Lwim pazurem (10): Za mało emocji w Ekstralidze. Za rok liga kadłubowa?

- Obserwując obecną sytuację, obawiam się, że za rok możemy mieć w ENEA Ekstralidze kadłubowe rozgrywki - pisze w swoim felietonie Marian Maślanka.

W tym artykule dowiesz się o:

Za rok liga kadłubowa?

Rynek żużlowy uwolnił się przed tym sezonem od wszystkich ograniczeń. Nie mamy na nim żadnych zakazów ani nakazów. Wiąże się to przede wszystkim z procesem budowy drużyny. Każdy powinien budować swój klub i swoją przyszłość w oparciu o to, na co go stać. Niestety, kolejny raz brakuje racjonalnych postaw. Ambicje nadal biorą górę nad rozsądnym podejściem do tematu finansów. To wszystko zaś powoduje, że ten sezon jest zdecydowanie mniej ciekawy od ubiegłorocznych rozgrywek. Bardzo szybko nastąpiło rozwarstwienie w Ekstralidze. Rację mają ci, którzy mówią o lidze trzech prędkości. Diagnoza takiego stanu rzeczy jest dość oczywista - decydują o tym aspekty finansowe. Wyjątkiem jest może jedynie Wybrzeże, które odstaje także pod względem sportowym. Ta drużyna była budowana na ostatnią chwilę, kiedy brakowało na rynku dobrych żużlowców.
[ad=rectangle]
Problem staje się coraz trudniejszy. Kiedy ktoś zaczyna mówić o potrzebie regulacji czy chce wprowadzać ograniczenia, od razu odzywają się ci, którzy twierdzą, że tak nie powinno być. W innych dyscyplinach jak piłka nożna czy siatkówka takich mechanizmów przecież nie ma, a problemu z zainteresowaniem mediów i pieniędzmi nie widać. Ja jednak nie wiem, czy do końca taka jest prawda. Przecież wiele klubów piłkarskich zmaga się z długami. Tam do kas wpływają znacznie większe pieniądze z tytułu transmisji telewizyjnych, ale kłopot i tak jest. Ja odbieram to tak, że we współczesnym zawodowym sporcie nikt nie robi specjalnie tragedii z zadłużeń. W piłce już dawno powstają spółki prawa handlowego, a mimo wszystko działalność tych podmiotów nie jest do końca oparta o zasadę bezwzględnego pilnowania kwestii finansowych.

Byłem prezesem klubu i wiem, jak trudno jest w stu procentach właściwie oszacować budżet. Wystarczy, że jedno ze spotkań zostanie przełożone. Zgadzam się jednak z tym, że można się pomylić o 10 czy 15 proc. Takie odchylenie nie jest tragedią, ale my zmagamy się obecnie ze znacznie większym problemem w sporcie żużlowym. Jest też coraz więcej sytuacji, że niektóre drużyny jadą na mecze wyjazdowe w juniorskim składzie.

W związku z tym - pewnie słusznie - zaczęły się pojawiać pytania, czy stać nas na osiem drużyn w Ekstralidze. Tutaj chodzi wyłącznie o aspekt finansowy, bo sportowo wszystkie ekipy, które obecnie mamy, pewnie byłyby w stanie spisywać się znacznie lepiej, gdyby inne tematy były odpowiednio ułożone. Zastanawiam się, czy sytuację uzdrowi cudowna ręka wolnego rynku. Moim zdaniem będzie bardzo ciężko. Z drugiej strony po drodze było już tyle ustaleń (Regulamin Finansowy, KSM), ale one nigdy nie spełniły oczekiwanych efektów. Czy musimy dojść do tego, że rynek spowoduje, że Ekstraliga będzie liczyć cztery drużyny?

Spoglądam też na pierwszą ligę. Tam sytuacja zaczyna wyglądać inaczej. Mamy emocjonujące mecze, wyrównane drużyny i wiele tematów sportowych jest nadal sprawą otwartą. Nic nie jest tak naprawdę przesądzone. Prezesi zaczęli działać na miarę możliwości i widać, że to ma sens.

