Gilles Simon, Jo-Wilfried Tsonga i Richard Gasquet to czołowi singliści świata. Każdy z nich grał w wielkoszlemowych ćwierćfinałach. W przypadku niedyspozycji któregoś z nich zawsze mógł się zjawić Gael Monfils. Do tego w Ostrawie wystąpił jeszcze Michael Llodra, czołowy deblista świata, zwycięzca trzech wielkoszlemowych turniejów. Francuzi byli faworytami nie tylko meczu z Czechami, ale całych rozgrywek. Tymczasem zostali skarceni przez Tomasa Berdycha i Radka Stepanka. Tenisiści, którzy również w swoim dorobku mają wielkoszlemowe ćwierćfinały, we dwóch rozprawili się z silnymi Francuzami. A kiedy wszystko było już pozamiatane, na otarcie łez Tsonga pokonał Jana Hernycha.
Okazało się, że chłopcy Guy'a Forgeta jeszcze nie dorośli do osiągania sukcesów na miarę słynnych muszkieterów. Jean Borotra, Jacques Brugnon, Rene Lacoste i Henri Cochet zdobyli w sumie 18 wielkoszlemowych tytułów w samym singlu. Oczywiście trzeba uwzględnić to, że w tamtym okresie triumfator miał automatycznie zapewnione miejsce w finale kolejnej edycji. Jednak Simon, Gasquet i Tsonga jak na razie nie zdobyli choćby jednego tytułu. Najbliżej był ten ostatni, który grał w finale Australian Open 2008.
Puchar Davisa jak wiadomo rządzi się swoimi prawami. Wiele razy dochodziło w nim do gigantycznych sensacji. Faworyci nie wytrzymywali napięcia i tak też chyba było z Francuzami. A może poczuli się zbyt pewnie, bo przecież nikt nie wierzył, że mogą przegrać w Ostrawie. Tymczasem przegrali z dwójką Czechów: Tomasem Berdychem i Radkiem Stepankiem, którzy zdobyli trzy punkty, w tym jeden wspólnie w deblu. W Pucharze Davisa tradycyjnie najbardziej liczy się determinacja i wola walki. Czechom bardziej zależało na zwycięstwie, a Francuzi myśleli, że bez większego wysiłku awansują do ćwierćfinału.
Teraz kapitan Francuzów Guy Forget mówi, że zostaną w Grupie Światowej, bo na to zasługują, ale jeżeli w fazie Play-Off (rywal jeszcze nie znany) zagrają równie nonszalancko to mogą się srodze rozczarować. Nikt przed nimi nie padnie na kolana, tylko dlatego, że oni są gwiazdami światowego tenisa.
O meczu Szwecji z Izraelem mówiło się od dawna, ale z innych względów niż sportowe. Chodziło o planowane antyizraelskie demonstracje. Oczywiście w pobliżu hali w Malmoe zgromadziła się grupa awanturników mieniących się obrońcami wolności, ale mecz odbył się bez zakłóceń. Wielka szkoda, że został on rozegrany bez udziału kibiców, bo naprawdę był to pokaz wspaniałego tenisa. O wyniku czterech gier decydowały piąte sety. Gdy lider szwedzkiej drużyny Thomas Johansson męczył się przez pięć setów z Harelem Levym (8:6 w decydującej partii), było wiadomo, że to nie będzie łatwy mecz dla Skandynawów. Jeszcze bardziej dramatyczny przebieg miała druga gra. Dudi Sela pokonał Andreasa Vinciguerrę (11:9 w piątym secie) i po pierwszym dniu był remis 1-1. Po grze deblowej Szwedzi odzyskali prowadzenie. W pierwszym niedzielnym meczu Sela pokonał Johanssona, mimo że przegrywał 1-2 w setach. O wyniku decydowała zatem piąta gra, w której Levy pokonał Vinciguerrę (8:6 w piątym secie). W ten sposób Izraelczycy po raz drugi w historii wystąpią w ćwierćfinale Pucharu Davisa (po raz pierwszy dokonali tego w 1987 roku).
