Koronawirus. Jagna Marczułajtis-Walczak: Świat stanął do góry nogami

Newspix / MICHAL STAWOWIAK / Na zdjęciu: Jagna Marczułajtis
Newspix / MICHAL STAWOWIAK / Na zdjęciu: Jagna Marczułajtis

Posłanka Koalicji Obywatelskiej twierdzi, że za około pół roku będziemy zupełnie inaczej patrzeć na świat. - Po pandemii koronawirusa sport stanie się tylko małą cegiełką w dbaniu o zdrowie - wieszczy Jagna Marczułajtis-Walczak.

Zmieni się nie tylko sport, ale też gospodarka, edukacja czy służba zdrowia. Była snowboardzistka, trzykrotna olimpijka, a obecnie posłanka opozycji uważa, że przez pandemię zatrzymaliśmy się. Teraz zwracamy uwagę na to, co najważniejsze.

Dawid Góra, WP SportoweFakty: Wybory prezydenckie powinny się odbyć 10 maja?

Jagna Marczułajtis-Walczak: Mając na uwadze to, jak szybko rozprzestrzenia się pandemia - nie. We Francji zorganizowano wybory samorządowe i efekt był taki, że ludzi chorych przybyło po nich w szybkim tempie. Nikogo nie powinno się na to narażać. Można odłożyć wybory do czasu, kiedy pandemia wyhamuje lub wygaśnie.

Załóżmy, że jednak odbędą się we wcześniej ustalonym terminie. Pójdzie pani głosować?

Nie wiem. Do tego dnia jeszcze jest trochę czasu. Trzeba będzie podjąć decyzję po obserwacji dynamiki rozprzestrzeniania się wirusa i tego, jakie zabezpieczenia zostaną zapewnione.

ZOBACZ WIDEO: Pozytywy i negatywy przełożonych igrzysk. Robert Korzeniowski o szansach i zagrożeniach dla polskich sportowców


A gdyby odbyły się dziś, zobaczylibyśmy panią przy urnie?

Trudno powiedzieć. Epidemia dopiero się rozkręca, mamy przyrost zachorowań. Tu nie chodzi o pójście po bułki do sklepu czy przyjazd do pracy. Chodzi o to, że miliony Polaków ruszą do urn. Decyzja powinna być więc bardzo odpowiedzialna. Dziś państwo nie jest na to przygotowane.

Polska szybko poradzi sobie z koronawirusem?

Polacy bardzo się starają. Zarówno medycy, jak i osoby odpowiadające tylko za siebie. Wciąż jednak jest wykonywanych zbyt mało testów. Chorzy za długo czekają na informację o tym, czy są zakażeni wirusem. Słychać głosy, że niektórym odmawia się wykonania testów, bo mają objawy, które tylko w niewielkim stopniu przypominają koronawirusa, a potem część tych ludzi umiera. Zachorowań może być znacznie więcej niż pokazują statystyki. Tak samo rzecz ma się z liczbą zgonów. Kiedy ktoś umiera w trakcie kwarantanny, podobno później nie wykonuje się testów na koronawirusa. W ten sposób nigdy nie dowiemy się, jaki jest poziom pandemii w Polsce.

W porównaniu z częścią krajów europejskich, polski rząd zareagował jednak stosunkowo szybko.

A mimo tego reakcja jest spóźniona. My już 14 lutego składaliśmy projekt ustawy ws. zabezpieczenia przed pandemią. Wtedy marszałek Sejmu nie wprowadziła tego pod obrady. Kilka dni później Senat obradował w tej sprawie, a posłowie PiS zrywali kworum. Rząd spóźnił się więc o miesiąc. Przecież wszyscy widzieliśmy, że koronawirus zbliża się do Europy. Pozostawało tylko pytanie, kiedy dotrze do Polski.

Oczywiście to sytuacja bez precedensu i trudno jest porównywać, który rząd zachował się lepiej, a który nie powziął odpowiednich kroków. Pewna jestem jednak, że można było zrobić dużo więcej. Choćby na Podhalu - tam ludzie czekają na karetkę z testem z Krakowa bądź Myślenic po kilka dni. Wiadomo, że na Podhalu chory jest poseł Siarka, ale prawda jest taka, że on po prostu przeszedł test, a inni takiej możliwości nie mają. Ludzie wracający z zagranicy często poruszają się autobusami. Niedawno było wielkie poszukiwanie osób z autobusu relacji Warszawa - Zakopane, bo pasażerowie mogli zarażać innych ludzi. To nie do przyjęcia.

Niedawno interweniowałam pismem do ministra zdrowia. Wnioskowałam o powołanie koronera w powiatach. Kierowniczka ośrodka zdrowia w Białym Dunajcu opowiadała mi, że boi się wysyłać lekarzy do zgonów w domu, które mogły mieć miejsce w kwarantannie. W ten sposób bowiem łatwo o zakażenie medyków. W czwartek dostałam informację, że dzięki mojej interwencji starostwo uruchomiło koronera, który ma zastępować lekarzy. Ale takie decyzje powinny zapadać wręcz automatycznie!

Gdyby wybory odbyły się w czasie epidemii, prezydent Andrzej Duda wygrałby już w pierwszej turze. Skąd więc takie poparcie?

Trzeba zapytać tych, którzy w sondażach twierdzą, że nie są wyborcami PiS, ale dobrze oceniają działania rządu. Dlaczego tak uważają? Nie wiem. Wydaje mi się, że może na to wpływać przekaz telewizji publicznej. Ludzie żyją w bańce i prawdziwe wiadomości do nich nie docierają. Niektórzy nie mają internetu w domu i nie mają dostępu do niezależnych informacji. Moja mama ma 80 lat, nie jest wyborcą PiS, a jednak często zauważam u niej wpływ telewizji publicznej. Ona nie korzysta z internetu i ma tylko telewizję naziemną.

