Tuż po upadku w pierwszym wyścigu zawodnicy węgierskiego klubu wyszli na tor, a sam początek zawodów mocno się opóźnił. Czemu ekipa z Miszkolca zaprotestowała? - To nie był protest, tylko poprosiłem sędziego o zejście z wieżyczki i sprawdzenie toru, który w jednym miejscu był zbronowany, a w drugim twardy - wytłumaczył Janusz Ślączka, trener Speedway Miszkolc. - Albo wszędzie zbronujmy, albo ubijmy, aby było zgodnie z regulaminem - dodał wyraźnie zdegustowany szkoleniowiec.
Jak generalnie oceniłby niedzielne spotkanie szkoleniowiec węgierskiej drużyny? - Szkoda, że ten tor nie był troszeczkę lepszy. Dziwię się, że gospodarze przygotowali taki tor na taką drużynę, jak nasza. Jeżeli drużyna z Gdańska boi się Tihanyiego, który ma 47 lat, to o czym tu mówić - zastanawiał się Ślączka, który pochwalił Sandora Tihanyiego za przyjazd do Gdańska. - Chylę przed nim głowę, że chciało mu się pojechać do Gdańska tysiąc kilometrów, a pojechał pięć biegów. Start był przyczepny, wejście twarde, jeden łuk przyczepny, drugi twardy... To o to chodzi? Jak oni boją się Miszkolca, to czego szukają w pierwszej czwórce? - zadał retoryczne pytanie Ślączka.
Najjaśniejszym punktem ekipy z Miszkolca był Jozsef Tabaka, który szczególnie dobrze jeździł na początku spotkania. - Jeździł dobrze, ale później miał upadek. Niestety tego nie widziałem, bo w Gdańsku byłem... sam. Nie jestem w stanie wszystkiego widzieć. Jozsef skasował pierwszy motocykl, a ten drugi nie spisywał się tak, jak by chciał - powiedział Janusz Ślączka.
Meczu nie ukończył niestety Laszlo Szatmari. - Szatmari też miał problemy sprzętowe, przyjechał z jednym motocyklem - wytłumaczył Ślączka, który nie ma zbyt dużego pola do manewru w tym sezonie. - Prezesi dają zawodników, którzy mają jechać. Dali sześciu, to więcej nie mogę zrobić. Jeżeli jest taki skład, jaki jest, to jest to odpowiedź, czy mamy już nowego sponsora - zakończył były żużlowiec Wybrzeża Gdańsk w rozmowie z portalem SportoweFakty.pl.
Janusz Ślączka miał do dyspozycji zaledwie sześciu zawodników.