Nicki Pedersen ma za sobą najgorszy sezon od kilku lat. Przemawiają za tym liczby. Duńczyk po raz pierwszy od 2017 roku zdobywał mniej niż średnio dwa punkty na bieg. Jego ZOOleszcz GKM natomiast ponownie obszedł się smakiem play-offów.
Niesmak wzbudziło także zachowanie, które trzykrotny indywidualny mistrz świata prezentował na torze.
"Łatwo wykreować sobie pewną otoczkę"
Ten wielokrotnie nie przekraczał linii mety, jadąc na czwartej pozycji i zjeżdżał z toru, jakoby ze względu na defekt. Jego argumentacja jednak nie przekonała przytłaczającej większości, w tym Leszka Tillingera.
ZOBACZ WIDEO: Lebiediew nie zajmuje się wyłącznie żużlem. Jego prywatny biznes mierzy się z kryzysem
- Znam zawodników, którzy na ostatnim okrążeniu miewali defekty, ale dobiegali do mety. Oczywiście zawsze można czymś się tłumaczyć. Pedersen to egoista. Klub z Grudziądza, kontraktując go ponownie, na pewno wyłożył duże pieniądze. Te według mnie w pewnym sensie poszły w błoto. Duńczyk zaczął dobrze, ale czym dalej w las, tym jego forma była coraz gorsza. Nie zabrakło meczów, w których wystąpił katastrofalnie i był winowajcą porażki - mówi Leszek Tillinger, były prezes Polonii Bydgoszcz w rozmowie z WP SportoweFakty.
Duńczyk od jakiegoś czasu jest łączony z Enea Falubazem. - W dzisiejszych czasach bardzo szybko można wykreować sobie pewną otoczkę i mówić, że chce mnie ten, ten i ten klub. Rzeczywistość często weryfikuje takie tezy. Na pewno znajdą się tacy w PGE Ekstralidze, którzy nie patrząc na poprzedni sezon Pedersena, będą starać się go zakontraktować - zauważa Tillinger.
Nie wejdzie już w buty lidera
Zdaniem byłego prezesa Polonii Bydgoszcz, gdyby zespół z województwa lubuskiego awansował i sprowadził Pedersena do Zielonej Góry, mógłby na tym wiele stracić.
- Odradzałbym taki ruch Falubazowi. Nie widzę Duńczyka w ekipie beniaminka. To mogłoby się skończyć powtórką z rozrywki z Grudziądza. Może komuś zacznie się palić grunt pod nogami i zapragnie skorzystać z usług Duńczyka. Śmiem natomiast wątpić, że on będzie przodującą postacią w jakiejś drużynie. Nie wydaje mi się, że jest w stanie poprowadzić jakikolwiek ekstraligowy zespół do końcowego sukcesu - mówi działacz.
Być może Pedersenowi pozostanie obranie taktyki Rune Holty, a więc wyczekiwanie, aż któryś klub zakontraktuje go na początku sezonu.
- Może tak być, że pójdzie drogą Norwega z polskim paszportem. Wprawdzie na korzyść trzykrotnego mistrza świata przemawia zaangażowanie i profesjonalizm, bo ten przygotowuje się sumiennie do sezonu. Z tym, że to może być za mało. Być może jednak Pedersen będzie zmuszony czekać do samego końca na to, aż ktoś zdesperowany go zatrudni. Gdyby ktoś nie zdołał skompletować wymarzonego składu, Duńczyk również mógłby na tym skorzystać - zauważa nasz rozmówca.
Jego czas dobiegł końca?
Gdzie zatem w przyszłym roku zobaczymy Pedersena? Jaki scenariusz wydaje się najbardziej realny?
- Ambicje nie pozwolą mu zejść ligę niżej, a może to byłoby rozsądne, natomiast jeśli chce wciąż prezentować wysoki poziom i wystawiać się do kadry Danii, zaplecze PGE Ekstraligi nie byłoby głupie. Za to ja jestem pewny, że taki scenariusz się nie ziści. Duńczyk na pewno nie bierze pod uwagę innej opcji niż jazda w elicie. Patrząc realnie, raczej zostaje mu odrywanie kuponów i wspomaganie drugiej linii któregoś z zespołów. Niewykluczone też, że będzie zmuszony skończyć karierę. Wiadomo jednak, jakie są jego oczekiwania finansowe. Może powinien powiedzieć pas i skupić się na roli menedżera reprezentacji Danii - podsumował Leszek Tillinger.
Bogumił Burczyk, dziennikarz WP SportoweFakty
Zobacz także:
- Rewelacyjny Pludra nie wystarczył. KS Toruń wygrywa z GKM-em
- Arged Malesa na medal w Lublinie. Koncert ostrowian