Piłka nożna w Polsce to jest śmiech na sali - rozmowa z Norbertem Kościuchem, zawodnikiem PSŻ-u Lechma Poznań

W ostatnim czasie głośno jest o sytuacji polskiego żużla. Zewsząd słychać opinie o tym, że źle się w nim dzieje, czego dowodem są chociażby decyzje podjęte przez prezesów klubów na spotkaniu w Gnieźnie. W rozmowie z naszym portalem Norbert Kościuch nie owijając w bawełnę, mówi o problemach i patologiach występujących w naszym żużlu.

Jarosław Handke: Niedawno zdecydowałeś się na starty w Elite League. Jak na początki ścigania się na Wyspach, to nie ma chyba tragedii, chociaż na pewno wyniki przez ciebie osiągane nie są szczytem marzeń.

Norbert Kościuch: Dokładnie. Szczytów marzeń nie ma i do nich jeszcze długa, długa droga oraz ciężka praca. Mogę powiedzieć tyle, że po dziesięciu latach startów na żużlu otworzyły mi się oczy. Anglia jest naprawdę świetną szkołą żużla i żałuję, że wcześniej nie było dane mi tam jeździć, że dopiero teraz się na to zdecydowałem.

Co najbardziej zdziwiło cię w brytyjskim żużlu?

- Za dużo zdziwić mnie nie mogło. Dziwi to mnie polski żużel. Tam imponuje mi przede wszystkim to, że jest to naprawdę świetnie poukładane. To działa na takiej zasadzie jak w Szwecji, z niczym tam nie ma problemu. Tam to wszystko funkcjonuje jak w normalnym, dużym przedsiębiorstwie. Nie ma problemów z wypłacalnością. Oni w niczym nie widzą problemów, nie ma żadnych uciążliwych tematów, a sytuacja taka ma miejsce u nas.

Gdy rozmawiam z żużlowcami, to wielu z nich jednym głosem mówi, iż w Szwecji czy na Wyspach w porównaniu z Polską nie ma w ogóle presji na zawodnika.

- Presja jest zawsze i wszędzie. Trzeba starać się wszędzie wygrywać. Ale tam ta presja nie jest tak odczuwalna jak u nas. Tam wszystko przyjmuje się z uśmiechem na twarzy, nie ma czegoś takiego jak u nas, że dołuje się zawodnika, któremu coś nie wyszło. U nas nie ma takiego czegoś, że pyta się zawodnika, dlaczego mu nie poszło, nie próbuje się mu podać ręki. U nas zawodnik ma jechać jak najlepiej, robić komplety. A gdy zrobi dwa czy trzy punkty, to wszyscy się odwracają plecami. Nikt takiemu zawodnikowi nie pomaga. A potem ludzie się dziwią dlaczego w Polsce jest taki, a nie inny żużel. Tam, gdy ktoś ma problem, wszyscy się zbierają, pytają co się stało. Tam jest też presja, tyle, że nie jest ona tak odczuwalna. Tam jest uśmiech na twarzy każdego człowieka. Dlatego generalnie tej presji się nie odczuwa, bo tam jest inne podejście.

Jeździsz w drużynie z Peterborough z jednym z najlepszych na świecie żużlowców, Kennethem Bjerre. Podpatrujesz zapewne Duńczyka. Czego można się od niego nauczyć?

- Ja staram się uczyć żużla sam siebie. Oni tam jeżdżą już tyle lat, że są spasowani. Wiadomo, że czasami o coś spytam, bo angielski żużel jest całkowicie inny niż polski. Tam potrzeba specjalnych silników, specjalnej techniki na to wszystko. Różnice torowe są ogromne. Widać to na przykładzie obiektów Peterborough i Belle Vue, gdzie geometria jest skrajnie odmienna. Po to podpisałem tam kontrakt, by nauczyć się dobrego żużla, dobrego ścigania.

Jak pod względem logistycznym masz poukładane starty na Wyspach?

- Mimo tego, iż "organizowałem się" aż trzy dni, bo tylko tyle miałem czasu, to myślę, że wszystko funkcjonuje bardzo dobrze. Generalnie tylko zabieram walizkę z domu i latam samolotami. Nie mam więc najmniejszego problemu.

W niedzielę na mecz z Miskolcem kibice wejdą w Poznaniu za darmo. Czy sądzisz, że padnie rekord frekwencji podczas zawodów żużlowych na Golęcinie?

- Życzyłbym sobie tego, aczkolwiek ten rekord był już wcześniej wyśrubowany. Bodajże dwa lata temu na jednych zawodach było dwanaście tysięcy widzów. Życzyłbym sobie tego, by kibice jednak przyszli obejrzeć żużel. Może ta dyscyplina zostanie zaszczepiona w nowych sercach. Coś trzeba z tym żużlem w Polsce robić, jak na razie za wesoło to nie wygląda. Kibice się odwracają, nie wiadomo dlaczego. Fakt faktem, że wynik naszej poznańskiej drużyny nie jest na tyle satysfakcjonujący, na ile się liczyło. Patrząc na frekwencję na meczach górnej czwórki, tam również zespoły mają te problemy. Gdzieś jest problem i trzeba go rozwiązać. Należy go rozwiązać w jak najszybszym tempie, bo nie idzie to w dobrym kierunku.

Najprawdopodobniej zajmiecie w bieżącym sezonie szóste miejsce w I lidze. To chyba pozycja trochę poniżej oczekiwań kibiców, zarządu i was samych.

