- Najstarsi stalowowolscy górale nie pamiętają takich rzeczy - skomentował rutynowany sprawozdawca nc+. To był wyjątkowy weekend. Zaczęliśmy od wyprawy do Dyneburga czyli dzisiejszego Daugavpils. Wyjazd z Robertem Kościechą na kilka dni to jak najwyższej klasy kabareton. Śmiech, luz i dystans - w zależności od miejsca i sytuacji. Żużlowiec bydgoskiej Polonii należy do tego grona ekspertów, którzy mają wiedzę teoretyczną i praktyczną, a w dodatku potrafią ją umiejętnie czyli zrozumiale przekazać. Kiedy trzeba z uśmiechem, jak trzeba to z pełną powagą. Trzydniowego pobytu z "Kostkiem" nie zastąpiłoby przeczytanie 33 sportowych książek. Ale skończmy już te peany, bo nam się jeszcze Roberto zepsuje. Albo, co gorsze, porzuci żużlowe ściganie na rzecz telewizyjnych występów. A tego Jacek Woźniak pewnie by nie chciał.
[ad=rectangle]
Łotewska historia
W drodze na Łotwę zahaczyliśmy o Wilno. Bo jak nie poczuć tamtejszych klimatów skoro w aucie ma się litewskiego omnibusa Tomka Dryłę. Nasz komentator pokazał nam w Wilnie takie miejsca, że żal było stamtąd wyjeżdżać (w imieniu Tomka polecam mickiewiczowskie rewiry, a po reakcji Roberta specjalność kuchni czyli świńskie ucho). Ale do rzeczy.
Piątkowy trening na klimatycznym obiekcie Lokomotiwu przyniósł ciekawe zdarzenia. A to pościgali się Nicki z Gregiem, a to młodzian Lebiediew pośmigał na hulajnodze, a to Maciek Janowski opowiadał o swoim podejściu do sobotniej Grand Prix. - Wiem, że rok temu indywidualny mistrz Polski wygrał w Daugavpils, ale ja tym sobie głowy nie zajmuję - stwierdził "Magic" i... puścił oko. Wyglądało jakby coś przeczuwał dzień przed zawodami na łotewskim stadionie. Speedway nad Daugą liczy ponad 60 lat, a historię klubu krótko przedstawił ojciec Kostii Podżuksa. - Lokomotiw założyła fabryka kolejowa, a teraz największym sponsorem jest miasto i producent torów w Rydze. Co rok dowożona jest tu nawierzchnia, zawsze jesienią już po sezonie - opowiadał były specjalista od motocrossu. Łotysze liczyli na powtórkę z poprzedniego roku, kiedy Kostia wjechał na fantastyczne piąte miejsce. Trochę się jednak przeliczyli, bo ich reprezentant przywiózł tylko oczko i to dzięki wolnemu Krzyśkowi Kasprzakowi.
Bez podniety i napinki
Wicemistrz świata uśmiechał się w sobotę tylko do pierwszego startu. Szkoda. Mieć urodziny i jechać za plecami wszystkich rywali to nie może być miłe uczucie. Na szczęście cykl Grand Prix nie skończył się w Daugavpils, a jeździć na żużlu KK może jeszcze długie lata. - Jak nie idzie na torze to zawodnik szuka przyczyn wszędzie. W silnikach, siedzeniu na motocyklu, najmniejszych śrubkach czy innych detalach - przyznawał ekspert Kościecha. Na Łotwie swoją szansę odnalazł "Janoś". Magic przyjechał wypoczęty po krótkim urlopie na Helu i ponowne urzędowanie w biurze zaczął w wielkim stylu. Nieważne, że bez półfinału i finału. Ważne, że pierwsze zwycięstwo w SGP stało się ciałem. I to nie na swoim torze, nie przypadkiem czy szczęśliwie. - Robimy swoje. Bez napinki i podniety. Przecież po pierwszym treningu na torze w wykonaniu małego Maćka wielu fachowców kręciło głową - podkreślał senior Janowski. Deszczowe Daugavpils okazało się dla 24-latka z Wrocławia bezchmurne i gorące. Od emocji i gratulacji. Zaraz po triumfie Magika do polskiego boksu podeszli wszyscy najlepsi żużlowcy świata. - Temu dzieciakowi to się po prostu należało - skomentował kalifornijski przyjaciel Greg Hancock. Polski triumfator długo pozował do zdjęć, a chwilę wcześniej był ewidentnie wzruszony podczas wybrzmiewania Mazurka Dąbrowskiego. - Tak się właśnie odbywa ten pierwszy raz - dodawał bohater wieczoru.
Kolejny transmisyjny krok
Magiczny wieczór mieliśmy też dzień później. Deszcz ponownie sprzyjał. Opad pomógł naszej platformie dokonać rzeczy niebywałej. Długie czekanie na przygotowanie toru po burzy na Motoarenie spowodowało, że trzeba było podejmować natychmiastowe decyzje. Na żywo i na gorąco. Po 19-tej zamiast kończyć relację z Motoareny, na dobre ją rozkręcaliśmy, a decyzja o mini multilidze przyszła z Warszawy od wydawcy Maćka trochę przed początkiem meczu w Zielonej Górze, który zaczynał się o 19.30.
- Robimy dwie relacje jednocześnie. Będziemy się przenosić z jednego stadionu na drugi i relacjonować oba mecze na jednej antenie - usłyszałem w słuchawce. To jest to, tak właśnie otworzyliśmy nowy rozdział w speedwayu, dotychczas znany z piłki. - Obserwuję żużel od 73 roku i nie przypominam sobie takiej relacji w żadnej stacji. Stalowowolscy górale nie pamiętają takich rzeczy - odpowiedział na moje wątpliwości nasz komentatorski rutyniarz Edward Durda, który w dziennikarstwie sportowym siedzi ponad dwie dekady. Podkarpacki ziomal pracował w TVP i Wizji Sport, pamięta też stare czasy w Canale+. Wygląda więc na to, że na antenie nsport+ zrobiliśmy kolejny krok w rozwoju żużlowych transmisji najlepszej ligi świata. Fajne to i mobilizujące do dalszej pracy. Znając naszą "górę" nie zatrzymamy się w tym miejscu. Będziemy napędzać się dalej.
Gabriel Waliszko, nc+
Szkoda, ze maja monopol na transmisje Ekstraligi Zuzlowej.
Widac, ze to telewizja amatorsko zarzadzana.
O szcunku do kibi Czytaj całość
Ehh, średnio to wszystko wyszło, ale pierwsze koty z Czytaj całość