Z Tokio - Tomasz Skrzypczyński, WP SportoweFakty
Widząc klasyfikację medalową igrzysk olimpijskich w Tokio można by uznać, że w XXI wieku z polskim sportem tak dobrze jeszcze nie było. Ale to pozory. 14 medali to wprawdzie najlepszy dorobek Biało-Czerwonych od Sydney, ale tylko naiwni mogą myśleć, że od ostatnich igrzysk w Rio doszło u nas do jakiejkolwiek rewolucji.
Prawda jest taka, że nie jest z nami tak źle, jak mówiono w połowie igrzysk, ani tak dobrze, jak pisano pod ich koniec, gdy zdobywaliśmy dziennie po cztery medale.
Dziewięć krążków lekkoatletów to gigantyczny sukces naszej królowej sportu, która wręcz uratowała dla nas imprezę. A nie było wcale tak, że wypaliła każda nasza medalowa nadzieja. Były też ogromne rozczarowania i wpadki, których nie zakładaliśmy.
ZOBACZ WIDEO: Umiarkowane zadowolenie z występu Polaków na igrzyskach. "Trzeba mierzyć jeszcze wyżej"
Przecież w finale pchnięcia kulą mężczyzn nie wystąpili Michał Haratyk i Konrad Bukowiecki. Nie tak ostatni występ na igrzyskach wyobrażał sobie Piotr Małachowski, który nie awansował do finału rzutu dyskiem. Szanse na medal może były nikłe, ale jednak mogliśmy spodziewać się czegoś więcej.
Rozczarowaniem okazał się też występ drugiego na światowych listach oszczepnika Marcina Krukowskiego, który nawet nie przebrnął eliminacji. A w finale okazało się, że do zdobycia medalu nie musiałby nawet oddać rzutu w granicach rekordu sezonu. Wielki pech dopadł Marcina Lewandowskiego, kandydata do medalu na 1500 metrów. Kapitan naszej kadry odpadł w półfinale z powodu kontuzji.
Z drugiej jednak strony, nikt przecież nie spodziewał się medalu chodziarza Dawida Tomali, łącznie z nim samym. Patryk Dobek był wprawdzie wśród kandydatów do podium na 800 m, jednak jego występ był dla nas jedną wielką niewiadomą. Jak też mogliśmy przypuszczać, że w ciągu kilku tygodni nasi 400-metrowcy zaczną biegać na światowym poziomie?
Jeszcze w maju Sebastian Chmara mówił, że Karol Zalewski, Kajetan Duszyński i reszta nie prezentują nawet średniego europejskiego poziomu. Na igrzyskach w Tokio ten sam wiceprezes PZLA płakał ze szczęścia, gdy Duszyński doprowadzał mieszaną sztafetę do złota, a Zalewski wykręcał najlepsze międzyczasy w historii polskich biegów.
Czas jednak na łyżkę dziegciu. Po raz kolejny fatalnie wypadliśmy w sportach walki. Wojciech Bartnik wciąż pozostaje ostatnim naszym medalistą w boksie i jeśli wierzyć wybitnemu ekspertowi Januszowi Pinderze, długo się to nie zmieni. Minimalizm panujący w naszym boksie olimpijskim nie może przynieść sukcesów.
Po raz kolejny nie było medalu w judo, fatalnie wypadli nasi kolarze torowi. Daleko od podium byliśmy też w szermierce, choć akurat trudno krytykować drużynę szpadzistek za odpadnięcie z rywalizacji w ćwierćfinale. Przecież po wygranej z nami Estonki ostatecznie triumfowały w całym turnieju.
Rozczarowaniem okazał się też występ tenisistów. W Tokio mieliśmy aż sześć szans na medal, nie wyszła żadna. To, że Iga Świątek powalczy o podium za trzy, a potem za siedem lat, jest jasne. W Tokio nie wyszło, a największy niesmak wywołała nie jej gra, ale wypowiedzi po odpadnięciu z turnieju miksta, gdy doszło do jej zupełnie niepotrzebnej scysji z dziennikarzami.
Po złoto do Tokio polecieli nasi siatkarze, a jak się skończyło, wszyscy pamiętamy. Odpadnięcie w przeklętym ćwierćfinale było dużym rozczarowaniem.
Z 14 medali aż dziewięć zdobyli lekkoatleci. Czyli w pozostałych 32 dyscyplinach zdobyliśmy tylko pięć, z czego cztery w sportach wodnych: wioślarstwie, kajakarstwie i żeglarstwie. Rodzynkiem okazał się zapaśnik Tadeusz Michalik.
Czyli pozostaje nam 28 dyscyplin bez podium. Nic więc dziwnego, że najbardziej popularnym słowem igrzysk jest hasło "repasaż". Można było odnieść wrażenie, że sportowcy z całego świata przylecieli do Tokio brać udział w igrzyskach, a Polacy w repasażach.
To musi niepokoić, zwłaszcza że igrzyska w Paryżu nie za cztery, a już za trzy lata. Do tej imprezy nic nie uda się już poprawić, nie ma szans na żadną ewolucję, na rewolucję tym bardziej. Znów będziemy musieli liczyć na wybitne indywidualności i szczęście.
Przecież wystarczyłby brak sensacyjnego złota Tomali, jeden medal mniej w lekkoatletyce i brak heroizmu Michalika i powtórzylibyśmy liczbę krążków z Rio de Janeiro. I wcale nie tak trudno to sobie wyobrazić.
W Tokio wyszło, ale kto nam zagwarantuje, że kolejnym razem będzie tak samo? Lekkoatleci nie będą w stanie ratować polskiego sportu za każdym razem niczym bohaterowie komiksów.