Najbardziej śmieszą opinie wygłaszane po Grand Prix Słowenii. Że mamy już mistrza świata i że ostatnie trzy turnieje będą formalnością. A to najprawdziwsza nieprawda. W tym żużlowym zamieszaniu może się jeszcze tyle wydarzyć, że złapiemy się parę razy za głowę. I nie ma sensu odwoływać się do historii, bo zawsze możliwych jest kilka scenariuszy. - Ja chcę zawsze wygrywać i tak samo podchodzę do każdych kolejnych zawodów. To są przecież wyścigi - odpowiedział Greg Hancock na pytanie o trudny pościg za liderem Taiem Woffindenem. Ładne puszczenie oka do młodszego kolegi - hej, bracie, wciąż musisz spoglądać do tyłu. Jasne, że 25 punktów różnicy to sporo. Pewnie, że Brytyjczyk ma tytuł na wyciągnięcie ręki i tylko niesprzyjające okoliczności mogą mu pomieszać złote szyki. Ale jeden słabszy turniej albo złośliwość rzeczy martwych i robi się gorąco. Możliwe nawet to, że mistrza poznamy pod koniec turnieju w Australii albo tak szybciutko, bo na początku ścigania w Toruniu. Sztokholm powinien dać nam ważne odpowiedzi. Jeśli Hancock będzie startował tak jak w Krsko, a Woffinden latał po torze jak w wyścigu z Pedersenem, to czeka nas piękna rywalizacja. W tym brytyjsko-amerykańskim pojedynku na pewno fair-play. Tai ma na głowie więcej żużlowych bitew przed sobą, Greg może częściej zaczerpnąć świeżego powietrza. Zapowiada się kapitalna końcówka sezonu.
Nie myślisz o kobiecie
- Żużel to ekstremum ekstremów. Takich obciążeń psychicznych jakie mają żużlowcy nie znajdziemy w żadnej innej dyscyplinie sportu - przekonywał ostatnio były psycholog reprezentacji Polski Robert Rutkowski. Jakich? Ano choćby strachu, prędkości, presji, odpowiedzialności czyli kulminacji wielu czynników w jednej głowie. - Jak podjeżdżasz pod taśmę to nie wiesz czy jedziesz w sparingu, w meczu o utrzymanie czy w wyścigu o tytuł mistrza świata. Po prostu chcesz wygrać - opowiadał niedawno jeden z naszych telewizyjnych ekspertów. Były solidny ligowiec przywoływał z kolei zabawną historię sprzed paru lat. - Mój kumpel ochrzaniał mnie, że udaję głupiego przed jego dziewczyną. Myślał, że muszę ją znać, bo ona podprowadzała nas pod taśmę. Tyle że jak stajesz na starcie to myślisz o wyścigu, a nie skupiasz się na żadnej kobiecie - przyznawał. No więc jesteśmy w domu. Skupienie, koncentracja, odporność na zewnętrzne bodźce. W wielkim finale najbardziej nieprzewidywalnej ligi świata ważne będą warunki torowe, jak zawsze. Istotna będzie dyspozycja dnia, wiadomo. Ale najważniejsze mogą być głowy. Rozpalone lub gorące, chłodne albo szybko ostygające. Już w rewanżach półfinałów widać było poziom ciśnienia. W Tarnowie w biegu o nic walka na żyletki Madsena z Janowskim, a do tego przepychanki w parku maszyn. W Lesznie mała chęć do telewizyjnych wywiadów i napięte twarze głównych bohaterów meczu. To co nas czeka w wielkim finale?
Trenerska prośba
Od jakiegoś roku z ekipą Byków współpracuje psycholog. Damiana Salwina można dostrzec w parku maszyn podczas meczów ekipy Unii, o ile wytęży się wzrok. Nie narzuca się i nie ma parcia na szkło. Już legendą obrosło jedno z pierwszych spotkań Adama Skórnickiego z władzami leszczyńskiego klubu, kiedy nowy trener poprosił psychologa o przedstawienie pewnych kwestii. To było kilkanaście miesięcy temu, kiedy "Sqóra" zaczynał pracę w roli menedżera Unii. Od tego czasu Byki jechały już w jednym finale, a teraz jeszcze silniejsze niż rok temu wystąpią w drugim. Przypadek? Nie sądzę, patrząc na stoicki spokój klubowego psychologa i głównego opiekuna drużyny. Tam nie widać nerwowych ruchów, chaotycznych zachowań czy robienia wokół siebie szumu. - Mam prośbę żebyś nie brał do wywiadu zawodników, którzy zaraz mają wyjechać na tor - rzucił kiedyś Adam. Niby normalka, bo zwykle staramy się dać żużlowcowi czas na przygotowanie i koncentrację przed wyścigiem. Ale z drugiej strony, nikt inny z trenerskiego środowiska nigdy nie zwrócił się z taką prośbą. Oczywiście, trener nie może ustalać nam obsad czy kolejności rozmówców, jednak przedstawić swój punkt widzenia zawsze może. Zachowanie Skórnickiego nie bierze się z przypadku.
Presja w gabinetach
A inni? Drugi finalista PGE Ekstraligi zaskoczył nas już samym awansem do najważniejszej rozgrywki. Bo przed sezonem niewielu fanów speedwaya poza Dolnym Śląskiem stawiało na dzielnych spartan. - Ten zespół budowaliśmy z perspektywą najbliższych lat. Nie na jeden sezon i nie za pieniądze bez pokrycia - oświadczył na tarnowskim półfinale Andrzej Rusko. Dlatego w najbliższe niedziele Piotr Baron i jego ferajna nic nie muszą. Nie muszą przygotowywać trudnego toru w Częstochowie ani specjalnie się spinać. Mogą spokojnie trenować i pojechać bez wielkiego ciśnienia. - My na razie dajemy sobie radę bez klubowego psychologa. Zawodnicy indywidualnie załatwiają te kwestie jeśli potrzeba - przyznał menedżer Sparty. Komu więc przyznać większe szanse biorąc pod uwagę głowę? Papierowym faworytom z Leszna czy czarnym koniom z Wrocławia? Pewnie tym, którzy niezależnie od obranej drogi w kwestii opieki mentalnej, zostawią finałową presję w zaciszu gabinetów i klubowej szatni. Spotkają się na grillu i pogadają o pierdołach. Wejdą do boksów z niepobrudzoną głową i wyjadą na tor bez myślenia, że to mecz o złote gacie. To po prostu finał, który w karierze jeszcze się zdarzy. Pod warunkiem, że instynkt na motocyklu nie przesłoni do końca rozumu. Szerokości!
Gabriel Waliszko, dziennikarz nc+
Myślę, że dotrze w jakiś sposób do Pana moja opinia.
Pisanie felietonów na tym śmiesznym portaliku, delikatnie mówiąc to jest OBCIACH ! Chyba, że leci Pan na kasę i ma gdzieś Czytaj całość