Łukasz Iwanek: Drużyna mistrzyń z Holandii w siódmym niebie (felieton)

Duch drużyny w tenisie to nie jest pusty slogan. Niepokonana w Pucharze Federacji od ośmiu meczów Holandia jest na to dowodem.

- Nie mamy wielkich tenisistek, ale mamy świetny zespół - powiedział szczerze i otwarcie Paul Haarhuis tuż po triumfie jego drużyny. Obok niego stała Kiki Bertens, która chwilę wcześniej pokonała Swietłanę Kuzniecową. Słowa kapitana drużyny Holandii obrazują całą siłę i magię Pucharu Federacji. Gwiazdy nie dojdą do wielkich rzeczy, jeśli będą tylko zbieraniną, a nie drużyną zjednoczoną i spragnioną zdobywania szczytów. A zawodniczki zdeterminowane, wzajemnie się wspierające, mogą przenosić góry, nawet gdy skazuje się je na pożarcie. Co mogły dziewczyny spoza czołowej "100" w starciu z wielkoszlemowymi mistrzyniami? Okazało się, że mogły sprowadzić wielkie Rosjanki na ziemię. W rywalizacji drużynowej role się odwróciły. Holenderki nieskażone blaskiem chwały, który potrafi uśpić czujność, wyprowadziły trzy nokautujące ciosy. Rosjanki były dziewczynami zachwycającymi się swoją wielkością, a wszystko to w jednej chwili stało się marnością.

Trzeba jasno podkreślić, że Holandia to nie jest jakaś przypadkowa drużyna, której sukces można lekceważyć. Tak mogą czynić tylko ludzie nie mający pojęcia o tenisie i o Pucharze Federacji. Kiki Bertens dzielił jeden set od ćwierćfinału Rolanda Garrosa 2014. Richel Hogenkamp w 2013 roku doszła do ćwierćfinału w Bastad, a w Wimbledonie 2015 wygrała swój pierwszy mecz w głównej drabince wielkoszlemowej imprezy. Już w 2012 roku pokonała ona Julię Görges, ówczesną 27. rakietę globu. Arantxa Rus, jedna z bohaterek meczu z Australią z ubiegłego sezonu, w 2012 roku doszła do 1/8 finału Rolanda Garrosa i do III rundy Wimbledonu. W Londynie po drodze wyeliminowała ówczesną piątą rakietę świata Samantha Stosur. W sezonie 2011 na paryskiej mączce odprawiła Kim Clijsters po obronie dwóch piłek meczowych.

Kiki Bertens i Arantxa Rus w przeszłości były w czołowej "100" rankingu. Ta pierwsza w miniony weekend w Moskwie wywalczyła dwa punkty. Warto zwrócić uwagę, że Kuzniecową pokonała nie po raz pierwszy. W 2013 roku była górą w Auckland. Poza tym Bertens urwała seta byłej wiceliderce rankingu w I rundzie Rolanda Garrosa 2015. Największe słowa uznania należą się jednak Richel Hogenkamp, bo przy 1-1 po pierwszym dniu Holandii byłoby znacznie trudniej. Jej zwycięski czterogodzinny maraton ze Swietłaną Kuzniecową (po obronie piłki meczowej) był kluczem do zwycięstwa reprezentacji Holandii. Ekipa Haarhuisa wygrała ósmy mecz z rzędu w Pucharze Federacji. W 2013 roku była ona w Grupie I Strefy Euroafrykańskiej, a teraz jest w gronie czterech najlepszych drużyn świata.

Można próbować umniejszać sukces Holenderek czczym gadaniem, że Rosjankom nie zależało, że chciały sobie tylko odhaczyć olimpijską nominację. Fakt, że Maria Szarapowa nie wyszła nawet na debla o pietruszkę dowodzi, że w tej drużynie atmosfera została całkowicie rozsypana. To jednak nie jest problem Holenderek, które dokonały w Moskwie wielkiej rzeczy i to nie podlega żadnej dyskusji. Na tym Puchar Federacji, i generalnie rywalizacja w drużynowym sporcie, polega, że doskonała atmosfera to połowa drogi do sukcesu. W oczach Holenderek w kolejnych meczach widać ogień walki. Kolejne zwycięstwa cementują tę drużynę. Te dziewczyny po przejściach, mające za sobą różne zdrowotne problemy, niczego się nie boją i gdy poczują swoją szansę, to ją po prostu wykorzystują. Są zaprawione w bojach i mają już ogromne doświadczenie w Pucharze Federacji. 15-4 (Hogenkamp), 15-9 (Rus) i 19-2 (Bertens). To ich bilanse w tych drużynowych rozgrywkach. A przecież jest jeszcze Michaella Krajicek, ćwierćfinalistka Wimbledonu 2007, która z Rosją nie mogła zagrać z powodu kontuzji. Sukces Holandii absolutnie nie wziął się z przypadku. Została wykonana niesamowita praca dla dobra wspólnego i teraz to procentuje.

Z Kuzniecową Hogenkamp rozegrała niesłychany pojedynek. Była jak żelazny mur, od którego zdobywczyni dwóch wielkoszlemowych tytułów odbijała się i miała coraz więcej ran. - Adrenalina mnie poniosła. Gdy grasz z kimś dużo wyżej klasyfikowanym nie dostajesz zbyt wielu szans. To wszystko siedziało w mojej głowie. Ten pojedynek to była zażarta walka, ale cały czas wierzyłam, że mogę wygrać - mówiła Hogenkamp po niesamowitej batalii z byłą wiceliderką rankingu. Holenderki są w siódmym niebie, za to antybohaterką całego meczu okazała się Anastazja Myskina. Szkoda, że przy 0-2 kapitan Rosji nie zrobiła nic, by spróbować ratować sytuację. Takim ruchem powinno być wystawienie w niedzielę Darii Kasatkiny w miejsce Kuzniecowej, bo przecież gorzej już być nie mogło, a posłanie do boju zmęczonej tenisistki to pogrążanie się w oczach drużyny. Może być jej teraz trudno zdobyć zaufanie młodych dziewczyn, z którymi przyjdzie jej niebawem pracować. Nie oszukujmy się, nie tylko Szarapowa, ale także Kuzniecowa w Pucharze Federacji już raczej nie zagra.

