Obserwując ostatnio sportową scenę możemy nabierać coraz większego przekonania - choć ja je mam od zawsze - że Adam Małysz to był gość. Że światowe skocznie opuścił w sposób absolutnie książkowy - dość szybko, bardzo zdecydowanie, raz i konkretnie. Jak to się teraz zwykło mówić, na swoich warunkach. Każdy sportowiec, który chce pokazać światu, że nie jest żadną popierdółką, tylko ma swój honor i swoją cenę, używa dziś tego właśnie określenia. Na własnych warunkach czy też na własnych zasadach.
W żużlu zakończenie kariery ogłosiło właśnie trio z rocznika 84/85: Krzysztof Kasprzak, Adrian Miedziński i Antonio Lindbaeck. No, umówmy się, że żaden z nich nie uczynił tego na własnych warunkach, lecz głównie z braku dalszego zainteresowania ich usługami. Mówiąc wprost, zmusiło ich do tego życie. Co wcale nie znaczy, że należy się teraz nad nimi pastwić. Wręcz przeciwnie, chcę po prostu podziękować za lata pięknych karier i za napisanie szprycą wydostającą się spod kół ich motocykli wielu pięknych historii. Czasem radosnych i wzruszających, a czasem smutnych i bolesnych. Jak to w sporcie.
Tak, Małysz zrobił to w sposób unikatowy. Najpierw wszystko przemyślał, później ogłosił, a na końcu jeszcze… dotrzymał słowa. Będąc po trzydziestce, a nie po czterdziestce. Będąc też aktualnym medalistą indywidualnych mistrzostw świata. A w swoim ostatnim konkursie Pucharu Świata stając na trzecim stopniu podium, w tak pięknym i kultowym miejscu jak słoweńska Planica. Do tego zrobił to w sposób niezwykle sprytny. Bo niby karierę sportową zakończył, ale tylko skoczka. Nadal mógł sobie jednak aplikować niezbędną do życia adrenalinę, tyle że już nie na progu skoczni, lecz za kierownicą.
ZOBACZ WIDEO: Żużel. Magazyn PGE Ekstraligi. Goście: Janowski, Hampel i Cieślak
Inną drogą podążyli nieco młodsi koledzy Małysza, m.in. Kamil Stoch i Piotr Żyła, dziś zbliżający się nieuchronnie do czterdziestki. Choć nie zamierzam ich wcale ganić, mimo że ostatnio zaliczamy ich do spadających gwiazd. Bo historie długowiecznych sportowców są piękne i motywujące, zawsze im kibicowałem. Mają też wymiar społeczny, pokazując drogowskaz zapuszczonym równolatkom, że również mogą żyć zdrowiej i lepiej. Dlatego bardzo trzymam kciuki za takie zjawiska jak Noriaki Kasai czy Simon Ammann.
Zresztą, w sporcie starych wyg nie można skreślać, bo nigdy nie wiadomo, kiedy wrócą z formą po swoje. Jak Tomasz Gollob w wieku 39 lat po wymarzony tytuł globalnego championa. Jak Mark Cavendish z tą samą cyfrą na liczniku po rekordowe, 35. etapowe zwycięstwo w Tour de France. Jak 42-letni Jarosław Hampel po kolejne do kolekcji mistrzostwo kraju. Czy wreszcie austriacki skoczek Manuel Fettner, któremu w czerwcu stuknie czterdziestka, ale w dziesiątce Pucharu Świata wciąż się czuje najlepiej.
Bo doświadczenie jest też w sporcie potężnym atutem. Przewagą, którą w określonych przypadkach da się przekuć w sukces. Często wspominają o tym kolarze, a mnie o sile doświadczenia przekonywał swego czasu Ryszard Szurkowski.
- Wielki sport polega na tym, że się wierzy w swoje możliwości - podkreślał Szur. - Na trudnym wyścigu różne myśli do głowy przychodzą: jeszcze tylko do drzewa, do zakrętu i tak całą godzinę się wytrzymuje. A ci bardziej doświadczeni mogą więcej. Im jest tak samo ciężko, lecz oni wierzą, że to "ciężko" przechodzi, a za chwilę będzie nagroda. Młody natomiast nie zawsze potrafi pokonać tę barierę. Mnie Andrzej Bławdzin uczył: "Atakuj wtedy, kiedy tobie jest najciężej. Bo innym też jest wtedy ciężko i modlą się tylko o koniec"- dodawał.
W żużlu doświadczenie, marka i nazwisko też stanowią zaletę. Przykładem choćby Piotr Pawlicki. Niby obniżył loty, lecz gdy przychodzi kompletować ekstraligowe składy, okazuje się, że lepszych nie ma. Że ciężko zaufać tym, którzy ewentualnie mogliby być lepsi, lecz gwarancji nie dają. Pracodawcy wolą wtedy Pawlickiego, nie Chmiela. Chmiel musi jeszcze ugruntować i swoją formę, i pozycję na rynku.
Doświadczenie w speedwayu to także rozległy park maszynowy i świetnie wyposażony warsztat. Kiedy Sebastian Ułamek był już ukształtowanym zawodnikiem z topu, kiedy ścigał się regularnie w cyklu Grand Prix, a także w lidze polskiej oraz szwedzkiej, korzystał z sześciu silników od Briana Kargera. Ale nie wymieniał ich wszystkich każdej kolejnej zimy. Wymieniał tylko jeden, ten najstarszy. Sprzedawał go. A w zamian kupował jeden nowy i go w sezonie rozjeżdżał. To także a propos tych nieszczęsnych faktur, które niektórzy muszą teraz pokazywać w dowód swoich sprzętowych inwestycji.
A więc doświadczenie niekoniecznie wymaga wielkich inwestycji. Bardziej zdrowia i szczęśliwego poukładania klocków, które już się posiada, w jedną całość. Poza tym ciężko ot tak, w jednej chwili, porzucić miłość swojego życia. Dlatego możliwość kontynuowania kariery do późnych lat jest darem losu. A jeszcze większym darem jest móc rozpocząć nowe życie w jednym kawałku. Dlatego Lindbaeck, Kasprzak i Miedziński, choć najmłodszym kibicom niekoniecznie kojarzą się z największymi gladiatorami speedwaya, też odchodzą zwycięscy. Pośród wielu trofeów mają i takie, jak nowe, fajne życie.
Wojciech Koerber