WP SportoweFakty: Jeszcze niedawno z powodzeniem radził pan sobie na matach zapaśniczych, teraz już w roli prezesa Krajowej Ligi Zapaśniczej. Jak doszło do powstania tych rozgrywek?
Damian Fedorowicz: Liga jest owocem miłości mojego życia. Właściwie wszystko osiągnąłem w życiu dzięki zapasom. Poznałem żonę, otworzyłem pierwszy biznes. Spłacam dług wdzięczności wobec dyscypliny.
Ten pomysł długo dojrzewał?
- Wystarczy wspomnieć o licencji z ministerstwa sportu, wymaganej do utworzenia ligi zawodowej. Do tego umowy z Polskim Związkiem Zapaśniczym, klubami. Formalności trwały trzy lata.
Nie było problemów z uzyskaniem aprobaty ministerstwa?
- Nie, sprawy formalne poszły bardzo sprawnie i szybko, trwało to około sześciu miesięcy.
ZOBACZ WIDEO: Nowa dyscyplina na igrzyskach olimpijskich? "To będzie spektakularne!"
Rozgrywki wymagają dużych nakładów finansowych?
- Jedna kolejka kosztuje spółkę około 100 tysięcy złotych. Jeżeli chodzi o formalności, musieliśmy wydać na nie około 10 tysięcy.
Żeby liga powstała, musiał pan sprzedać swoją dobrze prosperującą firmę.
- Wszystko na razie finansujemy z prywatnych środków. Sprzedałem firmę zajmującą się recyclingiem, będącą na rynku dwa lata. Zainwestowałem też własne oszczędności. Zaryzykowałem i mam nadzieję, że zainwestowane pieniądze szybko przyniosą zakładany efekt.
Długo pan zwlekał z decyzją?
- Od zawsze marzyłem o stworzeniu ligi, ta decyzja we mnie dojrzewała. Robię to, co podpowiada mi serce, i jak do tej pory głos serca zawsze się sprawdza. Pieniądze nie są podstawowym problemem, jeżeli masz dobry produkt i przemyślaną strategię rozwoju, sukces to tylko kwestia czasu. Wierzę, że rozgrywki obronią się zarówno pod względem finansowym i sportowym. Tworzono już ligę, w jednym stylu i amatorską. Teraz wprowadziliśmy słynne już trzy razy trzy (klasyczne, wolne i zapasy kobiet) co było strzałem w dziesiątkę. Pół świata i pół Europy na nas patrzy. Niedawno spotkałem się w Niemczech z przedstawicielem tamtejszej ligi. Będą chcieli tam wprowadzić podobne zasady jak u nas. Planujemy mecz o Puchar Europy. Zapasy się obronią, to tylko kwestia czasu. Zaczynają odzywać się sponsorzy. Myślę, że w przyszłym roku będziemy samowystarczalni. Poświęcam dyscyplinie sporo czasu. Robię w miesiącu 15 tysięcy kilometrów. Jeżdżę do sponsorów, na mecze. Sukces rodzi się w bólach. Chcemy wyciągnąć zapasy z piwnicy, by wrócić do dawnych czasów jak igrzyska w Atlancie w 1996 roku. Minister Bańka żwawo zabrał się do pracy, trzymam za niego kciuki. Moim zdaniem, podejmuje słuszne decyzje. Mam nadzieję, że to w przyszłości zaprocentuje. Sport niestety musi być biznesem. Nie można liczyć jedynie na dotacje z ministerstwa, urzędów marszałkowskich, itd. Te czasy już się skończyły. Trzeba zakasać rękawy i pracować na sukces swojej dyscypliny.
Jak układa się współpraca ze związkiem?
- Mamy umowę o współpracy. Jesteśmy odrębnym podmiotem, ale współpracujemy m.in. przy ustalaniu terminów czy obsłudze sędziowskiej.
Wspomniał pan o potrzebie pozyskania dodatkowych środków. Na horyzoncie pojawił się potencjalny sponsor tytularny?
- Dzięki resortowemu programowi "Dobre praktyki w sporcie przy udziale spółek skarbu państwa" rozmawiamy z jedną ze spółek i jedną potężną prywatną firmą. Mam nadzieję, że na przełomie miesiąca wszystko się wyjaśni.
Na kolejnej stronie przeczytacie m.in. o planach utworzenia rozgrywek na wzór piłkarskiej Ligi Mistrzów.
[nextpage]O mistrzostwo polski rywalizuje sześć drużyn. Jakie warunki musiały spełnić kluby, by przystąpić do rozgrywek?