Postawę Myskiny krytycznie ocenił Szamil Tarpiszczew, prezydent Rosyjskiej Federacji Tenisa, wieloletni kapitan kobiecej reprezentacji. Podkreślił jednak, że po prostu zabrakło jej doświadczenia i musi się uczyć na własnych błędach. - Wszyscy uważali, że w takim zestawieniu musimy przejść Holenderki na jednej nodze. Podświadomie ten nastrój udzielił się tenisistkom. Na korcie okazało się, że dziewczyny nie były gotowe do walki - stwierdził Tarpiszczew dla rosyjskiego Sport Expressu. Jego zdaniem powinna zagrać Kasatkina i wtedy jedna z doświadczonych Rosjanek byłaby bardziej zmobilizowana, aby walczyć nie tylko dla siebie, ale i dla debiutantki. Myskina nie bała się powiedzieć, że chodziło o to, by dziewczyny odhaczyły sobie nominację olimpijską. Tylko co to za odwaga?

Kapitan ma tworzyć dobrą atmosferę w drużynie, a akurat dla Myskiny wypełnianie normy olimpijskiej powinno być małym dodatkiem. Barbara Rittner, Petr Pala czy mająca jeszcze niewielkie doświadczenie Amelie Mauresmo na pewno nie myślą takimi kategoriami. Owszem, od wymogu kwalifikacyjnego na igrzyska uciec się nie da, ale kapitanowie Niemiec, Czech i Francji dbają o to, by dla ich podopiecznych był to przyjemny obowiązek. Spójrzmy na Annikę Beck, która w ostatni weekend w Pucharze Federacji zagrała po raz drugi. Wyszła na kort, walczyła jak lwica i zdobyła punkt. W ekipie Myskiny takim pozytywnym zaskoczeniem mogła zostać Kasatkina, ale nie dostała na to szansy. W Holandii nie ma gwiazd, ale jest drużyna.

- Mamy drużynę mistrzyń, a Rosja to drużyna złożona z mistrzyń. To jest coś innego - to kolejne bardzo mądre słowa kapitana Holandii. Kuzniecowa, Szarapowa i Jekaterina Makarowa zdobyły łącznie 14 wielkoszlemowych tytułów, ale w meczu z Holandią była to zbieranina indywidualności, której nie przyświecał jeden cel. Nagle okazało się, że dla wielkich mistrzyń Puchar Federacji jest jak piąte koło u wozu służące jedynie wyrobieniu olimpijskiej normy. Dzień po morderczym maratonie z Hogenkamp Kuzniecowa ponownie wyszła na kort, co pokazuje, że Anastazja Myskina całkowicie straciła kontrolę i pani kapitan w pierwszej kolejności ponosi odpowiedzialność za tę klęskę. Żal mi w tym wszystkim było Kuzniecowej, bo chyba była jedyną z weteranek, która chciała ciągnąć ten zardzewiały rosyjski wózek, mimo bólu. Ona sama powiedziała, że nie czuła zmęczenia po sobotniej zażartej batalii i wydawało się jej, że jest gotowa do walki z Bertens. Chyba to jednak była dobra mina do złej gry. Tymczasem Holandia ma mistrzowską drużynę, bo tak trzeba określić ekipę, która nie mając tenisistek w czołówce rankingu WTA osiąga tak niebywały wynik, a to wcale nie musi być koniec.

- One mnie inspirują i zaskakują. Wspaniale jest być częścią tego zespołu. Kiki Bertens to bestia Pucharu Federacji. Ma już na koncie 13 wygranych pojedynków [w singlu] przy tylko jednym przegranym. Richel Hogenkamp przeciwko Kuzniecowej przerosła samą siebie - komplementował swoje podopieczne Haarhuis. - To zwycięstwo z Rosją nie jest normalne, zwłaszcza jeśli spojrzeć na pozycje w rankingach. Można się było spodziewać olbrzymiej różnicy w poziomie, ale odnieśliśmy coś więcej niż zasłużone zwycięstwo - dodał kapitan Holandii. Nie mam wątpliwości, że jego podopieczne jeszcze nie raz zaskoczą jego i cały tenisowy świat. Może nawet na skrzydłach własnej mocy osiągną szczyt pragnień, o którym nie śmią nawet marzyć. Cud w Moskwie? Można tak to nazwać, ale przede wszystkim jest to dowód na prawdziwe piękno sportowej rywalizacji. Tutaj nie ma rzeczy niemożliwych. Skazywani na pożarcie jeszcze nie raz pokonają mocarzy, jak jak to zrobił biblijny Dawid z Goliatem.

One walczą według reguły francuskich muszkieterów: "jeden za wszystkich, wszyscy za jednego". Oto drużyna, która pokazuje, że duch zespołu w tenisie to nie jest pusty slogan. Holandia już dawno przestała być Dawidem, tylko potrzeba było triumfu nad gwiazdorską Rosją, by cały świat to zauważył.

Łukasz Iwanek

Zobacz więcej tekstów Łukasza Iwanka ->

Zobacz wideo: Ekstraklasa wraca do gry. Wszyscy chcą zacząć z wysokiego C!

{"id":"","title":""}

Źródło: TVP S.A.

Komentarze (0)