Warto wydać na bilet, aby zobaczyć Darcy'ego Warda - rozmowa z Markiem Lemonem

Obecny menedżer australijskich reprezentacji narodowych - Mark Lemon - podjął decyzję o zakończeniu swojej kariery zawodniczej. W Polsce reprezentował on barwy klubów z trzech miast.

Urodził się 12 lutego 1973 roku w Bairnsdale w pobliżu Mildury w stanie Wiktoria. W lidze brytyjskiej zadebiutował w sezonie 1990. Od roku 1993 przez 3 lata miał problemy wizowe, startując tylko na terenie Australii. Trzykrotny mistrz stanu Wiktoria (1993, 1995, 2011), srebrny medalista Indywidualnych Mistrzostw Australii w roku 2000. W Polsce ścigał się dla RKM Rybnik, ŁTŻ Łódź i Kolejarza Rawicz.

W ostatni piątek stycznia Lemon organizuje swój pożegnalny turniej pod nazwą "Lemo’s Last Blast" na torze w Mildurze, gdzie zaczynał karierę.
[ad=rectangle]
Zbigniew Sarwa: Myślisz, że to dobry moment, żeby skończyć z jazdą?

Mark Lemon: Kontuzje, przerwy w startach, za dużo obowiązków, wszystko to powodowało ciągłe obniżanie moich rezultatów. Za dużo wziąłem na swoje barki. Jeździłem profesjonalnie na żużlu, potrzebowałem czasu, aby przygotować się prawidłowo do zawodów. Zaczynając od mycia motocykli, później w drogę na zawody, mecz i powrót do domu. Jak wygospodarować wolną chwilę na przygotowanie silników, na obowiązki związane z prowadzeniem reprezentacji narodowych seniorów i juniorów? Do młodzieniaszków nie należę. Poświęciłem 25 lat na swoją karierę zawodniczą i było super. To wystarczy.

Ostatni raz wyjechałeś w barwach Redcar Bears w ubiegłym roku. Pod koniec stycznia organizujesz swój pożegnalny turniej. Jak przebiegają przygotowania?

- Chciałem pożegnać się przede wszystkim z moją widownią w Mildurze. Zawodnicy, których zaprosiłem do udziału, potwierdzili swój start. W turnieju pojadą Jason Doyle, Max Fricke, Sam Masters, Justin Sedgmen, Rohan Tungate, Dakota North, Matej Kus, Brodie Waters, Robert Branford, Ty Proctor i Mason Campton. Cieszę się, że także Jason Crump zdecydował się przypomnieć sobie skąd pochodzi. Pokazowe jazdy w wykonaniu trzykrotnego mistrza świata to dodatkowa atrakcja dla kibiców. Praktycznie wszystko jest gotowe. Z niecierpliwością czekam na mój ostatni wyścig.

Myślałeś kiedyś, jak potoczyłoby się twoje życie bez wyścigów na żużlu?

- W wieku 17 lat musiałem decydować, czy wybrać speedway czy skoncentrować się na grze w futbol australijski. Nie wiem czy dokonałem prawidłowego wyboru.

Ścigałeś się z wieloma "wielkimi świata żużlowego". Mobilizowałeś się dodatkowo w startach przeciwko żużlowym celebrytom?

- To prawda. Rywalizowałem z wieloma i wszystkich ich w czasach moich startów pokonałem, za wyjątkiem Hansa Nielsena. Dorastałem w Mildurze rywalizując z Jasonem Crumpem, Jasonem Lyonsem, Leigh Adamsem i Ryanem Sullivanem. To motywowało. We wspomnieniach jednak na zawsze pozostanie Tony Rickardsson. Niesamowicie szybki, wspaniały gość. Pamiętam, że w 1998 roku miałem fantastyczny sezon i w wyścigach przeciwko Tony'emu wypadałem nadspodziewanie dobrze. Podchodził do mnie przed zawodami mówiąc: "Hej Marco, pamiętaj proszę, dzisiaj bez tych atomowych startów".

Największe osiągnięcie i porażka podczas trwania twojej kariery to...

- Trudno spamiętać wszystkie znaczące porażki. Nie miałem łatwego życia jako zawodnik. Prześladowały mnie kontuzje. Jeśli miałbym wybierać, to rozczarowanie z finału Interkontynentalnego w Vojens w 1998 roku zabolało najbardziej. Sezon układał się dla mnie bardzo dobrze, wierzyłem, że stać mnie na znaczący rezultat. O tym, co stało się później nie chcę pamiętać. Pięć startów dzieliło mnie od Grand Prix, a tu taka wpadka. Koszmarny wynik (u,d,d,d,2) boli do tej pory. Niedługo potem nabawiłem się kontuzji kolana i już nigdy więcej nie powróciłem do poziomu, który reprezentowałem w tamtym roku. Wygrałem kilka międzynarodowych turniejów, ale wicemistrzostwo Australii w 2000 roku na torze w Gosford dało mi najwięcej satysfakcji. Przegrałem tylko z Leigh Adamsem. Srebro smakowało szczególnie, bo wciąż borykałem się z niewyleczonymi do końca urazami. Zawsze też chwaliłem sobie jazdę w narodowych barwach w test-meczach. To duża frajda.

Jakbyś ocenił siebie jako zawodnika z perspektywy czasu?

