3 maja 2006 roku to dzień, w którym życie Rafała Wilka odmieniło się na zawsze. Do tego dnia jeździł na żużlu, który był dla niego wszystkim. To jednak bardzo niebezpieczny sport, o czym 32-letni wówczas Wilk przekonał się na własnej skórze. Podczas meczu KSM-u Krosno z GTŻ-em Grudziądz zaliczył groźny upadek. Rafał Wilk odbił się od bandy, upadł na tor, a rozpędzony Martin Vaculik nie zdołał go ominąć. Wjechał w niego z całym impetem.
Jeszcze gdy leżał na torze, jasne było, że kontuzja jest poważna. Wilk został odwieziony do szpitala, gdzie przeprowadzono kompleksowe badania. Te nie pozostawiły złudzeń, a diagnoza brzmiała niczym wyrok. Wilk doznał złamania kręgosłupa oraz uszkodzenia rdzenia kręgowego. Poprzez sparaliżowane kończyny od tamtej pory został przykuty do wózka inwalidzkiego.
Urodził się na nowo
Mimo tego nie poddał się. Szybko znalazł sobie nowy cel w życiu. Brakowało mu żużla i chciał pozostać przy sporcie. Ćwiczył, przechodził rehabilitację i zdecydował się na treningi handbike. To rower napędzany siłą mięśni rąk. Wilk miał nową motywację. Znów chciał być najlepszy.
ZOBACZ WIDEO: Niespodziewany bohater Polaków na mundialu. "To przykład"
- Formalnie urodziny świętuję dwa razy w roku. W dniu faktycznych urodzin 9 grudnia oraz drugi raz w każdą rocznicę wypadku 3 maja. Tego dnia zaczęło się dla mnie nowe życie - powiedział Wilk. Paradoksalnie groźnemu upadkowi i kontuzji, która przykuła go do wózka inwalidzkiego zawdzięcza bardzo wiele.
- Dla mnie było to zderzenie ze ścianą. Przed wypadkiem na torze, po którym przestałem chodzić, żyłem aktywnie. Żużel, rower, narty, uprawienie sportu było dla mnie wszystkim. Nagle jednak otworzyłem rano oczy i lekarz powiedział mi, że na pewno nie będę chodził - dodał Wilk.
Został mistrzem olimpijskim
Treningom w handbike poświęcał bardzo dużo czasu, co przerodziło się w świetne wyniki. Był na tyle dobry, że wywalczył kwalifikacje do igrzysk paraolimpijskich. Tam dał o sobie znać jego nieustępliwy charakter. Zarówno w 2012 roku z Londynu, jak i w 2016 roku z Rio de Janeiro przywoził złote medale. Jest trzykrotnym mistrzem paraolimpijskim. W Tokio był czwarty, ale jak przyznał, to najlepsza motywacja.
- Wcześniej uprawiałem kolarstwo, więc to nie jest przypadek. Nie wymyśliłem sobie tego bez powodu. Zaraz na początku po wypadku uprawiałem narciarstwo zjazdowe na nartach jednośladowych. Wcześniej byłem przecież instruktorem narciarskim. Przyszedł jednak moment, że przesiadłem się na rowery. Ta dyscyplina sportu zaczęła się rozwijać tak na poważnie dopiero po moim wypadku. Pożyczyłem rower od kolegi i od razu wiedziałem, że był to strzał w dziesiątkę - wspominał po latach.
Gdy pojechał na pierwsze zawody, został mocno zweryfikowany. Zobaczył, jak wiele czeka go pracy, by osiągać dobre wyniki. Ten kubeł zimnej wody bardzo mu się przydał, bo Wilk zacisnął zęby, trenował i ścigał światową czołówkę. Po dwóch latach zaczął odnosić pierwsze sukcesy.
Trenuje średnio trzy godziny dziennie, a tygodniowo przejeżdża około 300 kilometrów. To nie tylko jazda na rowerze, ale także trening na siłowni czy fizjoterapia.
Od żużla się nie odwrócił
Po latach wrócił na stadion w Krośnie, był dokładnie w miejscu, w którym jego życie się zmieniło. Wyznał, że tego samego dnia, po powrocie do domu, stanął na głowie. Od żużla się nie odwrócił, nadal interesuje się tym sportem. Nie jest to jednak dla niego priorytet.
- To, że nie mogę jeździć, nie znaczy, że przestałem to lubić. Zresztą, jak byłem sprawny, to miałem też szkołę narciarską i kochałem to równie mocno jak speedway. Teraz bardzo kocham wózek, na którym się na co dzień poruszam. Tak trzeba - powiedział.
A w żużlu też odniósł wiele sukcesów. Choć indywidualnych laurów mu brakowało, to dwukrotnie ze Stalą Rzeszów odniósł triumf w Młodzieżowych Drużynowych Mistrzostwach Polski. Był solidnym ligowcem, a w ostatnich latach kariery jeżdżącym trenerem KSM-u Krosno.
Gotowy scenariusz na film
Jego życie to gotowy scenariusz na dobry film, który może być motywacją dla osób niepełnosprawnych. Mimo przeciwności losu Wilk się nie poddał i osiągnął jeszcze więcej.
- Pewien etap zamknąłem, odgrodziłem. Po co żyć tym, że chodziłem. Teraz mam nowe życie. Wziąłem wszystko w swoje ręce, nie myślę o przeszłości. Może jeszcze kiedyś stanę na nogi, ale tym też nie żyję. Nie jestem jedyny na wózku, takich są miliony. Medycyna idzie do przodu, więc może kiedyś. To nie jest jednak tak, że coś muszę, że jest bez nadziei, że moje życie traci sens - dodał Wilk.
Marzeniem jest to, by kiedykolwiek stanąć na nogi o własnych siłach. Dzięki technologii były żużlowiec ma to już za sobą. W 2017 roku testował egzoszkielet, a jakiś czas temu w mediach społecznościowych opublikowano filmik, na którym widać, jak wykonuje kolejne kroki. Sam zresztą przyznał, że wejście po schodach do domu zajmuje mu około półtorej minuty. Kiedyś było to 20 minut.
Czytaj także:
Głośny transfer zakończy się awanturą? "Odpowiedzialność spadnie na kogoś innego"
Przez brak Kubery pod ósemką tracą taktycznie? Mistrz daje spokój w słabszym momencie