- W pierwszym sezonie poszliśmy na ustępstwa. Nie określiliśmy wymaganego budżetu. Jako spółka płacę każdej drużynie po siedem tysięcy złotych za spotkanie, niezależnie od wyniku. W przyszłym roku wprowadzimy inny model finansowania. Żeby zmobilizować zespoły, dla najlepszych pojawią się większe gaże. Zapewniam transmisję telewizyjną, oprawę. Kluby muszą organizować mecze na odpowiednim poziomie. Może śmiesznie to brzmi, ale obowiązkiem są np. identyczne stroje. W zapasach nieraz zdarzało się, że zawodnicy nosili chociażby inne dresy. W przypadku ligi taka sytuacja nie może mieć miejsca.
Zgłosiło się więcej kandydatów?
- Pojawiały się zapytania, ale kilka drużyn chyba przestraszyło się tego przedsięwzięcia. Teraz zainteresowanie jest już coraz większe. w przyszłym roku zaprosimy dwa nowe kluby, w kolejnych latach dołączą następne. Wybieram najlepiej przygotowanych kandydatów zarówno pod względem marketingowym, jak i sportowym. Być może kiedyś stworzymy drugą, a nawet trzecią ligę. W Polsce działa przecież 150 klubów zapaśniczych. Jest z czego wybierać.
Na świecie takie ligi już powstawały?
- Tylko w Polsce działa liga zawodowa. Niemiecka federacja prowadzi rozgrywki amatorskie, ale od tego roku nasi zachodni sąsiedzi idą w kierunku wyznaczonym przez Polskę. Zespoły rywalizują także w Iranie, ale w dwóch stylach. W Stanach Zjednoczonych z kolei funkcjonuje liga uniwersytecka. Na spotkania odbywające się w Nowym Jorku bilety rozchodzą się w ciągu kilku godzin.
Zmodyfikowaliście zasady przyznawania punktów, by kibicom łatwiej obserwowało się rywalizację. Proszę pokrótce wyjaśnić, za co zawodnicy otrzymują punkty.
- Na igrzyskach olimpijskich czy mistrzostwach świata przepisy są zbyt skomplikowane. W lidze uprościliśmy zasady. Każdy rzut z góry przez plecy daje cztery punkty, akcja przez plecy w parterze zapewnia dwa oczka, wypchnięcie za matę jeden punkt, rzut z pozycji parterowej przez plecy cztery punkty, położenie na łopatki kończy walkę. Rozgrywamy dwie rundy, dopuszczamy remisy w walce jak i w całym meczu.
Jak przedstawia się kwestia sponsorów w innych klubach? Tylko wrocławski klub ma sponsora tytularnego.
- Sponsorem klubu z Wrocławia jest firma Supra Brokers. W innych klubach pomagają urzędy miasta, mniejsi sponsorzy. Zdradzę, że oprawa niedawnego meczu w Zgierzu to koszt około stu tysięcy złotych. Kluby więc jakoś pieniądze zdobywają. Sam wpisałem również w regulamin, że za organizację najlepszych meczów w sezonie płacę ekstra. Niech kluby się starają. W przyszłym sezonie takie spektakularne widowiska staną się normą, wymogiem.
Zainteresowanie oglądalnością Krajowej Ligi Zapaśniczej jest duże?
- Bardzo duże. Zaczynaliśmy od tzw. piku 10 tysięcy, a niedawno w TVP Sport śledziło nas 80 tysięcy widzów.
Jeżeli chodzi o transmisję telewizyjną, dokładacie do interesu?
- Tak, ta sytuacja nie zmieni się prawdopodobnie w kolejnym sezonie, a później będziemy szukać, aby ktoś nas wziął pod skrzydła.
Bilety na mecze są darmowe?
- Wstęp jest darmowy, ale od przyszłego sezonu to też chcemy zmienić.
Poza rozgrywkami ligowymi myśli pan na przykład o meczu gwiazd, aby zrobić pokazowe widowisko?
- Trzy lata temu, też przy udziale telewizji, organizowałem mecz Polska - reszta świata w Raciborzu. W tym roku chcemy zrobić mecz o drużynowy Puchar Europy, pierwsze tego typu spotkanie w historii. Prawdopodobnie wziąłby w nim udział zespół z Polski i Niemiec. Chcemy rozwinąć zapasy na poziomie europejskim. Jak Niemcy, Polacy, Rosjanie zamkną się w swoim kraju, to nic z tego dobrego nie będzie. Musimy połączyć siły i wspólnie budować europejskie zapasy.
Liga Mistrzów wzorem piłkarskiej Champions League?
- Coś takiego na pewno zrobimy - jak nie wspólnie, to ja sam będę chciał coś takiego stworzyć, pod warunkiem, że pojawi się potężny sponsor. Wtedy wspólnie zrzeszalibyśmy drużyny z innych krajów. Zainteresowanie jest naprawdę bardzo duże. Na polskim systemie zbudować ligę chcą Węgrzy, do tego Bułgarzy, Serbowie, Niemcy, Ukraińcy i Białorusini. Tych państw nazbierałoby się z dziesięć. Wtedy już całkiem inaczej to wygląda.
