Żużel. Kontuzje i złe wybory. Dziennikarz podczas wywiadu zrobił wielkie oczy

WP SportoweFakty / Grzegorz Jarosz / Sebastian Niedźwiedź
WP SportoweFakty / Grzegorz Jarosz / Sebastian Niedźwiedź

Sebastian Niedźwiedź jest jednym z wielu wychowanków Kolejarza Rawicz, którzy przedwcześnie zakończyli karierę. Ten przypadek był jednak szczególny, ponieważ złożyła się na niego masa kontuzji, która wykończyłaby niejednego zawodowca.

Sebastian Niedźwiedź urodził się 7 marca 1997 roku. Licencję zdobył w wieku 16 lat w barwach Kolejarza Rawicz, w którym zadebiutował w lidze. Już wejście do żużla było w jego wykonaniu pechowe, ponieważ pojawił się na torze cztery razy i… tyle samo był wykluczony.

Powoli zaczynał się jednak rozkręcać. Już w kolejnym roku, na najniższym poziomie rozgrywek, legitymował się średnią 1,289 pkt./bieg, co jak na wchodzącego dopiero do poważnego ścigania zawodnika było wynikiem przyzwoitym. I gdyby sama ciężka praca była wystarczającym czynnikiem wpływającym na losy kariery, mielibyśmy dziś zapewne bardzo solidnego ligowca.

ZOBACZ WIDEO: Sceptycznie podchodził do fazy ligowej LM. Takie zdanie ma teraz

Bo to właśnie niezliczona ilość kontuzji miała decydujący głos w kwestii kariery Niedźwiedzia. Mniej lub bardziej poważne urazy prześladowały go praktycznie cały czas. Dość powiedzieć, że przez osiem lat w żadnym sezonie nie odjechał wszystkich kolejek ligowych. Najwięcej, bo dwanaście razy, zaprezentował się w 2016 roku w barwach Falubazu Zielona Góra.

- Miałem wrażenie, że jego nic nie załamywało. Odbierałem go jako postać bardzo pozytywną. Rzadko narzekał. Może pod koniec swojej przygody z żużlem, gdzie próbował swoich sił w różnych klubach, zdarzało mu się mówić, że nie zawsze zachowano się wobec niego w porządku. Generalnie jednak to sportowiec, który swoim pechem mógłby obdzielić kilku żużlowców. Nie wiem, czy to nie najbardziej pechowy gość w tym środowisku. Liczba kontuzji, których doznał w tak młodym wieku to nieprawdopodobna wręcz sytuacja - podsumowywał komentator Canal Plus, Maciej Noskowicz.

Poza licznymi urazami, na żużlowej drodze Niedźwiedzia stanęły również inne przeszkody. W 2020 roku zmarł ojciec zawodnika, Krzysztof, który opiekował się jego karierą. Ponadto, jak sam przyznawał, nie miał szczęścia do klubów, które wybierał. Nawet kiedy mowa o Falubazie, w którym spędził łącznie cztery sezony.

- Zielona Góra pominęła mnie we wszystkim. Puszczono mnie na wypożyczenie i nie chciano o mnie myśleć - mówił Niedźwiedź dodając, że z Falubazu nie otrzymał żadnego wsparcia, by dalej mógł się rozwijać. - Zostałem zepchnięty na boczny tor - komentował już po zakończeniu kariery.

Poza Rawiczem i Zieloną Górą, Sebastian Niedźwiedź reprezentował barwy klubów z Łodzi, Krakowa i Opola. W tym ostatnim ośrodku zdołał wyjechać na tor jedynie raz, gdyż chwilę później, przechadzając się po parku maszyn… doznał kolejnej kontuzji.

- Tak naprawdę był to efekt wielu wcześniejszych urazów, a wówczas to się tylko odnowiło. Najprawdopodobniej to pozostałość po upadku na sparingu z czasów, gdy jeździłem w Łodzi. Łąkotka - mówiąc kolokwialnie - przeskoczyła i zblokowała kolano - wyjaśniał były już żużlowiec.

Ciężko zliczyć urazy, których nabawił się wychowanek Kolejarza. Co najgorsze, jak sam przyznawał, większość z nich nie miała miejsca z jego winy. Po prostu znajdował się w nieodpowiednim miejscu o nieodpowiedniej porze. Co warto docenić, przez długi ani myślał się poddawać.

- Ameryki nie odkryję. To był chyba największy pechowiec, którego poznałem w świecie żużlowym. Nie chodzi nawet o spektakularne kontuzje, ale ich liczbę. To jest dla mnie zagadka i pytanie bez odpowiedzi, skąd się brał ten przeogromny pech. Sebastian Niedźwiedź nawet, jak wracał na tor, rozpędzał się, inwestował w sprzęt, bo naprawdę poważnie podchodził do sportu żużlowego, to znowu mu się przytrafiała jakaś kontuzja - tłumaczył Maciej Noskowicz, komentator Canal Plus pochodzący z Zielonej Góry.

Warto przypomnieć, że choć ciągle stopowana przez kontuzje kariera nie przyniosła zawodnikowi wielu sukcesów, to zapisał się on w pamięci kibiców nieco inną akcją… przed kamerą. W jednym z wywiadów, podczas derbów ziemi Lubuskiej, padło z jego ust legendarne już "pojechałem, jak pi**a". Przeprowadzający wtedy rozmowę Jakub Zborowski zrobił wielkie oczy, kiedy usłyszał te słowa.

Jedno jest pewne – po tych wszystkich wydarzeniach odwiesił kevlar na kołek i nie ma zamiaru wracać do żużla w roli zawodnika i na kilka lat zniknął z żużlowego światka. W styczniu poinformował natomiast, że dołączy do teamu Rohana Tungate'a na sezon 2025.

Komentarze (3)
avatar
sparki
7.03.2025
Zgłoś do moderacji
0
0
Odpowiedz
Jeden z tych dla którego żużel nie był przeznaczeniem,ambicja to nie wszystko,bo szczęście też się liczy. 
avatar
Luki75
7.03.2025
Zgłoś do moderacji
3
1
Odpowiedz
To sie dzieje wowczas, gdy nastoletni chlopak leci za kasa zamiast skupic sie na doskonaleniu umiejetnosci. Tu trener z lapanki, tam znowu oczekiwania wyniku w klubie po przeciez przyszedl za d Czytaj całość
avatar
rataek
7.03.2025
Zgłoś do moderacji
3
1
Odpowiedz
Rekord urazów, a może po prostu brak umiejętności 
Zgłoś nielegalne treści