Z Paryża - Mateusz Puka, dziennikarz WP SportoweFakty
Wysiadając na stacji Carrefour Pleyel, od razu orientujemy się, że jesteśmy blisko wyjątkowego miejsca. Wokół praktycznie co chwilę pojawiają się owiane złą sławą olimpijskie autobusy. Zgodnie z założeniami miały one być najwygodniejszym środkiem transportu dla sportowców na areny zmagań. W praktyce większość kierowców okazuje się zagubiona, a dojazdy na stadiony potrafią trwać bardzo długo i przysporzyć sportowcom sporo nerwów. Część z nich wybiera więc taksówki, ale wielu nie ma wyboru i szczelnie wypełnia odjeżdżające co kilka minut autobusy.
Idziemy dalej, w niepozornej restauracji zauważamy odpoczywającą Justynę Święty-Ersetic. To zresztą nie będzie jedyny polski akcent naszej wycieczki. W przeciwieństwie do ogarniętego pandemią Tokio, tym razem sportowcy mogą swobodnie opuszczać wioskę, robić zakupy w okolicznych sklepach, wychodzić na zwiedzanie Paryża, czy chodzić do pobliskich restauracji. Taki rodzaj aktywności wybiera jednak niewielu sportowców, a przyczyna jest oczywista - wszystko, czego potrzebują, mają w wiosce.
Podążając w kierunku zamkniętego osiedla dla sportowców, uczestniczy się w barwnym korowodzie. Wokół jest mnóstwo kibiców z całego świata. Większość z nich ubranych jest w reprezentacyjne stroje.
ZOBACZ WIDEO: "Prosto z Igrzysk". Stanęła w obronie polskich siatkarek. "Trudno było oczekiwać"
Bez trudu przechodzimy kontrolę bezpieczeństwa, a po chwili trafiamy na teren wioski. Dla odwiedzających udostępniony jest co prawda niewielki teren, ale za to położony w centralnej części wioski, gdzie jest największy sklep z pamiątkami oraz dobrze wyposażony supermarket.
Polski pawilon zauważamy bez problemu, bo nasi sportowcy mają pecha. Blok zlokalizowany jest przy samym wejściu do wioski, gdzie codziennie wchodzą i wychodzą tysiące sportowców i zaproszonych gości. Teraz rozumiemy słowa Pii Skrzyszowskiej.
- Popołudniami i wieczorami jest troszeczkę głośno. Czasami pojawiają się jakieś orkiestry. Jest pięknie, ale mogłoby być spokojniej - przyznawała Polka, która w wiosce przebywa od piątku, więc miała trochę czasu na poznanie tego miejsca.
Łatwo zorientować się, gdzie mieszkają Polacy. I chodzi tylko o barwnie ozdobione balkony, ale także odgłosy wydobywające się z głośnika. Gdy przechodzimy obok, leci akurat przebój Marka Grechuty "Dni, których jeszcze nie znamy".
Niespodzianka w supermarkecie
Wprost spod polskiego pawilonu udajemy się na plac centralny wioski. Tam czeka nas pierwsza niespodzianka - w wioskowym supermarkecie płacić można tylko kartami Visa, czyli głównego sponsora igrzysk. Kto ma inne karty bankowe, musi skorzystać z pobliskiego kantoru.
Gdy wracamy z gotówką, orientujemy się, że w olimpijskim supermarkecie nie ma kasjerów, a nawet płatności gotówkowe odbywają się za pośrednictwem maszyny. Automat wciąga banknot, a po chwili do małej miseczki wypada reszta.
Olimpijczycy nie mają jednak co liczyć na ulgowe traktowanie - ceny w olimpijskim sklepie są podobne do tych na mieście.
Głęboko do kieszeni trzeba będzie sięgnąć, gdy z Paryża będzie chciało się wrócić z oryginalnymi pamiątkami z igrzysk. Najtańsze koszulki kosztują 40-60 euro. Bluzy to wydatek nawet 120 euro. Plakaty i maskotki olimpijskie sprzedawane są po 30 euro. W sklepie z pamiątkami spotykamy Katarzynę Zdziebło. Nasza chodziarka przed opuszczeniem wioski postanowiła kupić kilka prezentów.
Czuje się każdą kość
Wielu sportowców narzeka na jakość jedzenia w olimpijskiej kantynie i to, że długo trzeba czekać na stolik. Okazuje się, że alternatywą jest bar, który oferuje spory wybór sałatek. Ceny - jak na Paryż - dość przystępne. Najdroższymi pozycjami w menu są krokiet i quiche - obie po 10 euro. Nie jest to jednak popularne miejsce, bo choć odwiedzamy wioskę około godz. 14, to posiłek w tym miejscu spożywa tylko dwóch Japończyków.
Tuż obok informacji turystycznej organizatorzy wybudowali pokazowy pokój. To tu urządziliśmy ostateczny test, który ma zweryfikować narzekania sportowców na słynne już kartonowe łóżka.
Przyznajemy rację naszej pływaczce Katarzynie Wasick - są bardzo twarde. Już gdy na nie siadamy, mamy wrażenie, że siedzimy na stołku pokrytym niewielką poduszką. Na plecach jeszcze można poleżeć, ale gdy przewracamy się na bok, czujemy każdą kość.
Zresztą organizatorzy chyba przewidzieli problemy, bo tuż obok znajduje się... instrukcja właściwego spania na tych łóżkach. Kluczowe okazuje się odpowiednie ułożenie trzech materacy - tak aby dopasować wszystko idealnie pod siebie, w wiosce funkcjonuje fitting materacy. Osoby zainteresowane mogą w specjalnym punkcie w godzinach od 10 do 21 poddać się pomiarom i opracować idealne ułożenie trzyczęściowego materaca. Z usługi skorzystała ponoć część naszych siatkarzy.
Piękność za darmo
Na koniec odwiedzamy jeszcze salon piękności. Zgodnie z oczekiwaniami trudno się do niego dostać, bo już od wejścia kłębi się tłum sportowców, którzy chcą pójść do fryzjera lub skorzystać z pomocy manicurzystek. Po chwili orientujemy się, dlaczego kolejka jest aż tak długa - usługi strzyżenia włosów, brody i manicure są dla sportowców zupełnie darmowe. Inni muszą zapłacić 25-35 euro.
Wychodząc z wioski, idziemy dość zatłoczoną promenadą wzdłuż Sekwany. Pod cieniem drzew ułożone są wielkie poduszki. Większość z nich jest już zajęta przez śpiących sportowców i wolontariuszy. Obok z kolei inni zawodnicy udzielają wywiadów lub siedzą ze znajomymi. Wszyscy czują się bezpiecznie, bo rzeka cały czas jest patrolowana przez kolejne policyjne łodzie.
Czytaj więcej:
Sensacja na igrzyskach. Polak pokonał mistrza świata
Historia jak z amerykańskiego filmu