Żużel. Krzysztof Buczkowski odniósł się do zarzutów. "Mój punkt widzenia jest inny"

WP SportoweFakty / Michał Szmyd
WP SportoweFakty / Michał Szmyd

- Przed meczem z Arged Malesą bałem się, że nie pojadę. Choć niektórzy mnie krytykują, nie zgadzam się z wieloma opiniami. Przede wszystkim tą, że wywołałem kontuzję Lamparta - mówi nam zawodnik Abramczyk Polonii Krzysztof Buczkowski.

Krzysztof Buczkowski wrócił do Bydgoszczy po dziesięciu latach. Sezon rozpoczął dosyć pechowo, bo od kilku upadków. W dwóch trudnych meczach zanotował średnią biegową na poziomie 1.875.

W szczerej rozmowie z WP SportoweFakty żużlowiec klubu znad Brdy przyznaje, że nie jest zadowolony ze swojej postawy, bo ma świadomość, iż jego i drużynę stać na lepsze wyniki.

Bogumił Burczyk, dziennikarz WP SportoweFakty: Rozmowę zaczniemy żartobliwie. Jest pan z tytanu? Śmiem zaryzykować stwierdzenie, że wielu zawodników nie wstałoby z toru o własnych siłach po niektórych zdarzeniach, które się panu przytrafiły. 

Krzysztof Buczkowski, Abramczyk Polonia Bydgoszcz: Nie jestem. Mam tylko jedną tytanową płytkę w nodze, ale to stara historia i na szczęście nigdy się nie odezwała. To nie był łatwy początek sezonu. Szczerze mówiąc, odczułem ulgę. Kilka upadków mogło zakończyć się dużo gorzej. Na szczęście poważne kontuzje mnie ominęły.

Żużel jest sportem kontaktowym. Ja nigdy nie odpuszczam. Należę do zawodników, którzy korzystają z każdej sposobności, gdy otwiera się furtka, by wyprzedzać rywali. Widzę szansę, staram się ją wykorzystać. W poprzednim sezonie broniłem barw Falubazu i wówczas początek sezonu był zdecydowanie spokojniejszy. Dlatego mam nadzieję, że wyczerpałem limit pecha i najtrudniejsze chwile mam za sobą. W żużlu natomiast nigdy nie można być niczego pewnym.

ZOBACZ WIDEO: Patryk Dudek w lepszej formie niż przed rokiem. "To będzie kolejny temat do rozmów"

Mocno odczuł pan skutki upadków? Wprawdzie za każdym razem udało się wyjechać na tor, ale żadnego ze spotkań pan nie dokończył. 

Na pewno się poobijałem. Nadal przechodzę proces rehabilitacji. W tej chwili nie trenuję z drużyną. Chcę odpocząć i uporać się z urazami. Występ w kolejnym spotkaniu z Orłem jednak nie jest zagrożony. Po prostu potrzebuję chwili oddechu. Niektóre upadki nie były lekkie. Sezon dopiero ruszył. Trzeba myśleć racjonalnie.

W sieci można było przeczytać wiele komentarzy na pana temat, także nieprzechylnych. Niektórzy zarzucali zbyt ostrą jazdę.

Nie ma sensu tego jakoś szerzej komentować, kłócić się z kibicami, bronić swojej racji. Nigdy nie chcę nikomu zrobić krzywdy, ani sobie. To oczywiste. Mój punkt widzenia jest inny. Sam natrafiłem na niektóre opinie, z którymi zupełnie się nie zgadzam.

Na przykład?

Podobno to ja spowodowałem kontuzję Wiktora Lamparta w sparingu z KS Apatorem. Tymczasem prawda jest taka, że urazu doznał po tym, jak został uderzony motocyklem przez kolegę w innym biegu. Nasz incydent wyglądał z kolei tak, że znaleźliśmy się na bardziej przyczepnym miejscu na przeciwległej prostej, szczepiliśmy motocyklami i obaj upadliśmy. Sędzia uznał, że byłem sprawcą przerwania biegu, z czym nie do końca się zgadzam. Arbiter musiał kogoś wykluczyć i padło na mnie.

Na wejściu w drugi łuk było ciasno. Frederik Jakobsen jechał przede mną i za sprawą wykonanego manewru zmusił do przycinki. Nie miałem szans dostrzec Gleba Czugunowa. Pytałem o to zdarzenie trenera, czy zrobiłem coś źle - powiedział, że było mało miejsca i tyle. Sytuacja jakich wiele, zakończona pechową kontuzją Gleba.

Później upadł pan na tor po raz drugi.

Wiktor Jasiński we mnie wjechał i został słusznie wykluczony. Wydaje mi się, że w żużlu niezależnie od tego, co się stanie, część kibiców będzie zadowolona, a druga czuła się pokrzywdzona. Fani wspierają swoje drużyny. Dlatego nie przejmuję się krytyką. Wiem, że każdy upadek będzie wzbudzał mniejsze lub większe kontrowersje i zawsze znajdą się osoby niezadowolone z decyzji sędziego.

Obawiał się pan przed którymś spotkaniem, że wystąpienie w nim będzie niemożliwe?

Bez wątpienia bym nie ryzykował, będąc niepewnym swojej zdolności do jazdy. Przed meczem z Arged Malesą rzeczywiście występ wisiał na włosku. Tak naprawdę decyzja zapadła w ostatniej chwili, po próbie toru. Na niej czułem się dobrze, więc po konsultacji ze sztabem uznaliśmy, że pomogę drużynie.

Co się stało w Krośnie?

Czułem się dobrze i myślę, że zrobiłem swoje. Mój dorobek nie był zły. Miałem ustawić się pod taśmą w ostatniej odsłonie spotkania, ale bieg 13 wszystko zmienił. Przegrałem start dosyć wyraźnie i w moją rękę uderzyło kilka kamieni. Szybko odczułem ból. Wspólnie z trenerem doszliśmy do wniosku, że lepiej, aby pojechał za mnie zdrowy junior.

Porażka jest rozczarowaniem, czy taki termin byłby nadużyciem?

Jechaliśmy trochę w kratkę. W pewnej chwili doprowadziliśmy do remisu, ale zabrakło trochę więcej szczęścia i skuteczności. Pola startowe także nie były równe. Ja na szczęście raczej omijałem te trudniejsze, ale to było bardzo trudne spotkanie.

Może pan nazwać Abramczyk Polonię najsilniejszą drużyną rozgrywek albo czuje, że taką jest?

Szczerze mówiąc, nie. Umieściłbym nas wśród czterech najlepszych ekip. Jest za wcześnie na dalej idące wnioski. Więcej będzie można powiedzieć po kilku kolejnych spotkaniach. Stawka jest wyrównana.

Powrót do Bydgoszczy jest sentymentalny? Spędził pan w niej wiele czasu.

Wybierając pracodawcę nie kierowałem się emocjami. Oczywiście czuję się w Bydgoszczy świetnie, ale zdecydowały czynniki sportowe. Klub był konkretny w negocjacjach. Zbudował konkurencyjny zespół, pozwalający rywalizować o awans. Mam blisko na treningi. Jestem otoczony dobrą opieką medyczną. Gdy była taka konieczność, bez wahania załatwiono mi konsultacje w szpitalu w Żninie.

Nie ma problemu, żeby poćwiczyć indywidualnie. Szybko znalazłem wspólny język z prezesem Jerzym Kanclerzem i trenerem Tomasz Bajerskim. Synowie sternika klubu także się starają i robią wiele dobrego. Jestem zadowolony z warunków, jakie nam wszystkim tu stworzono, a z chłopakami z zespołu pracuje się bardzo dobrze.

Abramczyk Polonia daje także panu przepustkę powrotu do PGE Ekstraligi w razie awansu i dobrych występów.

W poprzednich sezonach wiele myślałem o powrocie do PGE Ekstraligi. Jeśli mam być szczery, na razie się na tym nie skupiam. Mam to z tyłu głowy, ale nie nakładam na siebie presji. Co ma być, to będzie. W tej chwili dobrze mi w Bydgoszczy.
Niektórzy zauważyli, że ostatnio jak byłem tu w sezonie 2013, klub spadł z PGE Ekstraligi, więc dla równowagi teraz powinienem pomóc w awansie. Oczywiście mam nadzieję, że żartowali. Niemniej zależy mi, żeby dać z siebie wszystko. Polonia od dłuższego czasu czeka na większe sukcesy i mam nadzieję, że będę jej w tym stanie pomóc. Ewentualny powrót do elity na pewno do takowych bym zaliczył.

Rozmawiał Bogumił Burczyk, dziennikarz WP SportoweFakty

Zobacz także:
- KLŻ potrzebuje natychmiastowych reform? Jasne stanowisko eksperta
- Przedpełski odżyje? Ta prognoza nie pozostawia wątpliwościŻużel | 19.04.2024

Komentarze (3)
avatar
pola49
27.04.2024
Zgłoś do moderacji
0
0
Odpowiedz
Buczek skończy tak samo jak Miedziak. Doprowadza do wielu wypadków. Wygląda to nieciekawie. 
avatar
Radek.74
26.04.2024
Zgłoś do moderacji
0
0
Odpowiedz
Zdrówka i dobrej jazdy 
avatar
Nick Login
26.04.2024
Zgłoś do moderacji
2
3
Odpowiedz
Zdrowia Buczek! Bo serducha do tego sportu to masz za dwóch.