Światowe władze słowa "dotrzymały". Miały być niespodzianki na stulecie żużla? No to są

WP SportoweFakty / Arkadiusz Siwek / Na zdjęciu od lewej: Phil Morris, Armando Castagna i Tony Olsson
WP SportoweFakty / Arkadiusz Siwek / Na zdjęciu od lewej: Phil Morris, Armando Castagna i Tony Olsson

Zapowiadano, że na stulecie żużla osoby decyzyjne przyszykują parę niespodzianek. Przygotowały więc puste trybuny na DPŚ, przemoczone tory, dyskwalifikację za zły kevlar, a teraz promocję flagowego produktu poprzez osłabianie jego poziomu.

Dyrektor Komisji Wyścigów Torowych FIM, Armando Castagna, przed startem tego sezonu zapewniał w rozmowie z Przeglądem Sportowym i Onetem, że szykowanych jest kilka niespodzianek z okazji stu lat sportu żużlowego. Jako że sezon ten powoli się kończy, można przejść do podsumowania owych niespodzianek. Zanim się to jednak zrobi, nie można zapomnieć o uprzednim zebraniu szczęk z podłogi. O! Takie to były niespodzianki!

Za taką można przecież uznać puste trybuny (z wyjątkiem finału rzecz jasna) podczas pierwszego od sześciu lat i tak wyczekiwanego Drużynowego Pucharu Świata. Z wiadomych powodów, czyli wygody i chęci oszczędzenia turnieju zorganizowanego w jednym miejscu i przy tym oczywiście w Polsce. Po co dać możliwość przeprowadzenia półfinałów dla przykładu Niemcom czy Duńczykom, gdzie w ciemno można stawiać, że dopisaliby kibice?

Za niespodziankę można uznać znakomite przygotowywanie torów podczas imprez Grand Prix przez szefa wszystkich szefów - Phila Morrisa. Nikt tak nie szykuje zawodnikom warunków do ścigania, jak Walijczyk. Będący w wirze pracy zapomina czasem jednak przestrzec ich, by założyli kalosze lub koła ratunkowe, zanim wyjadą z boksów, bo czasem jest tak mokro, że istnieje obawa, by żaden się nie zmoczył lub - co gorsza - nie utopił.

Za niespodziankę można uznać pierwszą w historii dyscypliny ingerencję w rywalizację o tytuł mistrzowski, dyskwalifikując jednego z żużlowców za to, że założył zły kevlar na mogącą być oglądaną przez miliony ludzi próbę czasową, jak zupełnie poważnie sugerował to wspomniany pan Morris. No. Trzeba przyznać, że takiego czegoś na sto lat żużla nikt by nie wymyślił.

Za niespodziankę można w końcu uznać wybory do stałych "dzikich kart" na Grand Prix 2024. Od lat bierzesz udział w eliminacjach (od 2019 trzy razy kończysz je z awansem!), jeździsz solidnie przez cały rok, na ostatnią rundę przyjeżdżasz obolały, bo ze złamaną ręką, mimo że nie masz szans poprawić wyraźnie swojego położenia w klasyfikacji? No i co z tego - zająłeś fatalne dziewiąte miejsce, do widzenia. Tak, to do ciebie, Maxie Fricke'u.

Przez długie lata byłeś w ścisłym topie, walcząc niemal zawsze o medale, w końcu rok temu ten medal po znakomitej walce zdobyłeś, a zawczasu tylko raz potrzebowałeś pomocy w postaci "dzikusa" (sześć lat temu)? No i co z tego - zawaliłeś tegoroczne mistrzostwa, jeździłeś bez wyrazu, kontuzję też odniosłeś w kuriozalnej sytuacji. O ciężko wypracowanym statusie czołowego żużlowca GP nikt już nie pamięta, więc i ty do widzenia. Tak, to do ciebie, Macieju Janowski.
 
ZOBACZ WIDEO: Armando Castagna i Phil Morris powinni stracić posady?

Dobrze. Sarkazmy i żarty na bok, choć i gorzka prawda myślę, że się w nich zawarła. Decydenci uznali, że skoro kibice tak bardzo narzekali, że cykl GP zrobił się hermetyczny i że w porównaniu do roku 2022 w 2023 w obsadzie pełnoprawnych uczestników doszło do tylko jednej zmiany (mówiąc brutalnie - kosmetycznej), to należy teraz kibiców zadowolić i doprowadzić do niemałej rewolucji. Jakby ci sami decydenci zapomnieli, że w dużej mierze sami sprawili, że w zakończonym w sobotę sezonie ścigały się takie, a nie inne postaci. Przecież to FIM organizuje corocznie eliminacje (od dawna nie mając na nie tak ku prawdzie konkretnego, ciekawszego pomysłu) i to on rok temu w październiku rozdał aż sześć "dzikich kart", tak?

Pan Castagna, pan Morris wraz z innymi panami i paniami działają tak, jakby jechali drogim autem, a mieli w nim nawigację z pirackim oprogramowaniem. Rok temu sami w dużej mierze utrzymali listę startową, a teraz uznali, że trzeba ją koniecznie przewietrzyć. No jasne, że za grubo kontrowersyjne, wręcz kuriozalne uznaję wyrzucenie Fricke'a oraz Janowskiego, którzy w moim odczuciu na to nie zasłużyli i mają prawo być zaskoczeni takim obrotem spraw.

Władze żużla, dokładając więcej narodowości do obsady, liczą, że to w dużej mierze załatwi za nich promocję dyscypliny w tychże krajach. W pewnym sensie jest w tym jakaś logika i o tym nie zapominam. Zarazem jednak najważniejszy produkt w 2024 roku będzie jednym z najsłabiej obsadzonych w historii pod względem sportowym i to trzeba powiedzieć sobie wprost. Uznano, że lepiej rozwinąć mapę i dorysować parę flag, niż żeby zapewnić w miarę możliwości wysoki poziom, a rozwoju żużla próbować przez próbę organizacji turniejów w różnych, także nowych, miejscach. O czym słyszy się mało, bo jest to temat o tyle trudny, co i niewygodny.

Czy po sukcesach Grega Hancocka w poprzedniej dekadzie w Stanach Zjednoczonych doszło do rozkwitu żużla? Czy na Słowacji mimo dłuższej obecności Martina Vaculika w czołówce przez ostatnie sezony także można mówić o rozwoju żużla? Na razie w Żarnowicy zbierają na dmuchane bandy, ponieważ tamtejszy, skromny ośrodek, nie ma na nie pieniędzy. Ot, co.

Osoby zarządzające speedwayem często zachowują się, jakby chciały zjeść ciastko i mieć ciastko. Odbijają się od ściany do ściany, co potwierdzili przyznaniem stałych zaproszeń do GP w tym i zeszłym roku, gdzie chcieli coś zmienić, a w moim i chyba nie tylko moim odczuciu przekręcili śrubę. Nie potwierdzają, że mają konkretny plan na rozwój cyklu i przy okazji całej dyscypliny. Pokazali to także ubiegłorocznym Speedway of Nations i tegorocznym DPŚ, który ratował wypełniony wrocławski Stadion Olimpijski i, o proszę, szalejący w decydującym wyścigu... Maciej Janowski. Koniec końców najważniejsze to co jakiś czas porozstawiać wszystkich, głównie Polaków, do kąta i pokazać kto tu rządzi.

To oczywiste, że Janowski czy Fricke mogą czuć i pewnie czują żal. I żeby było jasne, nie jest to potajemny atak w stronę tych, którzy informacje o włączeniu ich do walki w Indywidualnych Mistrzostwach Świata 2024 przyjęli niewątpliwie zgoła inaczej. To znaczy w stronę Dominika Kubery, Andrzeja Lebiediewa czy Kai'a Huckenbecka. Oni mają swoje argumenty, by umieścić ich w stawce GP. Są tym słynnym już powiewem świeżości. Choćby Polak, który od trzech sezonów znajduje się na fali i faktycznie jest kimś, kto może światowe salony trochę rozruszać.

Wtorkowe decyzje oznaczają, że w nowym sezonie ciekawszy stanie się z pewnością cykl SEC. Wystarczy spojrzeć, kto ma zapewnione w nim miejsce i kto może do tej obsady dołączyć. Na pierwszy rzut oka powinni to być Janowski i Anders Thomsen. A gdyby tak jeszcze powrócili pod europejskie auspicje Artiom Łaguta i Emil Sajfutdinow, to nagle okazałoby się, że mistrzostwa Starego Kontynentu, mogłyby stać się ciekawsze od... a dobra, kończę.

I to by była dopiero niespodzianka, prawda? Tym razem zafundowana od drugiej strony.

Tomasz Janiszewski, WP SportoweFakty
CZYTAJ WIĘCEJ:
Maciej Janowski mówi o braku "dzikiej karty". Padła ważna deklaracja
Kontrowersyjne "dzikie karty" w Grand Prix. Discovery i FIM się tłumaczą

Źródło artykułu: WP SportoweFakty