Z żużlem jest tak, jak z kobietą - musi być to coś - wywiad z Markiem Derą

Marek Dera, to ulubieniec kibiców Wybrzeża Gdańsk z lat dziewięćdziesiątych. Jego najlepszym sezonem był rok 1998, w którym ze średnią biegową 2,615 wprowadził Wybrzeże do Ekstraligi. W 2003 roku wychowanek Wybrzeża zakończył jednak swoją trwającą 14 sezonów karierę. W rozmowie z nami niespełna 34-letni gdańszczanin opowiada między innymi o swojej karierze.

Jak z perspektywy czasu oceniasz swoją karierę i dlaczego właśnie postanowiłeś zostać żużlowcem?

- Była to fajna przygoda, której nie żałuję. Z żużlem jest tak, jak z kobietą - musi być to coś. W moim przypadku było właśnie to coś.

Które sezony najmilej wspominasz? Jakie są dla Ciebie największe sukcesy odniesione na torze?

- Moim najlepszym sezonem był sezon 1998, w którym wywalczyliśmy awans i był to najlepszy sezon w mojej karierze. Sukcesem dla mnie jest to, że przejeździłem cały ten czas bez większych kontuzji i że jestem zdrowy.

Co się stało po 1998 roku? Można chyba powiedzieć, że byłeś jedną z ofiar KSM-u...

- Można tak powiedzieć. Dodatkowo weszło w modę to, że zawodnicy kupieni z innych klubów muszą jeździć, a swój może poczekać i tak to się wszystko potoczyło. Generalnie to, że zakończyłem tak szybko karierę, dodatkowo na początku sezonu zawdzięczam trenerowi Dzikowskiemu, jednak nie ma co rozdmuchiwać starych spraw.

Byłeś idolem gdańskich kibiców...

- Na trybunach w Gdańsku atmosfera zawsze była boska i fajnie było być idolem. Były to bardzo dobre czasy, jednak teraz trzeba się zająć pracą, rodziną - trzeba żyć.

Odszedłeś od żużla po zakończeniu kariery. Chodzisz na mecze? Czym się aktualnie zajmujesz?

- Razem z żoną prowadzimy firmę, przez co nie mam za dużo czasu. Jak miałem wolny weekend, to chciałem spędzić go z rodziną i nie zawsze mogłem przyjść. Teraz mam trochę mniej pracy, jednak w sezonie znów jej przybędzie. Postaram się chodzić na mecze, gdyż ciągnie wilka do lasu.

A na motor Ciebie nie ciągnie?

- Ciągnie i to bardzo. Zastanawiam się czy dobrze robie że przychodzę na stadion, żeby nie chciało mi się jeździć. (śmiech, dop.red.) Motorów już nie mam, jednak może się jeszcze kiedyś przejadę rekreacyjnie.

Może razem z amatorami?

- Nie nie, amatorzy mnie raczej nie interesują, bo tam chyba pachnie gipsem (śmiech, dop.red.).

Z jednej strony patrząc na budżety klubów teraz i wtedy, gdy jeździłeś można powiedzieć, że urodziłeś się 15 lat za wcześnie, gdyż Twoja sytuacja materialna mogłaby wyglądać dużo lepiej, jednak zawodnicy wkraczający w żużel mają dużo trudniej, jeśli chodzi o wybicie się...

- Teraz jest trudniej, gdyż nie ma tego szkolenia, które było kiedyś. Gdybym zaczął później, to nie wiem jak by się to potoczyło. Gdy zaczynałem, szkolenie młodzieży było bardzo zaawansowane. Gdy przyszedłem do szkółki, było w niej 30-40 adeptów, a teraz widać jak jest... Rodzice muszą większość refundować i nie wychodzi to tak, jak powinno wychodzić.

Jesteś ostatnim gdańskim wychowankiem, który jeździł na dobrym poziomie...