Wielka szkoda, że mieszanie polityki ze sportem jest coraz częstszym zjawiskiem. Kto na tym ucierpiał? Jak zwykle sportowcy oraz prawdziwi kibice, którzy nie mogli dopingować swoich pupili. Szwedzi i Izraelczycy walczyli zaciekle o każdy punkt, godnie bronili honoru swoich krajów. Ale jednocześnie okazywali sobie wzajemny szacunek i nie było w tym meczu wymiany złośliwości. Wielka szkoda, że to piękne sportowe widowisko można było obejrzeć tylko w telewizji.
Największy zawód sprawił Novak Djokovic. Jego spotkanie z Rafaelem Nadalem miało być szlagierem pierwszej rundy jeśli chodzi o indywidualne pojedynki. Tymczasem lider światowego rankingu sprawił lanie trzeciej rakiecie świata i kibice liczący na wielkie widowisko obeszli się smakiem. Serbowie oczywiście mieli małe szanse na wyeliminowanie wielkiej Hiszpanii, ale nawet nie podjęli walki. Jeżeli jednak ich liderowi brakuje determinacji to trudno się spodziewać czegoś innego, niż sromotnej porażki z obrońcami tytułu.
Zgodnie z przewidywaniami polscy tenisiści w składzie: Michał Przysiężny, Jerzy Janowicz, Marcin Matkowski i Grzegorz Panfil nie dali rady Belgom i zamiast gry w Play-Off o Grupę Światową będą musieli się bronić przed spadkiem z Grupy I Strefy Eurafrykańskiej. Jaki jest poziom tenisa męskiego w Polsce każdy widzi. Więc w pokonanie Belgii wierzyli chyba tylko niepoprawni optymiści. Polacy mogą jednak spaść do Grupy II, bo teraz zmierzą się na wyjeździe z Wielką Brytanią. Można być praktycznie pewnym, że gospodarze wybiorą na ten mecz korty trawiaste. Nasi eksportowi debliści: Mariusz Fyrstenberg i Marcin Matkowski nigdy nie lubili grać na trawie. Ale co dopiero powiedzieć o singlistach, którzy nie dość, że w ogóle nie mają większych osiągnięć (rzadko kiedy grają w turniejach wielkoszlemowych) to na trawie prezentują się fatalnie. Tymczasem Brytyjczycy na mecz z Polakami z pewnością wystawią najmocniejszy zespół z Andym Murrayem na czele.
Puchar Davisa do niedawna był lekceważony przez czołowych tenisistów świata. Od pewnego czasu można jednak zaobserwować wzrost rangi tych rozgrywek. Dla wielu czołowych tenisistów oczywiście największym celem jest wygranie turnieju wielkoszlemowego, ale na drugim miejscu wymieniają oni zdobycie Pucharu Davisa. Emocje w tych rozgrywkach przez to są coraz większe, a rywalizacja stoi na bardzo wysokim poziomie. Amerykanów do zwycięstwa nad Szwajcarami poprowadził Andy Roddick, Marat Safin był liderem Rosjan w meczu z Rumunami, a Hiszpanów do ćwierćfinału wprowadził Rafael Nadal.
Puchar Davisa to rozgrywki, w których najważniejsza jest wspólna praca dla dobra zespołu. Główne trofeum zdobywają drużyny posiadające zawodników walczących o każdy punkt, jak o życie. Nie można odpuścić żadnej pojedynczej gry, bo może to zniweczyć wysiłek całej drużyny. Dlatego tak ważna jest tutaj atmosfera wewnątrz zespołu. Każdy najmniejszy konflikt może się odbić niekorzystnie na postawie całej ekipy, czego przykładem była Argentyna w ubiegłorocznym finale.