- Powiem szczerze, że w życiu bym nie powiedział, że będziemy aż tak nisko. Z wszystkich lat, gdy jeżdżę w Poznaniu, teraz drużyna była przed sezonem najsilniejsza, biorąc pod uwagę nazwiska. A wynik jest chyba najgorszy z tych wszystkich lat, co były do tej pory. Dlaczego? Trzeba skończyć sezon, usiąść i porozmawiać, co było tego przyczyną. W innych ligach się na ten temat rozmawia, u nas się tego nie robi. Gdzieś jest przyczyna, skoro drużyna do tej pory była najsilniejsza, a zajęła najgorsze miejsce. Myślę, że jeśli chłopacy będą chcieli pozostać w Poznaniu, trzeba będzie ten problem rozwiązać, by uniknąć takich sytuacji w przyszłości.

Sezon się jeszcze nie skończył, ale myślisz już pewnie powoli o kolejnym. Chciałbyś pozostać w Poznaniu?

- Powiem tak: Gdzieś może jakieś myśli chodzą, aczkolwiek chciałbym skończyć ten sezon i dać sobie chwilę spokoju, odpoczynku. Moja głowa musi nabrać świeżości co do patrzenia na polski żużel. Teraz gdzieś ktoś po raz kolejny za naszymi plecami podejmuje decyzje. Dla mnie to, co się dzieje, co robią prezesi to jest chore. Nikt się nas w ogóle o nic nie pyta, jakieś postanowienia są wprowadzane na podstawie rozmów między samymi prezesami. Ja sam czasami staję przed lustrem i zadaję sobie pytanie, kto jeździ na tym żużlu: my czy prezesi? Głównych aktorów nie pyta się o nic. Tak samo jak była sprawa z tłumikami, tak samo teraz wygląda kwestia jakichś dziwnych ustaleń między prezesami. Nikt nie pytał nas chłopaków, czy mamy jakieś przemyślenia dotyczące uzdrowienia tego naszego żużla. Prezesi sami coś wymyślają, na co na pewno my się nie zgodzimy.

Najgorsze jest chyba to, że powierzchnia kevlaru będzie do dyspozycji klubu, do którego mieliby się zgłaszać indywidualni sponsorzy.

- W moim przypadku powiem tyle, że nie wyobrażam sobie, bym miał się na coś takiego zgodzić. Za chwilę dojdzie do tego, że ci ludzie przyjdą do mnie do domu i zaczną mi zmieniać kolory ścian, bo im się kolor nie spodoba. Bo ja mam niebieski, a oni będą chcieli mieć żółty. Tak być nie może. To jest moja własność. Prezesi muszą się pogodzić z tym, że każdy z nas ma indywidualną firmę. A oni już zaczynają nią rządzić. To ja nie wiem w końcu czy to jest moja firma, czy prezesa Iksińskiego. Czytałem, że zabronione mają być rozmowy z indywidualnymi sponsorami, że wszystko ma być załatwiane przez klub. To już zaczyna wychodzić poza wszelkie granice.

Czy nie sądzisz, że przepis o maksymalnych stawkach za punkt to tylko pretekst do obiegu pieniędzy "pod stołem" między prezesem a zawodnikiem?

- Jak tak sądzę. Każdy sam sobie może odpowiedzieć na to pytanie. Poprzez wprowadzanie takich przepisów ci panowie zajmują się nie tymi rzeczami, którymi zajmować się trzeba. Należałoby się zająć dobrym marketingiem, bo sport żużlowy jest cały czas jednak gdzieś daleko. Uważam, że jest to jedna z najlepszych dyscyplin w Polsce, o ile nie najlepsza. Dla mnie piłka nożna w Polsce to jest śmiech na sali. Jednak gdy weźmie się do ręki podstawową gazetę sportową, czyli Przegląd Sportowy i znajdzie się tam na ostatniej stronie mały artykuł o żużlu, to jest to cud. Połowa tej gazety dotyczy piłki nożnej. Ale po co jest piłka nożna w Polsce?

W Szwecji ścigasz się w Allsvenskan League w barwach klubu z Mariestad. Twój kolega z zespołu, Ronnie Jamroży wypowiada się o Ornarnie w samych superlatywach. Jak ty oceniasz ten klub?

- Jeżdżę tam od pięciu lat i naprawdę jestem zadowolony. Ten klub już trzeci rok jest gotowy na jazdę w Elitserien, trzeci rok stara się wejść do tej ligi. Zawsze czegoś brakowało. W zeszłym sezonie byliśmy bardzo blisko, dopadł nas straszny pech. Zdarzały nam się defekty na punktowanych pozycjach. Okazało się, że dwumecz przegraliśmy w biegu dodatkowym. W tym roku znów stajemy przed szansą awansu. W półfinałach będziemy na pewno, trzeba je przejść i maksymalnie sprężyć się na finał, aby awansować. Mi bardzo na tym zależy. W tym roku podpisałem kontrakt na starty w lidze angielskiej, w przyszłym na pewno również to uczynię. Liga angielska jeździ w każdy dzień oprócz wtorków, więc mi by pasowało jak najbardziej, gdyby mój szwedzki klub awansował do Elitserien.

Jesteś wychowankiem leszczyńskiej Unii, która w tym sezonie jest głównym faworytem do zdobycia mistrzostwa Polski. Czy sądzisz, że ktoś jej może zagrozić?

- To jest tylko sport, niech wygra lepszy. Dużo zdarzyło się w tym sezonie. Niektóre zespoły były bardzo silne, uważane za faworytów, a jednak nimi nie są. Faktycznie Unia ma bardzo dobry sezon, ale ten system rozgrywek sprawia, że każdy jedzie teraz praktycznie od nowa. Może się liczyć dyspozycja dnia. Na koniec naszej rozmowy chciałbym podziękować swym sponsorom za wsparcie i pozdrowić poznańskich kibiców!

Komentarze (0)