Na trzeciej stronie Damian Fedorowicz mówi o Damianie Janikowskim. - Szkoda, tak szybko odszedł do MMA - komentuje. Przyznaje też, że po to między innymi powstała Krajowa Liga Zapaśnicza, aby zatrzymać najlepszych zapaśników.
[nextpage]W Krajowej Lidze Zapaśniczej trzy drużyny wyraźnie odskoczyły od reszty stawki. Jest taka duża różnica między czołówką?
- Nie, nie ma takiej dużej różnicy. W sporcie zapaśniczym, gdy jeden zawodnik wypadnie na przykład z powodu kontuzji, losy się zmieniają. Trzeba robić szachy. To jest siła zapasów - one nie są nudne. Wszystko się zmienia z minuty na minutę.
Jakie jest zainteresowanie zapasami w poszczególnych miastach?
- Wszędzie są pełne hale. Nie jest to publiczność kilkutysięczna, ale po 1000-1500 osób przychodzi na mecze.
Czy po tych kilku miesiącach wykreowali się już kandydaci na nowe gwiazdy polskich zapasów?
- Są dwie dziewczyny młoda fala - Kasia Mądrowska i Natalia Strzałka. Co do mężczyzn - zachowują swój poziom. Ci, co mają wygrać, wygrywają. Póki co nie zauważyłem kogoś, kto by się tak wybił jak Kasia czy Natalia.
Mówił pan o ośmiu olimpijczykach występujących w lidze. Zagraniczne gwiazdy też garną się do tego, aby występować w naszym kraju?
- Mamy w tej chwili czterech zawodników spoza kraju - między innymi dwukrotną wicemistrzynię świata oraz mistrzynię świata juniorek. Powoli te gwiazdy do nas docierają. To wszystko jest kwestią pieniędzy. Jeżeli w klubach będzie dobrze, to będą i większe gwiazdy.
Zawodnicy mają indywidualne kontrakty?
- Tego nie wiem. To już jest kwestia klubów, ja w to nie ingeruję.
Nie boi się pan odpływu najbardziej utalentowanych zawodników do MMA? To dyscyplina, która w ostatnich latach bardzo się w Polsce rozwinęła, często gości na ekranach telewizorów. I towarzyszą jej większe pieniądze.
- Po to ta liga powstała, żeby zatrzymać tych zawodników. Uciekali ze sportu zapaśniczego tylko dlatego, że nie mieli alternatywy.
W kontekście MMA od razu pojawia się osoba Damiana Janikowskiego. Czy była szansa, aby on walczył w Krajowej Lidze Zapaśniczej?
- Szkoda, że Damian tak szybko odszedł do MMA. Uważam, że w Tokio mógłby z powodzeniem wystąpić. Damian w tamtym sezonie walczył w zespole mistrza Niemiec. Wiem, że w polskiej lidze odmówił Józefowi Traczowi z Wrocławia, skąd on sam pochodzi. Jego decyzja, trzymam za niego kciuki. To też, jakby nie było, jest reklamą dla zapasów. Niech walczy, życzę mu powodzenia.
Młodzi ludzie garną się do zapasów?
- Zapasy są na uboczu tylko w Polsce. W Stanach Zjednoczonych trenuje je 250 tysięcy osób. Tam ten sport jest jednak lobbowany. To jedyny sport ogólnorozwojowy. Amerykanie zrozumieli, że lepiej zainwestować w matę zapaśniczą niż w oddział ortopedyczny. Młody człowiek, który trenuje zapasy, umie jeździć szybciej na rowerze. Umie upaść z tego roweru tak, żeby nie złamać sobie ręki czy nogi. Zapasy są podstawą i dyscypliną obowiązkową w każdej szkole w Stanach. Z uwagi na to, że są niezwykle wszechstronne są doskonałą podstawą do każdej innej dyscypliny sportu.
Jakie długoterminowe cele pan sobie stawia? Chyba tym nadrzędnym jest to, żeby polskie zapasy ponownie dawały medale na igrzyskach.
- Polski Związek Zapaśniczy ma za cel statutowy szkolić kadry olimpijskie. Oczywiście przy współpracy z KLZ i KLZ przy współpracy ze związkiem - razem będziemy do tego dążyć. Dla ligi też jest dobrze, jak jest silny związek i silna reprezentacja. Działa to także w drugą stronę. To wszystko się zazębia. To jest obopólna korzyść.
W jednym z wywiadów mówił pan, że jeżeli nie pojawią się sponsorzy, ten sezon może być ostatnim Krajowej Ligi Zapaśniczej. Teraz już takiego zagrożenia nie ma?
- Pojawiło się światełko w tunelu, kilku sponsorów jest zainteresowanych. Jeżeli wszystko się uda, to będzie dobrze, a ogień będzie ugaszony. Myślę, że zapasy się spokojnie obronią. Ta liga jest bardzo widowiskowa.
Rozmawiali,
Marcin Górczyński i Artur Długosz