"Łotewska widownia na wydarzenia na torze reagowała niezwykle żywiołowo. Radość z pokonania Tomka Golloba przez Kastsa Podzuksa na samej kresce można przyrównywać ze zdobyciem mistrzostwa świata przez zawodnika gospodarzy. Niezwykle ambitnie zaprezentował się drugi z młodego pokolenia Łotyszy - Grigorij Laguta. Co prawda nie zdobył punktu, ale styl w jakim przejechał cztery kółka był imponujący. Zawody w Daugavpils, to sygnał dla polskich klubów, że warto rozejrzeć się na wschodnim rynku w poszukiwaniu kadrowych wzmocnień."
Tak skończyłem relacje dla Sportowych Faktów z GP Łotwy w 2006 roku. Od tamtej pory minęło już siedem lat. Nieznany wtedy nikomu Grigorij Łaguta, który mocno utkwił mi w pamięci. W opinii ekspertów dzisiaj jest najlepszym żużlowcem świata. Walory Szalonego Griszy są powszechne znane: niesłychana wola walki, widowiskowa jazda, twarde łokcie, perfekcyjne opanowane motocykla i ogromna lekkość jazdy. Potrafi atakować na całej szerokości toru. Gryźć krawężnik i całować bandy. Nie przeszkadza mu żadna nawierzchnia. Minąć Łagute jest niezwykle trudno. W walce na łokcie z Rosjaninem trzeszcza kości.
Toteż wszystkim, którzy kochają wielkich żużlowych wojowników bardzo brakuje Laguny w cyklu Grand Prix. Rosjanin z powodzeniem mógłby walczyć nawet o tytuł mistrza świata. Wielu kibiców zachodzi w głowie dlaczego Łaguta nie chce do tej pory podjąć wyzwania. Boi się porażki? Za słaby psychicznie? W żużlu nie interesują go tytuły tylko grube pieniądze? To najczęściej stawiane tezy przez kibiców i dziennikarzy.
Po barażu w Tarnowie poszedłem do parkingu maszyn z mocnym postanowieniem: muszę go przekonać i namówić, aby w końcu zadebiutował w walce o tytuł najlepszego żużlowca globu.
Przed Zlatą Prilbą w Pardubicach w 2010 roku trochę pogawędziliśmy:
- Griszka dlaczego nie chcesz jeździć w polskiej Ekstralidze? Przecież ty się w 1 lidze marnujesz si. Doskonale wiesz, że Lokomotiv nigdy nie awansuje, bo zwyczajnie nie chce awansować. Jeśli chcesz się rozwijać, musisz odejść z Daugavpils - przekonywałem łagute, który tylko się uśmiechał. Ze wszystkim się zgadzał. Potwierdzał, że chce spróbować. - Może w przyszłym roku? - zastanawiał się i dumał nad przyszłością. Jednocześnie dodając, że musi być gotów na "polskie" wyzwanie. - Nie chce wykonywać zbyt wczesnych ruchów. To może mnie zgubić - przestrzegał.
Kilka miesięcy później Łaguta zadebiutował w polskiej Ekstralidze. Trafił do Włókniarza Częstochowa. Z miejsca stał się pupilem całej Częstochowy i jednym z najbardziej porządnych przez kibiców zawodników na torze.
Do Tarnowa w zeszłą niedziele wpadł już w trakcie meczu. Po zeszłorocznym blamażu Ekstraligi w Toruniu, gdy o walkowerze zadecydowało sześciominutowe spóźnienie Grega Hancocka, postanowiono zmienić przepisy. Na szczęście obecny regulamin dopuszcza do startu zawodnika, który przybywa na stadion po czasie rozpoczęcia spotkania. Długa żmudna podroż z Włoch i walka z nieubłaganym czasem dała się Łagucie we znaki. W dodatku dojechał na stadion bez własnego sprzętu. Ale chłopaki nie płaczą. Niemal Z marszu dosiadł maszyny Artura Czai i w swoim stylu walczył o każdy metr toru. Po zawodach był potwornie zmęczony, ale nie byłby sobą, gdyby odmówił rozmowy, a na jego twarzy nie gościł serdeczny uśmiech. Zgodnie z planem zacząłem mocno, co by wstrząsnąć sportowym ego bożyszcze Częstochowy.
- Grisza, masz ambicje sportowca?
- Mam.
- Dla ciebie liczy się tylko kasa, czy rownież, aby być najlepszym?
- No jasne, że chce odnosić największe sukcesy.
- To dlaczego nie walczysz o Grand Prix?
- Walczę.
- No jak walczysz skoro nie uczestniczysz w eliminacjach? - skontrowałem zirytowany.
- Bo dostanę dzikusa - odpowiedział z rozbrajającym uśmiechem Griszka.
- I przyjmiesz zaproszenie?
- Oczywiście.
- Nagle oczywiście, przecież do tej pory nie byłeś zainteresowany mistrzostwami świata?
- Ale teraz jestem.
- I solennie obiecujesz, że gdy tylko BSI zaprosi cię do udziału w cyklu, to nie odmówisz?
- Tak, obiecuje - poważnie zabrzmiał Łaguta.
Krótko i na temat. Tak wyglądała nasza rozmowa. Od irytacji, poprzez konsternacje, aż do poczucia ulgi i satysfakcji. Gdy podchodziłem do Łaguty szykowałem się na długi bój, aby wbić do głowy Rosjaninowi, że jego miejsce jest na najwyższym stopniu podium Grand Prix. Po czym okazało się, że Łaguta jakby czekał na mnie z odpowiedzią, co nieco zbiło mnie z tropu, a zarazem przyniosło ulgę z usłyszanej deklaracji.
- Griszka, czy ty zawsze musisz nam tyle na siebie czekać?
- Chyba tak.
- Z debiutem w lidze polskiej było identycznie.
- Widać taki już jestem. Chce czuć, że jestem odpowiednio dobrze przygotowany. Że jest to odpowiedni moment. Po prostu chce wejść z mocnego uderzenia, a nie ciągnąć ogony. Pasmo porażek mogłoby mnie zahamować, czy poddać w wątpliwość moją wartość jako zawodnika. Wystarczy spojrzeć jak potoczyła się przygoda z Grand Prix mojego młodszego brata.
Grisza dał słowo, że chce. Teraz zielone światło musi dać druga strona. Trudno znaleźć choćby jedną osobę, która nie wierzyłaby, że Anglicy mogliby nie zaproponować Łagucie stałej dzikiej karty. Ostatnie sezony potwierdzają, że szans w GP młodzi i zdolni nie marnują. Wręcz przeciwnie. Strzałem w dziesiątkę okazał się debiut Emila Sajfutdinowa, Chrisa Holdera, Darcy'ego Warda, czy powrót na salony Taia Woffinden'a. Młodzi gniewni ożywili cykl i nadali cyklowi wigoru. Łaguta w przyszłym roku będzie miał już trzydzieści lat i tym bardziej jest to ostatni dzwonek dla tego zawodnika. Kolejna nowa twarz może zmienić oblicze światowego speedway'a, a więc - Grisza do boju!
Grzegorz Drozd.