- Nie wiem, co się dzieje. Jestem tak szczęśliwa. To dla mnie po prostu za dużo - powiedziała Świątek kilka chwil po swoim swoim historycznym zwycięstwie nad Sofią Kenin w finale Rolanda Garrosa 2020. Zazwyczaj bardzo płynnie mówiąca po angielsku tenisistka była tak wzruszona i przejęta, że w pewnym momencie musiała przeprosić, bo nie była w stanie się wysłowić. Zaraz potem weszła na turniejowe podium, odebrała piękny puchar i ze łzami w oczach wysłuchała "Mazurka Dąbrowskiego".
Dla 19-letniej Polki, która nigdy wcześniej nie przeszła w Wielkim Szlemie czwartej rundy, paryski turniej był jak piękny sen. Sen, który zaczął się niespodziewanie i nie chciał się skończyć.
W US Open, kilka tygodni wcześniej, Świątek odpadła w trzeciej rundzie. W meczu z Wiktorią Azarenką nie miała wiele do powiedzenia. W ostatnim sprawdzianie przed French Open, rzymskim turnieju rangi WTA Premier 5, przegrała już pierwsze spotkanie - wyeliminowała ją zaledwie niezła Arantxa Rus. To nie są wyniki, po których można było się spodziewać, że w karierze Polki lada chwila nastąpi przełom.
ZOBACZ WIDEO: Iga Świątek większym talentem niż Agnieszka Radwańska? "Taka dziewczyna trafia się raz na milion"
Nie wiemy, co się wydarzyło po drodze z włoskiej do francuskiej stolicy, ale w tej drugiej Świątek wskoczyła na "international level". A nawet "world-class level" - od kilkunastu dni zagraniczni fachowcy coraz częściej używają tego zwrotu w odniesieniu do naszej reprezentantki, bo ta na kortach Rolanda Garrosa była nie do ruszenia. Kolejne rywalki ogrywała bez litości, bez względu na listę ich sukcesów i miejsce w rankingu WTA.
W pierwszej rundzie rozstawiona z numerem 15. Marketa Vondrousova ugrała ze Świątek trzy gemy. W drugiej doświadczona Tajwanka Su-Wei Hsieh zdobyła ich o dwa więcej. Tyle samo co kolejna rywalka Polki Eugenie Bouchard, była finalistka Wimbledonu. Z Simoną Halep, turniejową "jedynką" i triumfatorką French Open sprzed dwóch lat, miało być już trudniej. A skończyło się szybkim 6:1, 6:2.
W ćwierćfinale rewelacyjna kwalifikantka z Włoch Martina Trevisan była bezradna, przegrała z Igą 3:6, 1:6. Kolejna sensacja, argentyński "Kopciuszek" Nadia Podoroska, też odbiła się od ściany (2:6, 1:6). "Jak do tej pory żadna rywalka nie była nawet blisko znalezienia rozwiązania na kompaktową mieszankę jej ofensywnej i defensywnej gry" - pisał o Polce przed finałem słynny "New York Times". Finałowa rywalka Sofia Kenin też tego nie zrobiła. Dzielnie walczyła przez całego pierwszego seta, drugiego zaczęła od przełamania Igi. Potem była już jednak bezradna. Cały mecz Świątek wygrała 6:4, 6:1 i została pierwszą polską triumfatorką wielkoszlemowego turnieju w singlu.
- Przejechała ten turniej jak autostradę. Nieprawdopodobne, w jakim stylu to zrobiła - powiedział kilka chwil po triumfie Świątek komentujący finał Tomasz Wiktorowski. Styl Igi był szybki, efektowny i co najważniejsze zwycięski.
Z zazdrością patrzyła na siostrę
Korty klubu Warszawianka. Agata, starsza siostra Igi, ma trening. Ona na końcu kortu odbija piłkę z tatą, z zazdrością patrzy na siostrę - to pierwsze tenisowe wspomnienie polskiej sensacji turnieju Rolanda Garrosa. Iga ma wtedy cztery, może pięć lat. Jej ojciec Tomasz, były wioślarz, olimpijczyk z Seulu, już we wczesnym dzieciństwie córek starał się zaszczepić w nich miłość do sportu. Nie na siłę, nie widział w nim jedynej życiowej drogi dla Agaty i Igi, ale chciał, żeby próbowały. Zaczął od zawożenia ich na pływalnię. Częste przeziębienia i zapalenia uszu skłoniły go jednak do przenosin na stały ląd.