- Nie patrzę w przeszłość. To przyszłość przykuwa moją uwagę. Kocham jazdę na motocyklu. Myślę, że nikomu nie ustępowałem centymetra toru bez walki. Starałem się zawsze jeździć z szacunkiem dla moich rywali. To najważniejsze.
Co w żużlu powoduje twoją największą frustrację?

- Jeśli chodzi o Wielką Brytanię, to korki na drogach przez które musisz przebrnąć docierając na zawody. Zaniedbania w dziedzinie poprawy bezpieczeństwa na angielskich torach. Słaba jakość sędziowania. Stresuje mnie to najbardziej.
Myślisz, że speedway ulegał przemianom w czasie twoich startów?

- Raczej nie. Dmuchane bandy ochronne to najlepsze, co mogło spotkać żużel, jeśli chodzi o bezpieczeństwo. Drastyczny wzrost kosztów utrzymania motocykli to zło, które dotknęło tę dyscyplinę.

Który z obecnie jeżdżących zawodników wyzwala w tobie dreszczyk emocji?

- Warto wydać na bilet, aby zobaczyć Darcy'ego Warda. Niesamowicie utalentowany. Nigdy nie widziałem kogoś tak jeżdżącego na żużlowym motocyklu.

Co myślisz o jego obecnej sytuacji?

- Przewinił, to nie ulega wątpliwości. Jaka spotka go kara, nie mnie o tym decydować. Ma dużo czasu na wyciągnięcie wniosków. Moim zdaniem to jak Darcy przetrwa okres zawieszenia, zdefiniuje jego przyszłość. Sam talent bez pracy i determinacji nie wystarczy, aby wspiąć się na szczyt.

- To to jak Darcy przetrwa okres zawieszenia, zdefiniuje jego przyszłość - uważa Mark Lemon
- To to jak Darcy przetrwa okres zawieszenia, zdefiniuje jego przyszłość - uważa Mark Lemon

Jesteś spokojny o przyszłość speedwaya w obliczu kłopotów finansowych klubów w Polsce, Wielkiej Brytanii i Szwecji?

- To bardzo niepokojące zjawisko. Pozostaje mieć tylko nadzieję na poprawę sytuacji.

Cenisz sobie pracę z reprezentacją?

- Za całą pewnością. Chcieliśmy zdobyć Puchar Świata w zeszłym roku, byliśmy blisko. Dwa punkty mogą złamać ci serce. Mistrzostwo trzeba wywalczyć, nikt go nie podaruje. Jestem zdania, że sprawdziliśmy się jako zespół i wszystko podąża w prawidłowym kierunku. Mamy skromny budżet w porównaniu z potentatami jak Polska czy Dania i musimy sobie z tym radzić. Udało się jednak wygrać Speedway Best Pairs Cup. To cieszy.
Jakie są największe trudności w prowadzeniu narodowych reprezentacji?


- Kłopoty mniejsze czy większe trzeba rozwiązywać. W chwili obecnej ponownie uwikłany jestem w rozwiązywanie problemów wizowych australijskich żużlowców. Brytyjski Urząd Emigracyjny zaostrza z roku na rok przepisy regulujące pozwolenia na starty w krajowych ligach. Martwi mnie również finansowa sytuacja naszych juniorów uniemożliwiająca im start w rundach kwalifikacyjnych do Indywidualnych Mistrzostw Świata Juniorów. Krajowa federacja nie może za bardzo im pomóc.

Twoim zdaniem organizacja rundy Grand Prix w Melbourne to dobry pomysł?

- Ryzyko jest duże, jednak głęboko wierzę w powodzenie tego przedsięwzięcia. Eithad Stadium to najlepsza lokalizacja w kraju. Nie mogę się już doczekać.

Klub motocyklowy w Mildurze, gdzie zaczynałeś karierę, organizuje finał Drużynowych Mistrzostw Świata Juniorów w tym roku. Sądzisz, że administracja podoła temu wyzwaniu?

- To fantastyczne osiągnięcie władz klubowych po serii konsultacji z przedstawicielami FIM i wiktoriańskich władz stanowych. Byłem zaangażowany w szereg negocjacji wspólnie z prezydentem klubu Gavinem Sedgmenem. Wiem, że budżet organizacji imprezy analizowany był szczegółowo. Termin jest doskonalne dobrany. Tydzień po rundzie Grand Prix w Melbourne pasuje idealnie. Nie mam wątpliwości, że administracja klubu poradzi sobie z tym wyzwaniem pomimo ogromu pracy.

Jak spędzasz teraz wolny czas?

- Trenuję karate i uczęszczam na zajęcia yogi. Żałuję, że nie zacząłem tego wcześniej, bo mój organizm potrzebuje tego rodzaju relaksu. Lubię także wyskoczyć i pojeździć na crossie. Mam dużo spacerów, przy okazji wyprowadzania psa na powietrze.

Żałujesz czegoś?

- Czasem myślę, że gdyby nie kontuzje, to mógłbym więcej osiągnąć w jeździe na żużlu. Z drugiej strony wiem, że dałem z siebie wszystko na co było mnie stać. Mam satysfakcję z tych sukcesów, które były wynikiem ciężkiej pracy, kosztem wielu wyrzeczeń.

Powodzenia na sportowej emeryturze.

Rozmawiał Zbigniew Sarwa

Źródło artykułu: