Żużel. Pojechał w zastępstwie. Zabrakło mu dwóch okrążeń do zwycięstwa

WP SportoweFakty / Michał Krupa / Na zdjęciu: Jakub Jamróg w kasku czerwonym
WP SportoweFakty / Michał Krupa / Na zdjęciu: Jakub Jamróg w kasku czerwonym

Zlata Prilba w Pardubicach to jedna z najbardziej prestiżowych imprez żużlowych w całym sezonie. W niedzielę odbyła się jej 75. edycja, a drugą lokatę zajął Jakub Jamróg, który w obsadzie zajął miejsce Patryka Dudka. Zwyciężył z kolei Timo Lahti.

Były indywidualny wicemistrz świata nie mógł pojawić się na torze w Czechach, ponieważ przełożony został mecz o brąz w PGE Ekstralidze, w którym jego For Nature Solutions KS Apator Toruń walczył z Tauron Włókniarzem Częstochowa.

32-latek o tym, że wystartuje w Zlatej Prilbie, dowiedział się we wtorek. Swoją szansę wykorzystał jednakże niemal perfekcyjnie, gdyż przeszedł przez sito eliminacji, ćwierćfinałów oraz półfinałów i ostatecznie pojechał w gonitwie finałowej. W niej przekroczył linię mety na drugiej pozycji.

- Nie oszukujmy się, żeby wygrać w tych zawodach, trzeba mieć dużo szczęścia. Osobiście odjechałem dziewięć wyścigów, w tym sześciokrążeniowy finał. Wielu bardzo dobrych zawodników odpadło wcześniej. Mimo wszystko żałuję straconej szansy - przyznał po zawodach Jakub Jamróg.

ZOBACZ WIDEO: Bartosz Zmarzlik został ofiarą walki działaczy. "Oni dostali małpiego rozumu"

Polak faktycznie może żałować, gdyż w decydującym wyścigu prowadził przez niemal cztery z sześciu kółek. Wyprzedzić dał się tylko Timo Lahtiemu, który zaatakował swojego rywala przy krawężniku na wyjściu z drugiego łuku. Trzeci za to był Dimitri Berge. Urodzony w Tarnowie żużlowiec nie ukrywał, że i tak miał trochę szczęścia, gdyż defekt w finale zanotował Jason Doyle, a on sam otrzymał, bardzo dobre, pierwsze pole startowe.

- Patrząc na to, jak prezentowałem się przez całe zawody, to jest wielki sukces, ponieważ nie brylowałem. Jednakże z racji tego, że prowadziłem przez kilka okrążeń, to odczuwam także wielki niedosyt i prywatnie będzie mnie to jeszcze bolało przez długi czas. Widocznie na tyle potrafiłem pojechać i w połączeniu z tym szczęściem jest, jak jest - powiedział.

Dwukrotny złoty medalista Mistrzostw Europy Par podkreślił sporą loteryjność układu biegów, który może wpływać na ostateczny wynik. W eliminacjach za każdym razem jechał on w drugiej gonitwie po kosmetyce toru, później zaś tuż po polaniu, a dodatkowo ani razu nie startował z kilku pól. Jamróg nie ukrywa, że to są kolosalne różnice, tym bardziej przy twardym i śliskim torze.

Zlata Prilba słynie przede wszystkim z sześcioosobowej obsadzie każdego biegu, z czym na co dzień nie spotykają się zawodnicy. - Gdy zawodnicy wjadą ciasno i blisko krawężnika, w pierwszy łuk, to nagle trzeba zwalniać i kombinować, żeby nie wpaść w siebie. Jednakże z racji geometrii i wielkości tego toru, jazda w szóstkę nie jest dużą przeszkodą - stwierdził nasz rozmówca.

Sam finał z kolei odbywa się na dystansie sześciu okrążeń, co przy prawie 400-metrowym torze, daje blisko 2,5 km do przejechania. To jest trudne zadanie, nie tylko dla samych żużlowców, ale również, a może i głównie, dla sprzętu. - Po oponie nic nie zostało. Cieszymy się, że nie zrobiła się w niej dziura, ponieważ takie przypadki się zdarzały w tym roku. Dla dzisiejszego sprzętu jest to spory wyczyn, gdyż jest on słabej jakości - nie ukrywał 32-latek.

Jakub Jamróg podsumował również swój sezon, przyznając, że był on średni, ale stabilny, co sobie ceni. Jednocześnie jest to dobra baza wypadowa do tego, aby było lepiej. Co więcej, na to zwracać uwagę mają także prezesi klubów. Zapytany o to, czy Orzeł jest już zamkniętym rozdziałem, odpowiedział - Jest dalej niż bliżej, ale wszystkiego dowiemy się niedługo.

Z naszych informacji wynika, że Polak w przyszłym roku ma startować w ROW-ie Rybnik.

Czytaj także:
Żużel. Betard Sparta Wrocław będzie mieć problemy z POLADĄ? Mamy wyjaśnienia klubu
Zbudował hegemona za państwowe pieniądze. Wszyscy boją się drużyny z Lublina

Komentarze (0)