Tenisiści zwykli mawiać, że w ich sporcie najważniejsze są konsekwencja i regularność. Bo nie sztuką jest zanotować jeden udany występ. Prawdziwą miarą klasy jest powtarzalność w osiąganiu jak najlepszych wyników.
Lucas Pouille w sezonie 2018 prezentował się tak, jakby był wyznawcą innej zasady: "wszystko albo nic". Bądź, przekładając na konwencję sportową,: "finał albo nic". Otóż tenisista z Grande-Synthe albo odpadał po pierwszym meczu turnieju, albo dochodził aż do finału.
Tegoroczne rozgrywki Pouille rozpoczął w styczniu w Australian Open, gdzie przegrał w I rundzie. W lutym zdobył tytuł w Montpellier, następnie odpadł w I rundzie w Rotterdamie oraz dotarł do finałów w Marsylii i w Dubaju.
Kolejne starty kończył już po inauguracyjnym spotkaniu. Odpadł w I rundzie w Indian Wells i w Monte Carlo, w II rundzie (w I miał wolny los) pożegnał się z zawodami w Budapeszcie, gdzie bronił tytułu, by następnie przegrać premierowe spotkanie w Madrycie.
Gdy w I rundzie rozgrywanego w obecnym tygodniu turnieju w Rzymie Pouille pokonał Andreasa Seppiego, w mediach społecznościowych pojawiły się żarty, że znamy już finalistę zmagań na Foro Italico. Niestety dla samego zainteresowanego, jak i jego sympatyków, tak się nie stanie. W środę, w pojedynku II rundy, Francuz uległ 2:6, 6:7(3) Kyle'owi Edmundowi. Tym samym jego zdumiewająca sekwencja rezultatów dobiegła końca.
ZOBACZ WIDEO #dziejesiewsporcie: niesamowite sceny w szatni Realu. Syn Marcelo skradł show!
Pouille w 2018 roku w rozgrywkach ATP World Tour wystąpił w 11 turniejach. Zdobył jeden tytuł, zanotował dwa przegrane finały, dwukrotnie odpadł w II rundzie i siedem razy przegrał w I rundzie. Rozegrał 21 spotkań, wygrywając 12. W klasyfikacji ATP Race, uwzględniającej wyniki uzyskane tylko w obecnym sezonie, zajmuje 20. miejsce z 720 punktami.
Czy gdyby był regularniejszy uzbierałby więcej "oczek" i byłby wyżej w rankingu? Z pewnością. Z drugiej strony - zdobył tytuł i zagrał jeszcze w dwóch finałach. I w dość nietypowy sposób zwrócił na siebie uwagę miłośników tenisa.