Agata, dziś 22-letnia, nie została zawodową zawodniczką. Studiuje na wydziale stomatologiczno-dentystycznym Uniwersytetu Medycznego w Lublinie. Ojciec dziewczynek uważa, że dzięki drodze, którą przeszedł w czasie jej tenisowego wychowania, miał z Igą łatwiejsze zadanie. Wiedział, jakie błędy popełnił.
Mała Iga szybko polubiła kort. Ale zanim nabrała przekonania, że uprawia najcudowniejszy zawód świata, nie zawsze szła na trening z wypiekami na twarzy. Całkiem niedawno w rozmowie z dziennikarzem sportowym Tomaszem Smokowskim wyznała, że czasami jej się nie chciało. Wolała zostać w szkole, pobawić się z kolegami i koleżankami. Były momenty, gdy myślała o rzuceniu tenisa. Na szczęście nie odważyła się.
W takich chwilach do akcji wkraczał ojciec. Tłumaczył, dlaczego trening powinien być dla niej priorytetem. Mówił, że tenis jest czymś, co może ukształtować jej życie. I za każdym razem udawało mu się przekonać córkę, że to, co robi na kortach Warszawianki, a potem Mery i Legii, ma sens. W końcu wątpliwości zniknęły, a ona sama dostrzegła, że ma wiele do wygrania.
Jako czwarta w historii
Wtedy u Świątek coraz częściej zaczął dochodzić do głosu największy dar, jaki może otrzymać sportowiec - talent do pracy, bo tenisowym brylantem nie była. Nie wszystko przychodziło z łatwością, nie opanowywała w mgnieniu oka wzorcowej techniki. Ale lubiła się męczyć, bardzo angażowała się w każdy trening, była zadziorna i waleczna. Tym wygrywała. Najpierw wśród młodziczek, potem kadetek.
Kluczowy dla jej rozwoju był czas między 14. a 16. rokiem życia. Dobre, olimpijskie geny doszły do głosu. Sporo wtedy urosła (dziś ma 176 centymetrów wzrostu), nabrała siły, nie tracąc przy tym sprawności. A w tenisa cały czas grała dokładnie tak samo.
Pierwszy zawodowy turniej, ITF Sztokholm, wygrała już jako 15-latka. Rok później była najlepsza w zawodach tej samej rangi w Bergamo i w Gyor. A w 2018 roku, jako czwarta Polka w historii po siostrach Radwańskich i Aleksandrze Olszy, zwyciężyła w juniorskim Wimbledonie.
Nie jest grzeczną dziewczynką
Sukcesy w młodzieżowych Wielkich Szlemach miały dla niej ogromne znaczenie. Przed nimi nie była przekonana, że może być jedną z najlepszych na świecie. Ale triumf w Londynie w singlu i w Paryżu w deblu, do tego półfinał Ronald Garros w grze pojedynczej, uświadomiły, że niewiele rówieśniczek jest w stanie jej zagrozić. No i w czasie takiego Wimbledonu była wśród najlepszych. Spacerując między kortami, mijała Serenę Williams, na stołówce jadła obok swojego idola Rafaela Nadala. - To było inspirujące - powiedziała Smokowskiemu w wywiadzie z cyklu "Mój Pierwszy Raz".
Wtedy była jeszcze na korcie nerwowa. Był czas, że na jej treningach rakiety co chwila mijały się w powietrzu z przekleństwami. Ponoć do dziś wcale nie jest grzeczną dziewczynką - ludzie ze środowiska twierdzą, że takie nie grają w tenisa. Świątek potrafi mocno zaleźć za skórę swojemu trenerowi Piotrowi Sierzputowskiemu. Z łagodnej, uśmiechniętej, trochę neurotycznej nastolatki, którą znamy z telewizji, zmienia się w krnąbrną zawodniczkę, z którą nijak nie idzie się dogadać. Ale na pewno jest lepiej, niż było.
Od półtora roku Polka współpracuje z psycholog sportową Darią Abramowicz. Dziś mówi o niej, że jest najlepszym, co mogło się jej przytrafić, a jej numer uważa za jeden z najważniejszych w swoim telefonie. - Bardzo dobrze mnie rozumie, bardzo dobrze mnie zna i czyta mi w myślach, co jest dziwne - mówi o swojej psycholog.
