Karolina Konstańczak: Serena Williams - faworytka z przyzwyczajenia? (komentarz)

Trudno nie oprzeć się wrażeniu, że w ostatnich latach tenisowy świat się wręcz przyzwyczaił do jednej i tej samej faworytki. Bez względu na stan zdrowia czy formę Serena Williams zawsze jest wyborem nr 1.

Od 2012 roku, a przede wszystkim rozpoczęcia współpracy z Patrickiem Mouratoglou Serena Williams bardzo się zmieniła. Naprawdę rzadko negatywnie reaguje na bodźce z zewnątrz, złości się na sędziów czy kibiców. Amerykanka zamknęła się w swoim wewnętrznym świecie i jeśli na kogokolwiek krzyczy, nazywa tę osobę "Sereną". Jeśli ma pretensje, znów używa tego samego imienia. Z nieokiełznanej lwicy zmieniła się w bardzo surową nauczycielkę, tylko tym razem to ona sama jest uczennicą. Bardzo mi się podoba jej uspokajający ruch ręką w sytuacjach stresowych.

Przez ostatnie cztery lata Williams napisała tak wiele różnych wielkoszlemowych scenariuszy, że trudno byłoby szukać w nich podobieństw. Niemal każde z ośmiu zwycięstw miało w sobie coś szczególnego, w jakiś sposób rodziło się w bólach. W niektórych przypadkach jej ciało nie wytrzymało dwutygodniowych zmagań, w innych natrafiła na żelazny opór spragnionych sukcesu rywalek.

W 2012 roku na kortach Wimbledonu Amerykanka przeszła niejeden bardzo trudny egzamin. W III rundzie dopiero po dwóch godzinach i 28 minutach pokonała Chinkę Jie Zheng 6:7(5), 6:2, 9:7 - warto podkreślić, że w niektórych momentach Azjatkę zaledwie dwie piłki dzieliły od wielkiego sukcesu. Sytuacja powtórzyła się dwa dni później, bowiem Jarosława Szwiedowa prowadziła z Williams 5:4 w trzecim secie, jednak i ona nie skruszyła jej oporu.

Niejedna osoba się pewnie zastanawiała, w jaki sposób Amerykanka wygrała ubiegłorocznego Rolanda Garrosa. Niemal w każdej rundzie zmagała się z chorobą, a podczas jednego z meczów nawet zwymiotowała w ręcznik. Każdego dnia fani na całym świecie wyczekiwali wiadomości o stanie jej zdrowia - wycofa się czy podejmie walkę? Jedni mieli wrażenie, że są w teatrze, jeszcze inni przecierali oczy ze zdumienia i pytali, jak to możliwe, że chora Serena potrafiła tak zagrać? Czy to działała sama adrenalina?

Historia z problemami zdrowotnymi nie zawsze kończyła się happy-endem w turniejach wielkoszlemowych. W 2013 roku na kortach Australian Open spuchła jej kostka, co znacznie utrudniało jej rywalizację ze Sloane Stephens. Pewnie niewielu wiedziało, że sezon później rozmyślała o poddaniu spotkania z Aną Ivanović w Melbourne z powodu problemów z plecami, jednak ostatecznie wyszła na kort i pojedynek ten przegrała. W tym samym roku przyjechała na Rolanda Garrosa wyraźnie rozkojarzona, a na drodze do swobody umysłu stanęły problemy osobiste - Amerykanka nie do końca potrafi oddzielić te dwie sprawy i jeśli ma kłopoty w życiu prywatnym, widać to na korcie.

Serena Williams przyjeżdżała na turnieje wielkoszlemowe z różnymi problemami, jednak po raz pierwszy jej forma jest aż tak wielką niewiadomą. Od pamiętnej porażki z Robertą Vinci w półfinale US Open niemal nie grała, tłumacząc się raz kłopotami zdrowotnymi, a innym razem potrzebą odpoczynku. Wytworzyła wokół siebie taką mgiełkę tajemnicy, prezentując się na chwilę w meczach pokazowych oraz na zaledwie jednego seta w Pucharze Hopmana. Wszyscy wokół spekulują, a nawet wydają sądy, że Williams po prostu nie wygląda dobrze, ma braki treningowe, a jeszcze do tego skarżyła się na problemy z kolanem. Pomimo tego i tak to ona jest główną faworytką bukmacherów i ekspertów. Czy to dobra droga?

Z jednej strony trudno mi uwierzyć, gdy czytam najnowsze wypowiedzi Williams i w nich zawarte słowa o pełnej gotowości do gry, jakby nie miała żadnej przerwy, a przecież rozegrała zaledwie jednego seta w tym sezonie, a i ruch ograniczały jej kłopoty z kolanem. Z drugiej jednak doskonale zdaję sobie sprawę, z jaką tenisistką mamy do czynienia i jak niewiele czasu i treningów potrzebuje, aby poskładać wszystkie elementy układanki. Dla przykładu, w 2014 roku przyjechała do Singapuru po dłuższej przerwie spowodowanej kontuzją kolana - zmagania wygrała.

Za kilka dni do Melbourne Park znów zawitają setki tysięcy ludzi, spragnionych emocjonujących tenisowych widowisk. Czy będą świadkami kolejnego wielkiego triumfu Sereny Williams, która ma szansę wyrównać rekord Steffi Graf, czy może wielka australijska scena zaproponuje zupełnie inny scenariusz?

Karolina Konstańczak 
Zobacz wszystkie komentarze Karoliny Konstańczak -> 

Komentarze (1)
avatar
stanzuk
15.01.2016
Zgłoś do moderacji
0
0
Odpowiedz
Serena chyba za bardzo spasiona. Wczoraj na losowaniu Djokowić przy niej wyglądał jak cherlawy chłopczyk.