Choć obu zawodników dzielą aż 184 pozycje rankingowe, to na korcie tej różnicy nie było widać. Stachowski wyszedł bardzo skoncentrowany, bez jakiejkolwiek tremy. Momentami prezentował się jak zawodnik z pierwszej dwudziestki rankingu ATP. Ambicji nie można też odmówić Ljubicicowi, rozstawionemu w imprezie z numerem jeden, który dobrze serwował w tym pojedynku, notując 9 asów serwisowych. Jednak to młody Rosjanin wykazał większe opanowanie w kluczowych momentach spotkania, przełamując Chorwata dwa razy, co pozwoliło na osiągnięcie upragnionego sukcesu.
Ukrainiec długo nie mógł uwierzyć w to co się stało: - Będę potrzebował czasu, aby uwierzyć w ten triumf. Na razie ten sukces do mnie dociera. Nie jestem w stanie wyrazić jak bardzo jestem szczęśliwy. - powiedział Stachowski. -To Ivan był pod presją , nie ja. Grał przed własną publicznością. Ja grałem tylko jako lucky loser - dodał. Rywala nie mógł się nachwalić Ljubicic: - On zagrał bardzo solidnie. Świetnie odbierał moje serwisy. Miał więcej szans na zwycięstwo i w pełni na nie zasłużył. Jak na pierwszy finał ATP w karierze zagrał nadzwyczajnie. Dowiódł wszystkim dlaczego to właśnie on zasłużył na finał - stwierdził.
Stachowski, prócz zwycięstwa, zostanie zapamiętany jeszcze z jednego powodu: został pierwszym po 17 latach lucky loserem, który wygrał turniej rangi ATP. Ostatni raz ta sztuka udała się Argentyńczykowi Christianowi Miniussiemu, który w 1991 roku odniósł triumf w Sao Paolo. W historii takim osiągnięciem mogą poszczycić się jeszcze tylko dwaj inni zawodnicy.
Wynik meczu finałowego:
Siergiej Stachowski (Ukraina, LL) - Ivan Ljubicić (Chorwacja, 1) 7:5, 6:4