- Tak było, ale nie wszyscy dali sobie radę i udźwignęli presję. W latach 1999, 2000, 2002 była wywierana wielka presja na wynik i nie każdy sobie poradził. Najlepsze jest takie rozwiązanie, że gdy się przegra – trudno, nie ma się z czego cieszyć, jednak nie można usiąść i płakać, tylko wrócić do pracy. Gdy tego nie ma, to później są serie porażek, jak na przykład w 2000 roku, gdzie w połowie sezonu byliśmy liderami, a spadliśmy do I ligi. Po porażkach w rundzie rewanżowej zaczęła być wywierana presja – co będzie, tyle pieniędzy dali sponsorzy i tak się zaczyna domino. Ja jeszcze jakoś walczyłem, ale przyszedł czas, że też przestałem sobie z tym radzić. Nie ma co wariować, dlatego postanowiłem dać sobie spokój. Zdaję sobie sprawę, że jestem w takim wieku, że mógłbym jeździć, jednak nie ma co robić tego na siłe. Cieszę się, że jestem zdrowy i jest wszystko fajnie.

Jarosławowi Olszewskiemu nie dałbyś rady pomóc w szkółce na mini torze?

- Naprawdę nie mam na to czasu, mam dużo pracy i nie potrafiłbym pogodzić pracy, pomocy w szkółce i rodziny. Dla mnie rodzina jest teraz najważniejsza, gdyż przez wiele lat jeżdżenia na żużlu zaniedbywałem rodzinę i nie byłem w domu zbyt często, chciałbym to jakoś naprawić.

Widziałeś na treningu jak jeżdżą trzej wychowankowie Wybrzeża. Co o nich sądzisz?

- Dzisiaj się przyjrzałem przede wszystkim Cyprianowi Szymko i uważam, że będą z niego ludzie. Widziałem jednak jak zjechał z toru po zwycięstwach i z Tomkiem Chrzanowskim i Magnusem Zetterstroemem, że jest to fajny początek, jednak ważne jest to, żeby się za dużo nie podniecał tymi zwycięstwami, jest jeszcze młody i musi nabrać trochę rutyny. Radzi sobie jednak na razie nieźle. Byłoby fajnie, żeby ktoś z Gdańska zaistniał w Polsce, chociaż w młodzieżówce. Jak byłem juniorem, to wraz z Jackiem Kalinowskim liczyliśmy się w kraju.

Myślisz, że gdański zespół awansuje do Ekstraligi?

- Nie chciałbym wypowiadać się na te tematy, gdyż nazwiska nie jeżdżą. Życzę tego z całego serca, gdyż gdańscy kibice zasługują na Ekstraligę, jednak czy wejdziemy? Różnie to bywa.

Poza Gdańskiem jeździłes również w Krakowie, Gnieźnie i Lublinie. Jak wspominasz te kluby?

- W Krakowie było bardzo fajnie. Był to mój pierwszy seniorski rok i przyjście na rok z Gdańska do Krakowa, to był dla mnie super ruch, bo tutaj mogłem mieć problemy, a tam sobie poradziłem, podtrzymałem się na duchu i było fajnie. W Gnieźnie były niestety układy i układziki przy doborze składu. W Lublinie byłoby super, gdyby nie było pana Janusza Stachyry (śmiech, dop.red.), bo strasznie mu przeszkadzało, że ktoś mu depcze po piętach i może być liderem. Byłem wtedy - wraz z Magnusem Zetterstroemem, który jeździ teraz w Gdańsku - jednym z liderów, wywalczyliśmy awans z II ligi do I i było wszystko dobrze, zostałem jednym z ulubieńców publiczności, na pewno miałem jeździć w Lublinie po awansie. 30 stycznia, dzień przed wygaśnięciem okresu transferowego Stachyra stwierdził, że jednak nie będę tam jeździł, bo ma inną wizję składu.

Zawodnicy kończący wiek juniora nie mają już tak dobrze i mają teraz problem z wypożyczeniem gdziekolwiek...

- Kluby mają święty spokój, gdyż młodym Finom, czy Norwegom zapłacą mniejsze pieniądze, a oni zamiast trenować jeżdżą w Polsce, dostają pieniądze. Generalnie uważam, że rozdzielenie lig w Polsce na trzy jest prawie położeniem żużla w Polsce. Obecne kluby drugoligowe wegetują, kiedyś jak były dwie ligi, to gdy na przykład Wybrzeże Gdańsk jechało do Krosna, to przychodziło tam dużo ludzi więcej, gdyż coś jednak znaczyliśmy - nawet będąc w drugiej lidze. Teraz w miastach typu Krosno, Opole nie przychodzi zbyt wielu ludzi, bo nie interesuje ich taki poziom żużla i pogłębiają się sami.

Dziękuję za rozmowę.

- Dziękuję.

Źródło artykułu: