- Kryształowe Kule to wisienki na torcie z medalami MŚ. Mogłabym w Pucharze Świata być i czterdziesta, jeślibym miała medale z Liberca - przyznała Kowalczyk w rozmowie z Gazetą Wyborczą. - I pięć Kryształowych Kul nie dorówna złotym medalom MŚ. Nie ma o czym mówić. Przypomnijmy, że w mistrzostwach świata, które w lutym odbyły się w Libercu, Justyna Kowalczy wywalczyła dwa złote medale - w biegu łączonym na 15 km i na 30 km stylem dowolnym, oraz brązowy na 10 km stylem klasycznym.
W niedzielę polska biegaczka dokonała rzeczy niebywałej - wygrała Puchar Świata zakładając żółtą koszulkę liderki dopiero po ostatnich zawodach w sezonie. Wcześniej ani razu nie przewodziła klasyfikacji generalnej. - Trzeba być sprytną dziewczyną, żeby tak wygrać. Co tam nosić tę koszulkę tylko po to, żeby nosić. Lepiej założyć w odpowiednim momencie. To chyba jedyny taki przypadek w historii sportów zimowych. Pierwszą w życiu koszulkę liderki PŚ zobaczyłam na podium po ostatnich zawodach. Razem z wielką Kryształową Kulą - powiedziała Kowalczyk.
W przyszłym roku odbędą się zimowe igrzyska olimpijskie w Vancouver. Dla polskiej biegaczki będą to najważniejsze zawody i nie będzie koncentrować się na obronie Kryształowej Kuli. - Bardzo dobrze, że jest ten Puchar Świata, bo kto wie, ile czekałabym na kolejną okazję. Za rok są igrzyska i nikt nie będzie myślał o PŚ. Będziemy walczyć i jeździć wszędzie, ale liczyć się będzie wyłącznie Vancouver. Kolejny sezon to MŚ w Norwegii i kto wie, czy w sezonie 2010/11 nie zrobię sobie roku przerwy. Żeby odpocząć, "podreperować" życie prywatne... Tak więc dobrze, że wygrałam ten Puchar teraz - oceniła.