Powrót do korzeni - kolejna książka o historii żużla w Opolu już na rynku

W czwartek światło dzienne ujrzała nowa książka autorstwa Henryka Malisza poświęcona historii opolskiego żużla. Tym razem bohaterem publikacji był Bogumił Grudziński, jedna z historycznych postaci dla opolskiego żużla. W latach 60. Grudziński złotymi zgłoskami zapisał się w historii Kolejarza.

Premiera książki odbyła się w czwartek i cieszyła się sporym zainteresowaniem. Oczywiście, nie mogło zabraknąć głównego bohatera publikacji, który z zapartym tchem opowiadał o historii swoich startów w Opolu, a także przytoczył kilka ciekawych anegdotek z ówczesnych czasów.

Można śmiało powiedzieć, że Bogumił Grudziński aktywnie uczestniczył w budowaniu i tworzeniu żużlowego ośrodka w stolicy Opolszczyzny. Pierwszy raz do Opola przyjechał jako młody zawodnik i bacznie śledził jedno z pierwszych spotkań, jakie odbyło się na opolskim torze. 30 lipca 1960 roku Sparta Wrocław, której barw wówczas bronił, przegrała jednym punktem 38:39 ze Śląskiem Świętochłowice. Po tym spotkaniu zasilił szeregi Kolejarza i wystąpił w pierwszym, historycznym pojedynku ligowym opolskiego klubu. 16 października 1960 roku Kolejarz przegrał jednak z Górnikiem Rybnik, a Grudziński zakończył mecz z dorobkiem jednego punktu.

Swoją karierę Pan Bogumił zaczynał jednak we Wrocławiu, a pierwsze żużlowe kroki stawiał na Stadionie Olimpijskim. Debiut Grudzińskiego w rozgrywkach ligowych przypadł pod koniec lat 50. na bieg młodzieżowy spotkania Sparty Wrocław z Górnikiem Rybnik. Pierwszego występu w lidze nie zaliczy on jednak do udanych. - Muszę przyznać, że zjadła mnie trema. Dobrze wystartowałem, ale prowadziłem tylko do pierwszego łuku - śmiał się bohater książki. Grudziński podkreślał, że w jego czasach podjęcie kariery sportowej wymagało wielu wyrzeczeń. - Stadion Olimpijski we Wrocławiu - tam stawiałem pierwsze kroki. Ja rozpocząłem karierę późno, bo w wieku dziewiętnastu lat. W tamtym czasie trzeba było mieć prawo jazdy, teraz na żużlu jeżdżą już piętnastolatkowie, którym pomagają rodzice. Żeby mieć swój motocykl, trzeba było pracować. Tak się złożyło, że miałem pracę i mogłem składać sobie pieniądze - wspomina. Początki jak zawsze bywały trudne. W ówczesnych czasach młodzi zawodnicy szybko byli rzucani na głęboką wodę. - Kiedy miałem już swój motor, to zapisałem się do Spójni Wrocław i zaliczyłem kilka okrążeń. Przed wyjazdem na tor jeździliśmy sobie na stadionie Gwardii, gdzie każdy miał wstęp i można było pojeździć na własnych motocyklach. Po kilku treningach musieliśmy już brać udział w zawodach.

Kolejne dwa sezony (1961-1962) w ekipie ze stolicy polskiej piosenki były już dla Grudzińskiego znacznie lepsze. Wraz z nie żyjącym już Stanisławem Skowronem byli pierwszoplanowymi postaciami opolskiej ekipy, a w 1962 roku Grudziński wykręcił pierwszy komplet punktów w spotkaniu z Motorem Lublin. Dobrymi występami w Opolu Grudziński zwrócił na siebie uwagę macierzystego zespołu z Wrocławia i na dwa kolejne lata postanowił wrócić na "stare śmieci". Jego rozbrat z Kolejarzem nie trwał jednak długo. Ponownie plastron opolskiej ekipy przywdział już w 1965 roku, a wedle jednej z anegdot - na powrót do Opola namówiła go partnerka życiowa pochodząca... z Opola. W Kolejarzu startował do 1971 roku.

Od 1970 roku Pan Bogumił posiada również trenerskie uprawnienia. Osiem lat później zaliczył roczny epizod w roli pierwszego trenera opolskiego klubu, który nie wypadł jednak najlepiej. - Wszystko zapowiadało się optymistycznie po zwycięstwie nad Polonią Bydgoszcz. Niestety potem nasi podstawowi zawodnicy, tacy jak Siekierka czy Raba, z różnych powodów wypadli i nawalili. Sezon zakończył się katastrofalnie. Po barażach ze Śląskiem Świętochłowice spadliśmy z ligi - ubolewał. Trenerski fach Grudziński wcześniej przez dziesięć lat zgłębiał, opiekując się młodymi adeptami w szkółce. Spod jego ręki wyszło kilku ciekawych zawodników, jak chociażby wspomniani wyżej Siekierka i Raba, czy Marian Witelus.

W latach gdy Grudziński święcił największe sukcesy, żużel w naszym kraju traktowany był jako hobby. Pieniądze nie odgrywały w nim głównej roli, a o udogodnieniach czy własnym busie, którym można było przewozić sprzęt, zawodnicy mogli tylko pomarzyć. Powszechnym środkiem transportu były wtedy pociągi PKP, którymi podróżowano na zawody. - Atrakcje były niesamowite podczas podróży na mecze. Były przesiadki i musieliśmy przeładowywać nasz sprzęt do innych pociągów. Czasami zdarzało się tak, że wsiadaliśmy na motocykle i przejeżdżaliśmy na nich całe miasta. Tak było w Szremie i Pile. W nocy przejeżdżałem także przez cały Wrocław. Powodowało to spory ryk i hałas, ale nikt mnie nie łapał - opowiadał Grudziński.

Grudziński był człowiekiem niezwykle niekonwencjonalnym, swoje życie ubarwiał i uatrakcyjniał różnymi przygodami. Jedna z nich miała miejsce w podróży do Krosna. - Z Andrzejem Doniszewskim mieliśmy także fajną wyprawę z Wrocławia do Krosna na trening. Postanowiliśmy całą drogę przebyć na motocyklach. W Opolu mieliśmy jednak awarię i jechaliśmy na raty. W Gliwicach ponownie zepsuł się motocykl i cała podróż trwała ze 40 godzin. Jakby tego było mało, gdy dojechaliśmy do Krosna, to okazało się, że strasznie tam leje. Na tor można było wyjechać kajakiem, a nie motocyklem - śmiał się bohater książki.

Jedna z legend opolskiego klubu nie ograniczała się tylko do startów w naszym kraju. Wraz ze Stanisławem Skowronem Grudziński udawał się na turnieje na Węgry, które zresztą kończył zwycięstwami. Pewnego razu klubowego kolegę Pana Bogumiła spotkała ciekawa, mrożąca krew w żyłach sytuacja. - Tamtejszy tor był bardzo krótki, a w dodatku bez band. Zamiast nich był rów, a dopiero nad nim widownia - opisywał. - Staszek Skowron w jednym z biegów fajnie wyszedł ze startu, przejechał parking i nagle zniknął i wpadł do rowu. Patrzymy, a na torze tylko trzech zawodników. Nagle wrócił na tor i dojechał jakoś do mety. Było bardzo śmiesznie. Cała nasza wyprawa na Węgry trwała dwa tygodnie i mieliśmy okazję odpocząć także nad Balatonem..

Bogumił Grudziński wywodzi się z żużlowej rodziny. Swych sił na żużlowym torze próbowali jeszcze jego dwaj bracia, a najbardziej zacięte pojedynki toczył z Kazimierzem, który przez lata bronił barw Startu Gniezno. W sierpniu 1966 roku obaj spotkali się na torze w Gnieźnie i szybko, bo już w drugim wyścigu stanęli pod taśmą startową. - Wygrałem start, ale brat szybko mnie wyprzedził i prowadził do trzeciego okrążenia. Wtedy przeprowadziłem atak po zewnętrznej i go wyprzedziłem. Było mu żal, bo to było w Gnieźnie, wiec należało mu ustąpić. Nasze żony z trybun oglądały to spotkanie i trzymały za nas kciuki. Okazja do rewanżu nadarzyła się w Opolu. Oboje byliśmy wyróżniającymi się zawodnikami w tych spotkaniach - podkreślał z dumą Bogumił Grudziński. Na torze w Opolu obaj bracia znów dali popis. Tym razem jednak dogadali się, że nie będą wdawać się we wzajemną rywalizację i po wyjściu spod taśmy postanowili jechać parą.

Niezwykle zadowolony z przebiegu spotkania był autor książki, Henryk Malisz. To już jego trzecia publikacja, w której tematem przewodnim jest opolski żużel. Dlaczego głównym bohaterem książki stał się akurat Grudziński? - To jeden z najlepszych zawodników lat 60. Pisząc moje poprzednie książki "Na kolejarskim torze" wsiąkłem właśnie w lata 60. Z biegiem czasu poznałem wielu ludzi. Przyznam szczerze, że wiele jest materiałów o latach 60., a ciężko dogrzebać się do lat 70. Pan Bogumił to jeden z nielicznych zawodników tamtych lat, którzy jeszcze żyją. To wspaniały człowiek. Opowiada niezwykłe historyjki i anegdotki, których nigdzie nie można znaleźć. Do tego zdobył wiele punktów na torze. Dlatego też jemu postanowiłem poświęcić tą publikację - podkreśla i zarazem zapewnia, że na tym nie koniec jego publikacji.

Komentarze (0)