W Ekstralidze mamy dosłownie kilka klubów, które funkcjonują doskonale. Mają świetne budżety i dzięki temu doskonałe zaplecze. Czy zmierzamy do Ekstraligi z czterema silnymi zespołami, a reszta powinna ścigać się w innej klasie rozgrywkowej? Tak to wygląda w tej chwili. Nie wiem jednak, czy to miałoby sens. Według mnie taka sytuacja nie jest dobra. Byłoby optymalnie, gdybyśmy mieli te osiem drużyn z budżetami na poziomie 6 milionów złotych. Za takie pieniądze można zbudować sensowny skład. Teraz jednak mamy zbyt duże rozwarstwienie. Część ośrodków jedzie za 10-12 milionów, a inni za 3-4. To widać w przebiegu rozgrywek. Kibice zaczynają czuć się rozczarowani, a zaczęliśmy przecież ten rok tak doskonale. Mówiliśmy wiele o znakomitej frekwencji w różnych ośrodkach. Teraz fani zaczynają wybierać, bo dla nich liczą się emocje. Ma być wielka walka, a nie jazda gęsiego i mecze do jednej bramki.

Jedynym rozwiązaniem jest zdrowy rozsądek, który obserwuję, patrząc na to, co dzieje się w pierwszej lidze. Tam to wygląda o wiele zdrowiej i normalniej. Najważniejsze, żeby kluby nie miały balastu z przeszłości. Można pomylić się o wspomniane 10 czy 20 proc. i wtedy wszystko da się uratować.

Powinien wygrać w końcu zdrowy rozsądek, ale czy jest na to szansa? Jeśli za chwilę czegoś nie zrobimy, to mecze, na które jedna z drużyn jedzie w juniorskim składzie, nie będą nikogo interesować. To źle wpłynie na całą ligę. Każde pieniądze się kiedyś skończą i zaboli to nawet tych "bogatych". Nasycenie wynikiem przemieni się w finansowe rozczarowanie. Na wszystko kiedyś przychodzi kres. Nie można dopuszczać do znużenia kibiców, którzy idą na mecz z góry znając jego wynik.

My idziemy w tym kierunku, że trzy, cztery kluby będą bardzo mocne, bo są świetnie prowadzone. Im oczywiście należą się gratulacje. Reszta jednak nie nadąża i zmierzamy w stronę ligi kadłubowej. To może czekać nas już za rok i mam obawy, czy takie rozgrywki zainteresują sponsorów i media. Ekstraliga nie pomoże klubom, które do niej awansują, bo nie widzę możliwości, jak miałaby wygenerować na to środki.

Ekstraliga staje się zresztą coraz bardziej profesjonalna i to należy podkreślić, ale brakuje w niej tego, co najważniejsze - wielkich sportowych emocji i wyrównanej rywalizacji, gdzie wynik jest niewiadomą do samego końca. Bez tego dyscyplina nie przetrwa.

Wiem, że jest grono osób, które proponuje radykalne podejście do tego tematu, które miałoby sprowadzać się do wyrzucania klubów z rozgrywek, jeśli te mają długi. Władze PZM mają jednak inne, podstawowe zadanie. Żużel ma się rozwijać, a liczba ośrodków ma się zwiększać, a nie zmniejszać. W tym roku zostały podane "tratwy ratunkowe" w postaci licencji nadzorowanych. Dla wielu klubów miał to być rok solidnego sprawdzenia się. Uważam, że to pierwsze i ostatnie podanie ręki ze strony żużlowych władz, które odbywa się na taką skalę. Można wyciąć kluby, ale wtedy zostanie ich przykładowo osiem. Czy to jest ratowanie żużla? Nie sądzę. Kluby otrzymały przed tym rokiem szansę. Jeżeli zostanie ona zmarnowana, to kolejnej być nie może, bo rozmyjemy problem. Wtedy spodziewam się zresztą bardziej radykalnych działań ze strony żużlowych władz.

Marian Maślanka  

Jesteśmy na Facebooku. Dołącz do nas!

Źródło artykułu: