Stany, Stany, fajowa jazda...

Wszystko zaczęło się od wspólnych podróży samolotem z Polski do Szwecji. W Skandynawii startują przecież w jednej drużynie - Rospiggarnie Hallstavik.

I choć jak przyznaje Janusz "mój angielski pozostawia sporo do życzenia", to jednak rozmawiali często i długo, a Greg polubił go do tego stopnia, że zaczął go namawiać na odwiedziny w rodzinnych Stanach Zjednoczonych. Kołodziej nie dał się długo przekonywać i po zakończonym sezonie wraz z polskim mechanikiem Hancocka - Rafałem Hajem oraz Maciejem Janowskim polecieli do USA... I choć z pozoru miał być to wyjazd czysto wakacyjny, to jednak nie obyło się bez startów na żużlu. Bo w końcu wiadomo przecież, że Stany to fajowa jazda....

Wprost z amerykańskiego filmu

Kiedy w Polsce wszyscy marzli w chłodne listopadowe dni, oni zjawili się w słonecznym Auburn w stanie Kalifornia. Tam gościł ich Gary Davis, facet, który o motocyklach, ekstremalnych sportach i niebezpiecznych akcjach wie niemalże wszystko. Przez lata pracował bowiem jako kaskader, dziś zaangażowany jest w reżyserię filmową i to między innymi on tworzył "Terminatora 3". Filmowy okazał się również klimat jego posiadłości. - Mieszkaliśmy w ogromnym domu, który otaczały hektary ziemi. Sporo czasu zajęło nam, żeby cały ten teren zwiedzić. Na jego posiadłości w oddali pasły się krowi i byki. To wszystko tworzyło taki specyficzny klimat, który sprzyjał nie tylko odpoczynkowi, ale i dobrej zabawie - wspomina Janusz. Nic jednak dziwnego, że Kołodziej czuł się tam jak ryba w wodzie. Davis na swojej posiadłości ma bowiem dwa tory żużlowe, a ku zaskoczeniu, na środku jednego z nich znajduje się staw wodny. To, co zrobiło na polskich żużlowcach największe wrażenie, kryło się jednak w jednym z budynków na posiadłości Davisa... - Gary przez wiele lat pracował przy motocyklach, nic więc dziwnego, że zgromadził nie małą ich kolekcję! Całe pomieszczenie przepełnione było najróżniejszymi motorami, pamiątkami. Takie prywatne muzeum - mówi Janusz.

Show, pokazówka, turniej czy po prostu speedway?

Po półtoratygodniowej labie na ranczo Davisa przyszedł czas na żużel. Głównym pomysłodawcą spotkania pomiędzy zawodnikami z USA i reszty świata był Bartłomiej Bardecki, były żużlowiec, który dziś mieszka w Stanach. U niego przebywał Mariusz Puszakowski. Ponadto do drużyny z reszty świata dołączył Lubos Tomicek, Martin Somilinski i Phil Collins. Zawody nie były jednak głównym celem podróży. Wszystko wyszło tak "przy okazji". - Trudno to zresztą nazwać turniejem. Po prostu taka "pokazówka", wszystko na wielkim luzie - komentuje Kołodziej. Żużel w Stanach zdecydowanie nie jest dyscypliną popularną, wydawałoby się więc, że przyjadą "kozacy" z Europy i pokażą amerykańskim "jankesom" co to znaczy speedway. Nic bardziej mylnego. Ekipa ze Stanów wygrała przecież z Resztą Świata 56:52. - Na tych krótkich torach Amerykanie zdecydowanie wymiatają. Obiekt w Auburn nie miał w końcu nawet 200 metrów, wiec trudno to porównać z europejskim żużlem. Wiadomo, że gospodarze wygrali, bo byli po prostu u siebie. My nie mieliśmy nawet własnych motocykli, wszystko zostało zapewnione nam tam na miejscu. O wygranej decydował w głównej mierze start. Trzeba było wyjść spod taśmy, "trzymać małą", o wyprzedzaniu nie było praktycznie mowy. Ale nie o prawdziwe ściganie tak naprawdę chodziło. To miał być show - mówi Janusz Kołodziej. I choć żużel jest w Stanach bardzo mało popularny, to na trybunach zgromadziło się około 3 tys. kibiców. Nie zdziwi również fakt, że wśród nich nie zabrakło Polaków. Wszystko toczyło się w atmosferze piknikowej zabawy z charakterystycznym amerykańskim luzem. Wynik miał więc najmniejsze znaczenie...

Wypoczywanie na żużlowo

Po emocjach związanych ze speedway’em, Janusz, Maciej i Rafał opuścili Auburn i posiadłość Davisa. Następnym punktem wycieczki było zwiedzanie Kalifornii. Jednak także i podczas tego iście wakacyjnego czasu nie mogło zabraknąć "czarnego sportu"... Kolejnym żużlowym akcentem było bowiem to, że nasi zawodnicy napotkać się mogli na Myszkę Miki. Tym razem nie chodzi jednak o postać z plastronu drużyny z Zielonej Góry, ale tą prawdziwą. O ile prawdziwa w ogóle może ona być, o tyle spotkać ją można tylko w Disneylandzie. I tą właśnie wizytę w parku rozrywki Kołodziej wspomina z wielkim uśmiechem. - Rollercostery to to, co lubimy najbardziej! – komentuje tarnowianin. W planie wycieczki po USA nie mogła także zabraknąć... zakupów! - Jak wiadomo, w Stanach teraz wszystko jest tańsze. Mieliśmy więc znakomitą okazję, żeby kupić ochraniacze, buty motocyklowe itp. To jest naprawdę nie lada gratka, bo w Polsce wiele z tych marek jest niedostępnych albo mało popularnych. Tam mieliśmy wielki wybór - opowiada. Do Polski wrócą więc nie tylko ze wspomnieniami, ale i pełniejszymi walizkami. Wiadomo, że sportowcom nie w głowie leżenie plackiem na plaży. Nic więc dziwnego, że Kołodziej i Janowski woleli spędzać czas na czynnym wypoczynku. Nie zabrakło quadów i wyścigów na motocyklach nie koniecznie żużlowych. Na szczęście obeszło się bez groźnych wypadków i kontuzji. No może poza kilkoma "zadrapaniami"...

U Grega w pomarańczowym raju

Ostatnie dni podróży do Stanów Zjednoczonych polska ekipa spędziła w malowniczym Orange County. To właśnie tam po zakończonym sezonie wraca Greg Hancock, aby wypoczywać w swoim domu w rodzimym państwie. Hrabstwo Orange to także miejsce silnie kojarzące się z przemysłem rozrywkowym. Nakręcono tu w końcu nie jeden film, to tu powstał zespół The Offspring, a ze względu na niepowtarzalne krajobrazy i wiecznie słoneczną pogodę miejsce to upodobało sobie wiele sławnych i zamożnych ludzi. Taki typowy amerykański klimat rodem z filmów Hollywoodzkich. Nic więc dziwnego, skąd Hancock bierze wieczny luz i uśmiech na twarzy... Janusz Kołodziej wraz z Rafałem Hajem i Maciejem Janowskim ostatnie dni swojej wyprawy spędził właśnie w towarzystwie Hancocka. - Greg poświęcił nam wiele czasu. Przez trzy dni wspólnie podróżowaliśmy, zaprosił nas na kolację, gdzie mogliśmy spokojnie porozmawiać z dala od europejskiego żużlowego zgiełku. Na koniec odwiózł nas na lotnisko - mówi Kołodziej. W samolocie Greg i Janusz spotkają się pewnie jeszcze nie raz. W końcu nadal będą zdobywać punkty dla szwedzkiej Rospiggarny. Kto wie, jaką podróż zaplanują tym razem...

Źródło artykułu: