Żużel. Trener wybrał się na mecz do Rzeszowa. W pociągu wydarzył się dramat

WP SportoweFakty / Marcin Inglot / Na zdjęciu: stadion w Rzeszowie
WP SportoweFakty / Marcin Inglot / Na zdjęciu: stadion w Rzeszowie

Janusz Kościelak jako żużlowiec i trener pracował głównie w klubach z Rzeszowa i Torunia. Zmarł, gdy jechał pociągiem na mecz obu tych drużyn na Podkarpacie. Jego podopieczni długo nie mogli się podnieść po takim dramacie.

Swoją karierę Janusz Kościelak rozpoczął w 1956 roku. Ściganie rozpoczął w barwach Stali Rzeszów, z którą zdobył dwa mistrzostwa Polski (1960 i 1961). Zespół z Podkarpacia nigdy później nie osiągnął tak wielkich sukcesów. Kościelak był także ważnym ogniwem klubu z Torunia i zaliczył krótki epizod w Gwardii Łódź.

Był solidnym ligowcem, który nie odnosił sukcesów indywidualnych. Kibice uwielbiali go za skuteczność. Na Kościelaka po prostu zawsze można było liczyć. Występ dla drużyny był dla niego ważniejszy niż indywidualny wynik. Kościelak w 1974 roku zakończył karierę i skupił się na pracy szkoleniowej.

Jako trener także odnosił niemałe sukcesy. Pracował w Toruniu i Rzeszowie. I właśnie te dwa miasta łączyły jego życie oraz śmierć. 4 kwietnia 1993 roku doszło do dramatu. Kościelak pociągiem podróżował na mecz prowadzonego przez siebie Apatora Toruń do stolicy Podkarpacia. W przedziale Kościelak poczuł się gorzej.

ZOBACZ WIDEO: Cellfast Wilki Krosno za chwilę stracą Jasona Doyle'a i Andrzeja Lebiediewa?

Trener miał zawał serca. Mimo pomocy nie udało się uratować jego życia. Zawodnicy szybko się dowiedzieli o tej tragedii. Zastanawiali się, czy wystąpić w meczu ze Stalą.

- Pamiętam jedno smutne wydarzenie związane z Rzeszowem. To było podczas podróży na mecz z noclegiem. My zatrzymaliśmy się w połowie drogi, a nasz trener Janusz Kościelak pojechał dalej, bo chciał jeszcze odwiedzić kogoś w Rzeszowie. W czasie podróży miał zawał serca i zmarł. To było dla nas wszystkich straszne przeżycie, tym bardziej, że był naprawdę fajnym facetem - wspominał w swojej książce Per Jonsson, który był wtedy zawodnikiem Apatora.

- To wydarzenie mocno wstrząsnęło zespołem i zastanawialiśmy się długo, czy w ogóle wystartować na drugi dzień. Rozmawialiśmy na ten temat i w końcu postanowiliśmy, że będziemy walczyć właśnie dla naszego trenera. Dla nas to był najlepszy sposób, żeby uczcić pamięć tego wspaniałego człowieka - dodał.

Torunianie wygrali 47:42. Liderem był Jonsson, który zdobył 12 punktów. Dobrze spisali się też Mirosław Kowalik (10), Robert Sawina (9) i Jacek Krzyżaniak (8). Zawodnicy Apatora zwycięstwo zadedykowali swojemu zmarłemu trenerowi.

Czytaj także:
Szok w Apatorze. Kierownik w ostatniej chwili samodzielnie zmienił ustalenia trenera i zawodników
Pedersen o problemach z "defektami": Nie interesuje mnie, co myślą inni

Komentarze (0)