Połączenie lig reliktem przeszłości i symbolem kryzysu?
Połączenie lig w polskim sporcie żużlowym to zmiana rewolucyjna. Jest ona jednak konsekwencją tego, co dzieje się od dłuższego czasu. Przez wiele lat realizowano optymalny model ligowy dla tej dyscypliny jakim jest podział trójstopniowy. Bardzo długo funkcjonowało to niemal wzorcowo - były spadki i awanse. Słowem, jazda o coś. Różnice sportowe pomiędzy poszczególnymi klasami rozgrywkowymi sprawiały, że to wszystko przypominało zdrowy organizm. Problemy finansowe w ostatnich latach pokazały, że sytuacja jest dużo bardziej dynamiczna niż nam się wszystkim wydawało. Od dwóch lat dochodzi do upadków spektakularnych ośrodków żużlowych. Tak było w Częstochowie, problemy miał Gdańsk, a teraz widzimy, co dzieje się w Ostrowie Wielkopolskim, Lublinie i Gnieźnie. Ale to dwa sezony temu doznaliśmy szoku, który był jasnym sygnałem - z polskim żużlem coś jest nie tak.
Wyszło na to, że problemy były zamiatane pod dywan. Weryfikacja licencyjna w oparciu o obowiązujący regulamin była nieskuteczna. Dziś z konieczności wracamy do wydaje się reliktu przeszłości. Za taki uważam podział rywalizacji na dwie ligi, który wynika z mniejszej liczby ośrodków. To pokazuje, że żużel przeżywa poważny kryzys. Mam jednak nieodparte wrażenie, że jesteśmy świadkami punktu zwrotnego. Dotykamy właśnie dna, od którego można się już tylko odbić w górę. Mam nadzieję, że włodarze klubów i władze żużlowe wyciągną teraz odpowiednie wnioski. Od mądrości ludzi zarządzających finansami bardzo wiele zależy. To co dziś obserwujemy to konieczne i jedyne możliwe quasi połączenie ze względu na podział grupowy. W mojej ocenie warunkiem, który determinował poczynania ludzi tworzących nowy-stary ligowy ład, było przetrwanie i uchronienie żużla przed całkowitą degrengoladą. Cel nadrzędny jest najważniejszy. Jedni będą teraz zadowoleni bardziej, inni mniej, ale uważam, że nikomu wielka krzywda się nie stanie. Do play-off awansują drużyny, które i tak jechałyby w pierwszej lidze. A poza nimi znajdą się ci, którzy niechybnie rywalizowaliby w kadłubowych rozgrywkach drugoligowych.
Zmiana, do której doszło, pokazuje że to finanse rozkładają naszą dyscyplinę. Każdy sport jest tak silny jak poszczególne ośrodki, które tworzą jego mapę. Wiem, że są ludzie, którzy twierdzą, że trzeba nam radykalnych rozwiązań. Za takie uważają wyrzucanie klubów z rozgrywek za długi. Nazywają to uszczelnieniem procesu licencyjnego. Osobiście uważam, że to jednak nic nie da. Takie działania doprowadzą tylko do tego, że zacznie nam jeszcze bardziej ubywać ośrodków. Moja diagnoza całego problemu jest inna, choć równość obowiązujących zasad dla wszystkich jest fundamentem każdego porządku prawnego.
Chodzi o odpowiedzialność prezesów. W tej chwili ma ona tylko i wyłącznie charakter polityczny. Szefowie klubów odpowiadają w zasadzie przed kibicami, resztą sponsorów czy władzami lokalnymi. To za mało. Oni muszą gwarantować finansowo, że mogą stać na czele swoich podmiotów. Muszą także ponosić odpowiedzialność całym swoim majątkiem. Mówienie, że trzeba radykalnych rozwiązań, wyrzucania klubów, bo dopiero wtedy działacze się czegoś nauczą, dobrze brzmi w teorii. To jednak populizm. Niczego nie poprawimy na lepsze, jeśli nie będzie realnej odpowiedzialności finansowej. Efekt byłby odwrotny. Klubów nam będzie ubywało. Prezes przy podpisywaniu umowy z zawodnikiem powinien gwarantować go majątkiem własnym lub inną formą "twardych zabezpieczeń". Chodzi o twarde zabezpieczenie. Gdyby takie rozwiązania zostały zastosowane kilka lat temu, to dziś części działaczy w tym sporcie by nie było.
Tymczasem mamy w środowisku ludzi, którzy w żużlu po raz pierwszy w swoim życiu podpisują tak gigantyczne zobowiązania. Robią to, bo poza odpowiedzialnością polityczną nic im nie grozi. Pozbawienie kogoś twardą ręką licencji nic nie zmieni. Nieodpowiedzialni ludzie odejdą, a w ich miejsce przyjdą kolejni… nieodpowiedzialni. Przez długi czas mówiliśmy, że w polskim żużlu tworzy się spółki akcyjne po to, żeby można było "wymagać" więcej od podmiotu, który nie realizuje swoich zobowiązań. W praktyce nigdy tak nie było. W kodeksie spółek handlowych są zapisy, które powodują, że odpowiedzialności prezesów praktycznie nie ma. Dlaczego? Wystarczy w odpowiednim momencie złożyć wniosek o upadłość. Wtedy prezes nie odpowiada niczym. Wstaje, mówi: "przepraszam, nie udało się" i… wychodzi. Koniec. A niezapłacone faktury zostają.
Władze polskiego żużla zmagają się z zarzutem, że naginają przepisy licencyjne dla klubów. Przeciwników przepychania niektórych ośrodków kolanem nie brakuje. Rację w tej sprawie mają wszyscy - zarówno ci, którzy protestują jak i centrala, która chce mieć jak najwięcej klubów. Wcale się nie dziwię determinacji władz, które widzą jak umierają takie ośrodki jak Ostrów, Gniezno czy Lublin. To jak śmierć bardzo ważnej części żywego organizmu. Przepisy są naginane w imię wyższego celu i dlatego rozważa się ciągle otwarcie kuchennych drzwi dla tonących. Tak jak jednak wspomniałem wyżej, w mojej ocenie problem leży w odpowiedzialności prezesów w pierwszej kolejności.
PS. Żużlowego Nowego Roku - JF
Jacek Frątczak
Panie szanowny , to jest populizm.Nie ma możliwości stworzyć przepisu który powodowałby odpowiedzialność majątkową prezesów za prow Czytaj całość