Naziemna oferuje przecież nie tylko TVP, ale też choćby Polsat czy TVN.

Ale z telewizji informacyjnych jest tylko TVP INFO. Znaleźliśmy się w tak trudnej sytuacji, że minister zdrowia, który mówi spokojnym głosem i wygląda na niewyspanego, daje ludziom poczucie, że ktoś się nimi zajmuje, sprawuje opiekę. Tymczasem w służbie zdrowia brakuje elementarnych rzeczy, jak testy na koronawirusa.

Suchą stopą przez bagno choroby nie przeszedł też sport. Uda się w 2021 roku rozegrać tyle wielkich imprez? Euro, igrzyska... A następnego roku mundial i kolejne igrzyska.

Ścisk w kalendarzu to nie jest kłopot. Problem w tym, czy będą pieniądze na organizację tych potężnych wydarzeń sportowych. Nawet jeśli dziś te środki są, to w ciągu roku mogą być wydane na sprzęt medyczny, respiratory czy realizację planów ratowania gospodarek. Ten problem dotknie nie tyko Chiny i Europę, ale cały świat. Jeśli chodzi o igrzyska, trzeba przecież zorganizować też imprezy kwalifikacyjne. Muszą się znaleźć sponsorzy zawodów, zarówno tych małych jak i dużych. Sport jest ważny, ale nie najważniejszy. Najpierw trzeba wykarmić i zabezpieczyć ludzi w opiekę zdrowotną, edukację itd. Organizacja imprez sportowych będzie na piątym albo nawet dziesiątym miejscu w priorytetach na świecie.

Teraz nic nie będzie takie samo. Z ciekawością możemy obserwować, jak wszystko się zmienia. Dla MKOl decyzja o przełożeniu igrzysk była bardzo trudna. Wcześniej słyszałam krytykę, że za późno podjęto tę decyzję, była olbrzymia presja. Tymczasem MKOl jest odpowiedzialną organizacją, tam nie rzuca się słów na wiatr.

Można było jeszcze przełożyć igrzyska na jesień.

To było zbyt duże ryzyko. Przez kilkanaście tygodni żylibyśmy w napięciu, czy pandemia do tego czasu ustanie. Również Euro przełożono od razu na przyszły rok. Były ku temu powody. Igrzyska nie są kolejnym punktem na sportowej mapie zawodników - to impreza docelowa, do której trzeba się zakwalifikować. A nawet teraz nie możemy być pewni, czy wszystkie turnieje kwalifikacyjne uda się rozegrać na czas. To nie jest tak, że igrzyska nie miały racji bytu w lipcu, gdyby koronawirus odpuścił szybciej, ale nie byłoby to sprawiedliwe dla sportowców.

Jako była sportsmenka wyobraża sobie pani przygotowania do wielkiej imprezy w takich warunkach?

To jest precedens w życiu wszystkich, którzy profesjonalnie podchodzą do sportu. Życie sportowca jest poukładane. Szczególnie w cyklu olimpijskim. Kiedy po zakończeniu kariery weszłam w świat polityki, bardzo irytowało mnie, że w Sejmie niczego nie można zaplanować. Nie mogłam sobie z tym poradzić przez dwa lata od otrzymania mandatu posłanki. Ustalone wcześniej kalendarze zmieniają się, spotkania są przekładane, coś trwa krócej niż zakładano, coś dłużej... Tymczasem w życiu sportowca, kiedy trening ma się odbyć o 8, to zaczyna się punkt 8. I nie ma mowy o spóźnieniu. Kiedy obiad jest o 13, to kolejny trening musi rozpocząć się o 15. To daje spokój, pewną przewidywalność. W polityce nie można natomiast niczego przewidzieć. Kiedy więc słyszę, że przełożono igrzyska, jako polityk, przyjmuję to bez problemu. Jednak dla sportowca to jest sytuacja, z którą trudno się pogodzić.

Szybko może się okazać, że po pandemii zawodów nie będą wygrywać najlepsi, a najbardziej cierpliwi. Zwycięży ten, kto zachowa spokój i odpowiedni balans.

S
port po epidemii będzie inny?

Co 40 lat z igrzyskami wygrywa klątwa. Ten czas przypada właśnie teraz. 40 lat temu była Moskwa, 80 - wojna. Życzyłabym sobie, żebyśmy szybko wrócili do normalności i przewidywalnego życia. Ale przecież wszystko się zmieni. Szkoła, edukacja, zdrowie - też będą inne. Świat stanął do góry nogami, zatrzymaliśmy się i zwracamy uwagę na inne rzeczy. Za pół roku będziemy myśleć inaczej niż przed pandemią. Najważniejsze będą zdrowie, praca, zabezpieczenie najbliższych. Sport stanie się tylko małą cegiełką w dbaniu o kondycję. Boję się, że długo nie będziemy cieszyć się takimi spektaklami sportowymi, jak dotychczas. Wbrew powszechnemu przekonaniu pieniądze i sponsoring mają ogromne znaczenie w świecie sportu.

Wyzwanie stało się jeszcze trudniejsze. O tym, jak koronawirus zmienił plany Roberta Kubicy >>
PZPN podjął decyzję. 116 mln złotych na pomoc polskiej piłce >>

Źródło artykułu: