Stefan Smołka: Złote Gody - złotej polskiej jesieni

W październiku 1960 roku, dokładnie 50 lat temu, sezon żużlowy kończył się w Polsce serią pięciu kontrolnych spotkań międzypaństwowych Polska - Wielka Brytania. Był to swego rodzaju rewanż za cykl lipcowych meczów polskiej kadry na Wyspach, z zespołami klubowymi, przegranymi zresztą sromotnie, co do jednego.

W tym artykule dowiesz się o:

W październikowym cyklu nasi okazali się nieco lepsi od kadry Brytyjczyków w stosunku 3:2. Wszystkie mecze ściągały na stadiony nadkomplety widzów, a były bardzo wyrównane, z wyjątkiem dwóch pierwszych. Najpierw we Wrocławiu 9 października biało-czerwoni rozjechali Anglików 68:39, aby dwa dni później w Nowej Hucie w niezmienionym składzie wysoko przegrać 46:62. Gwiazdą Brytyjczyków był niesamowity Peter Craven - mistrz świata sprzed kilku lat (1955), dla którego każde miejsce oprócz pierwszego w wyścigu było sensacją. Pozostali jeździli nierówno, a wyróżnili się Ken McKinley i Eric Boocock. Z Polaków najlepsi byli Henryk Żyto, Marian Kaiser, Florian Kapała i Konstanty Pociejkowicz.

To nie był wyśmienity sezon dla polskiego żużla, ale pojawiało się światełko w tunelu, a nawet kilka światełek, dających polskiemu żużlowi nadzieje. Na roczny staż do ligi brytyjskiej pojechali Henryk Żyto z Leszna i Stefan Kwoczała z Częstochowy. Ponieważ to był tylko jeden niepełny rok, więc tam obaj furory wielkiej nie zrobili, choć Żyto legitymował się trzecią średnią w Coventry, a po drodze wywalczył też tytuł indywidualnego mistrza Anglii Środkowej. Obaj gastarbeiterzy swoją nieobecnością znacznie osłabili macierzyste kluby - Unii Leszno i Włókniarza. Zwłaszcza brak Kwoczały pod Jasną Górą doskwierał, bowiem w efekcie włókniarze nie zdołali obronić prymatu z poprzedniego roku - ani zespołowo, ani indywidualnie. Na pocieszenie został im trzeci stopień podium IMP w Rybniku dla Bernarda Kacperaka (za Pociejkowiczem i Kaiserem). Czwarta lokata klubu w ekstraklasie w żaden sposób nie mogła natomiast zadowolić kibiców częstochowskich Lwów, rok wcześniej fetujących przecież zasłużone mistrzostwo ligi.

W roku 1959, na mocy porozumienia federacji motocyklowych Polski i Anglii, na Wyspy wyjechał Marian Kaiser, który startując w Leicester należał do lepszych zawodników tego klubu. W tym samym czasie znalazł się tam inny Polak, powszechnie lubiany, znany z gadulstwa wrocławianin Tadeusz Teodorowicz, ale on postanowił pozostać tam nielegalnie na stałe, przyjął nawet obywatelstwo brytyjskie. Nieszczęśliwy wypadek na torze West Ham zadał kres tej karierze, a ciężko ranny "Teo" zmarł po kilku miesiącach w 1965 roku. Polacy pamiętają mniej chętnie, Brytyjczycy natomiast zorganizowali w Swindon memoriał im. Teo.

Jeszcze tylko raz, w roku 1961 "w ramach pakietu" na tory Wielkiej Brytanii oddelegowano Pawła Waloszka (Leicester) i "Kaza" Bentke, po czym zrezygnowano z tej formy wymiany doświadczeń. Brytyjczycy nie mieli nic przeciw, wciąż byli chętni, ale po wschodniej stronie było z tym gorzej, nie było… rozkazu. Dopiero niesamowita, iście piracka, determinacja pierwszego polskiego medalisty IMŚ’66 Antoniego Woryny, szczęśliwie trafiająca na czas gierkowego otwarcia na Zachód (głównie po kredyty), na nowo udostępniła brytyjskie tory dla Polaków. Za Woryną (Poole Pirates - lata 1973 i 1974) szli, od 1975 roku poczynając: Zenon Plech, Bolesław Proch, Edward Jancarz, Marek Cieślak, Jerzy Rembas, Andrzej Tkocz, Henryk Gluecklich, Leonard Raba, Jerzy Trzeszkowski, Piotr Pyszny, Andrzej Huszcza, Roman Jankowski, Jan Ząbik - żeby wymienić tylko tych bardziej sławnych Polaków ósmej dekady XX stulecia, obijających kości a angielskich żużlowych torach.

Polscy żużlowcy dopiero dokładnie od 1957 r. bili się w eliminacjach IMŚ, co musi zdumiewać zważywszy niesamowitą popularność czarnego sportu w Polsce, od pierwszych powojennych lat, dorównującą tej brytyjskiej, czy szwedzkiej. Zbyt szczelna, z grubej materii szyta - nieprzenikniona okazała się owa "żelazna kurtyna", oddzielająca dwa światy - wolnego, demokratycznego Zachodu i zapyziałego Wschodu. W pierwszym roku polskiej obecności na światowych arenach najbliżej finału światowego był Stanisław Tkocz - ósmy zawodnik finału europejskiego na szwedzkiej ziemi (awansowało tylko sześciu najlepszych). Nie udało się również rok później Marianowi Kaiserowi, wreszcie dopiero w 1959 roku Mieczysław Połukard znalazł się pośród szesnastu najlepszych w światowej rozgrywce o złoto i zajął na Wembley dwunaste miejsce. Poznaliśmy swoje miejsce w szeregu. Takie były niemiłe dobrego początki.

Rok 1960 miał pokazać na co nas stać naprawdę. Apetyty były rozbudzone ponad miarę, a efekty okazały się zadowalające tylko w niewielkim stopniu. Stefan Kwoczała - "Anglik" zajął wysokie siódme miejsce na Wembley, co w końcu okazało się historycznym wyczynem, bo Polacy zamiast mięśni mieli tam zawsze watę w nogach. Wtedy liczono na więcej, gdy chodzi o kadrę, na zmasowany frontalny atak chłopaków z orłem na plastronie. Zwłaszcza finał europejski na Stadionie Olimpijskim rozhuśtał bałwochwalcze nadzieje, bo Marian Kaiser stanął na najwyższym stopniu podium, pokonując byłego mistrza świata Ove Fundina, który notabene okazał się niebawem ponownie królem żużlowych torów roku 1960, na trzecim miejscu we Wrocławiu stanął Kwoczała, piąty był Żyto, a siódmy Połukard - automatycznie rezerwowy na londyński finał, gdzie tym razem przyszło mu tylko wyjść do prezentacji, na motocyklu nie usiadł.

Ove Fundin mistrz indywidualny i lider mistrzowskiej Szwecji roku 1960 w karykaturze z programu zawodów

Zespołowo Polacy zwyciężyli organizacyjnie, natomiast ponieśli spektakularną porażkę sportową. Przegrali to co ważniejsze. To właśnie dokładnie pół wieku temu doszło do pierwszego finału Pucharu Świata drużyn narodowych, określanego w Polsce skrótem DMŚ (dziś DPŚ). Było to pokłosie starań działaczy rybnickiego Górnika, od drugiej połowy lat 50. walczących o rozgrywki międzynarodowe czołowych klubów europejskich. W końcu zamiast tego, staraniem redakcji Motoru i osobiście Władysława Pietrzaka, wywalczono DMŚ - warto o tym pamiętać dziś, gdy Polacy sięgają po kolejny światowy laur DPŚ’2010 - rozgrywki te mają właśnie swój jubileusz półwiecza. O srebrną wazę redakcji tygodnika Motor w pierwszym historycznym finale DMŚ’60 walczono w Goeteborgu, a zwyciężyli gospodarze (Ove Fundin i Olle Nygren - z kompletami punktów na koncie) przed Brytyjczykami, z Peterem Cravenem, Czechosłowakami, z Antoninem Kasperem Seniorem, no i potem… długo nic, aż wreszcie Polska, z dorobkiem 7 punktów, uwłaczającym godności. Pociejkowicz, Kaiser, Połukard, Malinowski - taki skład, że trudno mówić o najsilniejszej ekipie, bo gdzie był Kwoczała, gdzie Zyto, gdzie Kapała, gdzie St. Tkocz, czy Joachim Maj? Dorobek naprawdę żałosny, w żadnej mierze nieadekwatny do potencjału i zgłaszanych aspiracji.

Na szczęście speedway to tylko sport, a tu można… "wygrać, przegrać lub zremisować" - jak zwykł mawiać "trener tysiąclecia" - Kazimierz Górski - selekcjoner piłkarskiej kadry Polski podczas medalowych imprez IO’72 Monachium i WM’74. Polscy żużlowcy wpisali się w tę filozofię znakomicie.

Stefan Smołka

PS. O krajowych radościach i smutkach na żużlowym podwórku przed 50 laty - przy najbliższej okazji.

Komentarze (0)