystarczy spojrzeć na ostatnie cztery sezony. W 2013 odwołany finał i spadek rzeszowskich indywidualności, rok później bitwa Aniołów o przetrwanie i nagle odczarowana Unia Leszno, rok temu walczący o utrzymanie mistrz z Gorzowa i pechowy w finałach Tarnów, a w zakończonym sezonie rozjechani leszczynianie i torowe wygibasy. Po prostu taką ją kochamy.

Jensen i Cyfer

Zatrzymajmy się przy tych ostatnich finałowych chwilach. Jakie refleksje? Finał najlepszej ligi świata był wyjątkowym wydarzeniem. Toruń po wyeliminowaniu Zielonej Góry był wybitnie podbudowany, Gorzów z kolei mocno rozpędzony po rozjechaniu Wrocławia. Klimat pierwszego meczu robił duże wrażenie, a bezpieczne ściganie na Motoarenie rozbudziło apetyty na wielkie rzeczy w rewanżu. Wybierając się do Gorzowa, w głowie siedziały fajne wspomnienia z sezonu 2014. Bo przypominałem sobie gryzących złoto żużlowców na efektownej Haubicy, wiwaty tłumów na stadionie Jancarza i nieokrzesaną radości pewnego człowieka. Cieszył się jak dziecko. Jakby przed chwilą wygrał szóstkę w totolotka. Biegał, skakał, fruwał. Unosił się wręcz nad gorzowskim owalem. Jak na żużlowego Orła przystało. Kierownik Krzysztof świętował złoty medal po prostu mistrzowsko, przez lata odczuwając głód gorzowskiego sukcesu. Dwumecz z Bykami wygrany był wtedy pewniej niż ten z ostatnich dwóch niedziel.

Anioły stawiały się w dwumeczu mocno i niewiele zabrakło, by stalowcom wyszarpały mistrzowski tytuł. Bardzo o końcowym wyniku zdecydował wynik na Motoarenie. Z 14-punktowej przewagi torunian w trakcie spotkania ostateczne osiem dawało szanse na obronę zaliczki mniejsze niż większe. Pięć kluczowych punktów przywiózł w 14. wyścigu duet Pawlicki - Zmarzlik. - Przemek przekonywał, że wygra ten wyścig, więc dostał swoją szansę - zdradzano po cichu w parku maszyn na Motoarenie. Zresztą Jancarz też miał swoje tajemnice. - Dzisiejszy torek jak najbardziej jest do jazdy - było słychać z wielu ust tuż przed gorzowskim rewanżem. No to skoro był do jazdy, to zawody pojechały punktualnie. Na fikuśnej nawierzchni goście z Torunia trzymali się długo, a sprawę załatwili gospodarzom dopiero w nominowanych Zmarzlik i Krzysiek Kasprzak. Języczek u wagi? Na pewno niedoceniany Duńczyk Jensen, który kulał przez cały sezon, by stanąć na dwie nogi w najważniejszym momencie. No i jeszcze Adrian Cyfer, przywożący 4 punkty w trzech gonitwach, na które żaden ekspert przecież nie stawiał. To im należy się specjalna premia.

Marynarka i plecak

A jakie obrazy zapamiętamy na dłużej? Na pewno efektownie spaloną marynarkę prezesa Zmory i skąpanego w szampanie trenera Chomskiego. Cieszącego się mistrzowsko kierownika Orła i złotą drużynę tym razem na potężnym Rosomaku. Ze srebrnej strony furorę zrobił plecak menedżera Gajewskiego, który wciąż nie zdradził swej tajemnicy. - Muszę zdobyć złoto to wtedy ujawnię jego zawartość - rzucił już po finale pan Jacek. Mała sonda na twitterze pokazała, że kibice stawiają na regulaminy, które menedżer torunian miałby dźwigać na swych plecach. Ponadto wzruszył siebie i oglądających relację trener Kościecha, prezentując dumnie srebrny medal z kręcącą się dłuższą chwilę łezką w oku. Te zdjęcia przejdą na pewno do historii.

Do boju, Polsko!

A propos Torunia, to sobotnia Grand Prix może nam na parę ważnych pytań odpowiedzieć. No bo jeśli Jason Doyle utrzyma albo powiększy przewagę nad Gregiem Hancockiem będzie mógł witać się z gąską. Na jedną rundę przed końcem cyklu, który przecież nastąpi na australijskiej ziemi. Gość jeżdżący jeszcze chwilę temu w Rawiczu (z pełnym szacunkiem dla tego ośrodka i pomysłu, panie Darku), a odkryty dla ekstraligi i elitarnego cyklu dopiero w zeszłym roku, może zostać najszybszym zawodnikiem na planecie. Piękna historia. Tyle że kalifornijski Rutyniarz wcale oddać szansy na czwarty tytuł nie chce. I o to chodzi. Zapowiada się pyszna walka, oby z Polakami w rolach głównych. Bartek na luzie depcze po piętach mistrza Woffindena, a Piotrek i Maciek kolekcjonują punkty na przyszły rok. No i jeszcze dziki Paweł, który u siebie lubi zaskoczyć. Szlak jest wytyczony, teraz tylko z chłodną głową na nim wystartować. Do boju, Polsko!

Gabriel Waliszko, dziennikarz nc+

Przeczytaj więcej felietonów Gabriela Waliszki ->

ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: Arszawin przypomniał o sobie. Wspaniałym golem

Źródło artykułu: