Dawid Lis: Muzyka w życiu każdego człowieka znajduje swoje miejsce. Czy w pana życiu ma ona jakieś szczególne znaczenie?
Czesław Czernicki: To jest wspaniała dziedzina życia, której swojego czasu dużo się poświęcałem, ale też wyniosłem to z wychowania w domu. Mój ojciec muzykował na gitarze i akordeonie, a brat jest muzykiem zawodowym. W pewnym okresie swojego życia ja również po części parałem się tą dziedziną życia. Grałem na perkusji, sądzę, że na tyle dobrze, że byłem w pewnym momencie na rozdrożu. Nawet w okresie kiedy studiowałem, mieliśmy kapitalne spotkania tutaj w Klubie pod Filarami oraz na gorzowskiej uczelni, podczas studenckich wiosen kulturalnych. Powiem, że jakbym nie pracował w tym zawodzie, który wykonuje, a jednak to jest moja największa muzyka, żużel, ten ryk, ten głos, ten hałas, to bym był zawodowym muzykiem.
Jaki rodzaj muzyki najbardziej pan lubi?
- Zdecydowanie od początku, kiedy zaczynałem i słuchałem muzyki, to na pograniczu bluesowej i rockowo-bluesowej.
Ulubione zespoły?
- Jest dużo wspaniałych. Ostatnio ukazało się znakomite wydanie płyty Lynyrd Skynyrd, znakomita kapela o wieloletnim dorobku. Jednak na pierwszym miejscu na dzień dzisiejszy jest wspaniały gitarzysta amerykański Joe Bonamassa, który był w zeszłym roku w Polsce. Kilka lat temu byłem na jego koncercie w Ostrowie, genialny muzyk. Również z tego gatunku, który uderza w muzykę bluesową, ale gra bardziej wysublimowaną sztukę muzyczną jest Joe Satriani.
Dlaczego oni?
- Bo prezentują największe indywidualne wyszkolenie, a z drugiej strony wspaniałą linię melodyczną.
Czy oprócz perkusji, o której pan już wspomniał, były jeszcze inne instrumenty na których pan grywał?
- Harmonijka ustna, bardzo to lubiłem, kiedy sobie chadzałem po lesie. Brałem ze sobą harmonijkę, pogrywałem i podśpiewywałem sekwencje bluesowe. To było moje ulubione zajęcie, kiedy spacerowałem po lesie.
Koncert na którym pan był i najlepiej wspomina? Czy to będzie ten z Ostrowa?
- Na pewno ten koncert Joe Bonamassy, to po pierwsze. Ale znakomity koncert również był w 1993 roku, kiedy Dżem grał w Zielonej Górze, kiedy zaprosiłem swoją rodzinę. To był pierwszy kontakt moich synów i żony z zespołem. Grali oni wtedy w najlepszym zestawie muzyków. To był genialny koncert. W 2007 roku w Lesznie, po zdobyciu tytułu Mistrza Polski również był koncert, który wspominam bardzo dobrze, a była tam bardzo osobista sekwencja. Prowadzący ten koncert zadedykował go nam, bo byłem tam obecny wraz z małżonką, w podziękowaniu za ten tytuł. To było bardzo, bardzo wzruszającego. Łzy się w oczach pojawiły, kiedy pojawił się taki ukłon w stronę mojej osoby.
Dlaczego Dżem?
- Moim zdaniem jest to najlepsza formacja muzyczna w Polsce. W składzie posiada znakomitych muzyków, patrząc na ich umiejętności indywidualne, ale też na genialną twórczość, teksty Ryśka Riedla. Praktycznie każdy utwór zmusza nie tylko do słuchania, ale też do zastanawiania się nad tym, co wykonawca chce nam przekazać. Chociaż nie ukrywam, że bardzo liczyłem i liczę, że syn Ryśka Riedla, Sebastian Riedel, szef formacji Cree, pójdzie w jego ślady.
Czy jest jakiś koncert na który chciałby pan pojechać?
- Nie żyje już Jimmy Hendrix, ale to jest wykonawca, którego również bardzo, bardzo wysoko cenię. W zeszłym roku był genialny koncert formacji Led Zeppelin w Londynie i czekam na wideo tego koncertu, które synowie przywiozą mi z Anglii. Był to genialny koncert, a całą siłą napędową była formacja muzyczna syna perkusisty Led Zeppelin, Johna Bonhama, który nie żyje. Z powodu jego śmierci Led Zeppelin się rozpadł. Jason Bonham, syn perkusisty, stworzył znakomitą formację. Do tego doszli Jimmy Page, Robert Plant i John Paul Jones. To był genialny koncert.
Czy słucha pan wykonawców z obecnej sceny muzycznej?
- Nie.