Abramowicz nauczyła ją lepiej kontrolować emocje i dłużej utrzymywać koncentrację. To przekłada się na więcej zwycięstw, bo teraz rzadziej się zdarza, że w meczu, w którym wszystko idzie w dobrą stronę, nagle gra Świątek się rozpada.
- Przekonuję Igę, że jest w stanie przejąć kontrolę nad tym, co dzieje się na korcie. Moja rola polegała na tym, by ją do tego przekonać, że ma takie umiejętności, że może to zrobić - opowiada nam Abramowicz.
Fantazja i odrobina wariactwa
Za młodą i zdolną uchodzi już od dłuższego czasu. Na status tej, którą trzeba obserwować, zapracowała czwartą rundą French Open (2019), Australian Open (2020), zwycięstwami nad Karoliną Woźniacką (WTA Toronto 2019) czy Moniką Puig (French Open 2019). Po Roland Garros 2020 będzie już wschodzącą gwiazdą światowego tenisa. Dziewczyną, którą znają w tym świecie wszyscy.
- Punktem zwrotnym był mecz z Simoną Halep. Do tamtego spotkania wiedzieliśmy, że Iga to dobra zawodniczka. Po nim - że jest fantastyczna - powiedział nam były dwukrotny finalista Rolanda Garrosa Alex Corretja. Po wygranej z Rumunką dziennikarz "New York Timesa" Ben Rothenberg napisał, że kobiecy tenis ma taką młodą gwiazdę, jakiej męski, zastygły od dawna w tym samym układzie sił, od dawna pragnie. A Joel Drucker z Tennis.com uważa, że takie połączenie opanowania, siły i precyzji, jakie pokazuje w Paryżu Świątek, przywodzi na myśl dawnych nastoletnich mistrzów - Pete'a Samprasa z US Open 1990, Serenę Williams z US Open 1999, Marię Szarapową z Wimbledonu 2004.
Eksperci zwracają uwagę na kilka elementów, które mogą wprowadzić Igę na tenisowy szczyt. Polka jest idealnie zbudowana pod względem fizycznym. Ani za chuda, ani przesadnie umięśniona. Doskonale łączy w grze siłę, dynamikę i wytrzymałość. Ma bardzo dobry pierwszy serwis. Ciężki, topspinowy forehand, którym robi sobie miejsce do wygrywających zagrań. Znakomita bekhendowa kontra wzdłuż linii. Doskonały, bezczelnie ukryty skrót bekhendowy. Instynkt, który sprawia, że świetnie się zachowuje w sytuacjach, w których inne zawodniczki się gubią.
Legendarny polski komentator tenisa Karol Stopa dodaje do tego "odrobinę ofensywnego wariactwa". - W jej grze jest sporo ryzyka - mówi. - Iga ma fantazję. Nie boi się karkołomnych zagrań. Wyróżnia się tym, że nie czeka na błąd rywalki, nie boi się silnych uderzeń.
Poza czysto sportowymi przymiotami Stopa zwraca też uwagę na jej ogładę. Bo choć Iga wciąż potrafi rzucić na treningu wiązankę, albo rozwalić rakietę schodząc z kortu, gdy nikt już tego nie widzi (ostatnią zniszczyła ponoć po porażce z Anett Kontaveit w 1/8 finału tegorocznego Australian Open), to wie, kiedy trzeba trzymać fason.
- Po meczu z Halep patrzyłem na jej rozmowę w międzynarodowym studiu Eurosportu z Timem Henmanem, Barbarą Schett i Aleksem Corretją. Widziałem twarze tych ludzi, które oddawały szczery zachwyt nad Igą - opowiada Stopa. - Świątek sprawia wrażenie bardzo naturalnej, nie jest zmanierowana. A połowa młodych tenisowych gwiazdek ma totalnie przewrócone w głowie - ocenia znawca tenisa.
Znamiona geniuszu
19-letnia Polka, kandydatka na pierwszą wielką gwiazdę naszego sportu urodzoną już w XXI wieku, daje wiele dowodów na to, że ma poukładane w głowie. W czerwcu tego roku, w normalnym trybie, jak każda zwykła uczennica, przystąpiła do egzaminów maturalnych.
