Sandra Rakiej: Znam cię na tyle, aby wiedzieć, że tegoroczny sezon z pewnością nie napawa cię satysfakcją... Osiągane wyniki zawiodły twoje oczekiwania?
Nicolai Klindt: Zdecydowanie więcej punktów chciałem zdobywać w lidze polskiej. Nie był to zbyt udany rok w barwach Lokomotivu Daugavpils. Miałem spore problemy z właściwym ustawieniem silników, na dłuższych torach brakowało mi prędkości. Jednak gdy patrzę na wyniki ze wszystkich lig, to stwierdzam, że w tym roku jestem bardziej konsekwentny. Moje rezultaty są stabilne. Ogólnie jednak mogło, a wręcz powinno być lepiej.
Sezon jeszcze trwa, a ty już mówisz o nim w czasie przeszłym?
- Nie mam już meczów w Polsce, a na tej lidze wyjątkowo mi zależało. Dla łotewskiego klubu odjechałem bodajże sześć pojedynków. Nie posiadałem jednak wystarczająco dużo sprzętu, aby mieć tam swoją bazę. Mogłem zostawić w Daugavpils zaledwie jeden motocykl. Klubowy tuner dokonał paru zmian w moim silniku na ostatnie spotkanie i wtedy wypadłem zdecydowanie lepiej. Później jednak, ze względów ekonomicznych, nie wystawiono mnie do kolejnych spotkań. Gdybym miał więcej szans na jazdę, może nie byłbym tak zawiedziony swoimi zdobyczami punktowymi.
W ubiegłym roku byłeś pozytywną niespodzianką w Rybniku. Jedynie końcówka sezonu ci nie wyszła, ale wtedy borykałeś się z kontuzją. Spodziewałam się, że dostaniesz dobre propozycje na kolejny sezon, ale w rezultacie Daugavpils było niejako kołem ratunkowym.
- Miałem nadzieję dostać kilka ofert, z których mógłbym coś wybrać. W sumie jednak zgłosiło się tylko Gniezno i kilka klubów drugoligowych. Chciałem jednak ścigać się w bardziej wymagającym gronie, przynajmniej na zapleczu ekstraligi. Daugavpils było opcją ostatniej szansy, z której musiałem skorzystać. Tak jak powiedziałaś, sezon 2010 nie był zły, ale działacze patrzą tylko na ostatnie pojedynki. Nie płaczę jednak nad rozlanym mlekiem. Teraz skupiam się na tym, aby odjechać dobre mecze w Danii, Anglii i Szwecji. Wiem, że to może pomóc mi w uzyskaniu lepszego kontraktu na kolejny rok w Polsce.
Można by więc rzec, że jesteś idealnym przykładem powiedzenia: "jesteś tak dobry jak twój ostatni mecz".
- Dokładnie tak jest! Wielu działaczy właśnie z takiej perspektywy ocenia wartość zawodników. Nie chcę na nikogo mówić złego słowa, ale sądzę, że warto dostrzec wysiłki i rezultaty żużlowców na przestrzeni całego roku. Nie będę szukał wymówek, ale wiem, że gdyby nie kontuzje, to ubiegły rok zakończyłby się znacznie lepiej. W tym sezonie czuję, że jeszcze nie powróciłem do dobrej formy. Jest OK, ale bez rewelacji. Z drugiej strony jednak, nawet zawodnikom z Grand Prix zdarzają się fatalne wpadki.
W Polsce panuje opinia, że nawet pierwszoligowe kluby oferują lukratywne kontrakty, a zawodnicy chcą więcej i więcej. Ty należysz do żużlowców, którzy przejechali się na niejednych obietnicach. Najpierw Ostrów, później spore problemy finansowe w Rybniku, a teraz z powodu zmian regulaminowych wczesny koniec sezonu. Widzisz jakieś rozsądne rozwiązania, które poprawiłyby funkcjonowanie tej ligi?
- Wszystko ma swoje plusy i minusy. Wiem, że decyzja o tym, iż kluby z dolnej czwórki nie wystartują w fazie play-off, wiąże się z kwestiami ekonomicznymi. Z drugiej strony jest to trochę nie fair wobec żużlowców, którzy zostają bez pracy w środku sezonu. Dla mnie to nie jest ogromny problem, ale pomyślmy o zawodnikach, którzy nie mają kontraktów w innych ligach. Ich sezon kończy się już w lipcu. Sądzę, że dobrym pomysłem byłaby możliwość zakontraktowania lub wypożyczeniach tych żużlowców, których drużyny znalazły się w pechowej czwórce.
Takich transferów z pewnością nie ułatwia wprowadzenie KSM-u.
- Ta reguła przysporzyła mi sporego bólu głowy. Rybnik miał duże problemy finansowe i chciałem zmienić środowisko na sezon 2011. Obdzwoniłem wszystkie kluby z pierwszej i ekstraligi. Niestety niejednokrotnie słyszałem, że moja średnia nie pasuje, aby spełnić wymagany limit. Głupio się czułem, gdy moi kumple np. Patrick Hougaard i Niels Kristian Iversen byli łakomymi kąskami, bo przy ich nazwisku widniała cyfra 6,50, tylko dlatego, że nie wystartowali w wymaganej liczbie spotkań. Albo powinno się obniżyć limit KSM dla drużyny, albo zrobić coś innego, bo na razie wybrano średnie rozwiązanie.
Skoro o zmianach mowa, to w sezonie 2012 szykuje się ich sporo. Dziesięć drużyn w lidze i restrykcje związane z możliwością zakontraktowania zaledwie jednego zawodnika z Grand Prix. Może się więc okazać, że typowi średniacy będą wtedy w cenie... Szukasz tu swojej szansy? Byłbyś gotowy na najtrudniejszą ligę?
- Myślę, że tak. Ekstraliga jest bardzo mocna, bo jeżdżą tu chłopaki z Grand Prix. Jak mam być jednak szczery, to z większością z nich spotykam się na torach szwedzkich, angielskich. I wiesz co? Nie zawsze dostaję od nich po tyłku. Udaje mi się wygrać z jednym czy drugim. Nie widzę więc powodu, dla którego nie poradziłbym sobie w ekstralidze. Gdybym dostał szansę startów w jakimś klubie, to z pewnością przyjąłbym to wyzwanie. Tydzień temu rozmawiałem z paroma zawodnikami i wspólnie doszliśmy do wniosku, że najwyższa klasa rozgrywek i druga liga mają to do siebie, iż można czuć się w miarę pewnym miejsca w składzie. Tu nie podpisuje się kontraktów z wieloma zawodnikami, tak jak to się dzieje w pierwszej lidze. Tu bywa czasem, że na ławce rezerwowych siedzi dwóch, trzech żużlowców. Jeden zły mecz i do widzenia, ktoś inny wskakuje na twoje miejsce. Aby dobrze jeździć, trzeba startować regularnie. Taki Michael Jepsen Jensen miał kilka wpadek, a Toruń nadal brał go do składu. To ważne, bo tylko wtedy można odnaleźć formę.
W ubiegłym roku rywalizowałeś również w Drużynowym Pucharze Świata. W tym sezonie zabrakło dla ciebie miejsca w podstawowym składzie. Kolejne rozczarowanie?
- Oczywiście, że nie jestem z tego powodu szczęśliwy.
W twojej ocenie niepowołanie ciebie było sprawiedliwą decyzją?
- To trudna kwestia... Mads Korneliussen miał na swoim koncie dobre mecze w lidze angielskiej i polskiej, ale tu jeździ zaledwie w drugiej lidze. Nie można jednak powiedzieć o nim czegoś złego, bo w Vojens pokazał się z bardzo dobrej strony. W Polsce było już trochę ciężej. Nie chcę powiedzieć, że ja poradziłbym sobie lepiej, ale z pewnością wystarczająco dobrze, aby zasłużyć na miejsce w podstawowym składzie.
Pojawiałeś się w Gorzowie. Była szansa na zmianę w drużynie?
- Trener powiedział, abym wziął udział w treningu i rywalizował z Nielsem Kristianem Iversenem. Przyznam szczerze, że na torze byłem bardzo szybki. Niektórzy mówili nawet, że szło mi najlepiej z całej drużyny. W rezultacie pojechał Niels i poradził sobie dobrze, więc nie będę narzekał.
Myślisz, że gdyby Jan Steachman nadal był trenerem kadry, to wystartowałbyś w DPŚ?
- To trudne pytanie, wiesz?
Nie obiecywałam łatwych.
- Powiem tyle, Jan jest od niedawna menadżerem Swindon Robins i powiedział mi, że w jego ocenie rozwinąłem się bardzo - zarówno jako zawodnik, jak i człowiek. Może skład wyglądałby więc inaczej, gdyby to Steachman nadal o nim decydował. Nowy trener kieruje się innymi kryteriami i do niego należy ostatnie słowo. Ja gdzieś w głębi duszy czuję, że mogłem pojechać w jego kadrze.
I pokazać paru gościom gest półnagiej Heidi Klum?
- (śmiech) Dokładnie tak!