W Autorskim Liceum Ogólnokształcącym numer 42 w Warszawie nigdy nie miała indywidualnego trybu nauczania. Przez długie wyjazdy na turnieje opuszczała wiele lekcji, ale to nie znaczy, że się nie uczyła. W samolotach, w przerwach między kolejnymi meczami nadrabiała zaległości. A gdy po miesiącu za granicą wracała na tydzień do Polski, potrafiła zaliczyć 10 przedmiotów z rzędu.
- Dla mnie ona jest geniuszem, jedną z najzdolniejszych osób, z jaką spotkałem się w ciągu w prawie 30 lat pracy nauczycielskiej. Nigdy wcześniej nie spotkałem się z takim przypadkiem, żeby wyczynowy sportowiec, z ogromnymi obciążeniami treningowymi, który lata po całym świecie na zawodowe turnieje, był jednocześnie jednym z najlepszych uczniów w szkole - mówi nam Wojciech Zientarski, dyrektor LO, do którego Świątek chodziła przez trzy lata. - Iga dostawała u nas same piątki, często nawet szóstki. Nie jestem w stanie pojąć, jak ona to godziła. Nie była na lekcjach przez dwa albo trzy tygodnie, z nauczycielami kontaktowała się przez maile, dostawała zadania do wykonania, a potem wracała do szkoły i pisała sprawdziany najlepiej z całej klasy.
Matury okazały się dla niej bardziej stresujące, niż mecze o wysoką stawkę. To na zdenerwowanie zrzuca winę za wynik rozszerzonej matematyki - 66 procent. Uważa, że gdyby w czasie pisania była spokojniejsza, miałaby wynik co najmniej o 10 procent lepszy. Inne przedmioty poszły jej zdecydowanie lepiej. Język polski - 83 procent. Matematyka podstawowa - 100 procent. Angielski podstawowy też "na czysto", a rozszerzony na 96 procent.
Don Draper, Guns N'Roses i Carlos Santana
Uczennicą jest bardzo dobrą, tenisistką może być najlepszą na świecie. A jaka jest Iga Świątek poza kortem i szkołą? Kucharka z niej marna, bo nie potrafi trzymać się przepisu. Ale jeść lubi. Najchętniej coś indyjskiego, choć bez ostrych przypraw, a na deser tiramisu.
Seriale? "Przyjaciół" obejrzała dwa razy od deski do deski, to od Rossa, Rachel i spółki nauczyła się angielskiego na tip top. Bardzo lubi też fikcyjnego asa copywritingu Dona Drapera i retro klimat lat 60., doskonale pokazany w serialu "Mad Men". Z książek chyba najchętniej sięga po te historyczne, na przykład Kena Folleta. Ale lubi też lżejsze i trochę krótsze powieści - Dana Browna albo dobry kryminał.
Uwielbia muzykę. Gdyby nie miała tenisowego talentu, sprawdzałaby, czy może zrobić karierę, śpiewając lub grając. Może na ukulele, które dostała niedawno w prezencie. Ale nie dlatego, że fascynuje ją folklor Hawajów. Jej gust muzyczny w pewnym stopniu ukształtował właśnie tenis - kiedy na samym początku kariery jeździła na turnieje z ojcem, potem z innymi trenerami, w samochodzie najczęściej grali Pink Floyd, Red Hot Chilli Peppers albo Pearl Jam. I dziś Świątek woli starą rockową gwardię od uwielbianych w jej pokoleniu gwiazd popu, Rihanny czy Lady Gagi. W Paryżu wychodząc na kort, w jej słuchawkach Guns N'Roses grają "Welcome to the jungle". Kto wie, może to właśnie dlatego w czasie meczu zamienia się w nieujarzmioną bestię?
Słabość ma jeszcze do Carlosa Santany. Z meksykańskim wirtuozem gitary wiąże się jedno piękne wspomnienie: Iga ma 10, może 12 lat, jedzie w nocy z tatą na turniej. Pan Tomasz nadmuchał jej materac, rozłożył na tylnym siedzeniu i otworzył dach. Z płyty puścił Santanę. Iga słucha jego gry, patrzy w gwiazdy i zasypia.
"Magia" - mówi o tej chwili. Na korcie taką magiczną chwilę przeżyła w Paryżu, 10 października 2020 roku. Ciekawe, czy kiedy wielkie emocje trochę opadną, razem z tatą znowu puści sobie Santanę?
Czytaj także:
Roland Garros. Ekspert nie ma wątpliwości. "Sponsorzy rzucą się na Igę Świątek"
Polacy oszaleli na punkcie Igi Świątek. Te liczby mówią wszystko