Na przestrzeni lat czas trwania meczu tenisowego znacząco się wydłużył, co stało się problemem nie tylko dla stacji telewizyjnych, ale także dla zawodników. Pomysłów na zatrzymanie tej tendencji było już kilka - od zaliczania serwisów, które zahaczyły o siatkę do rozgrywania pojedynków w Wielkim Szlemie do dwóch, a nie do trzech wygranych setów.
- Korty halowe są zdecydowanie zbyt wolne, z trawiastymi jest podobnie - przyznał bez ogródek Andy Murray, który w The Championships zwyciężył w 2013 roku.
Lata 90. to czas chwały dla zawodników o najszybszym podaniu. W latach 1993-2000 Pete Sampras, jeden z najlepiej serwujących tenisistów w historii zdobył w Londynie siedem tytułów. Smak triumfu poczuł także inny wieżowiec Goran Ivanisević, jednak w 2002 roku w wielkim finale na Korcie Centralnym pojawili się Lleyton Hewitt i David Nalbandian, którym daleko do stylu serw&wolej, jaki prezentowali poprzednicy.
Skąd tak nagła zmiana? W odpowiedzi na krytykę ze strony kibiców, wyraźnie znudzonych pojedynkami opierającymi się tylko na serwisie, organizatorzy wyraźnie zwolnili nawierzchnię. Dało to szansę tym, którzy opierali swoją grę na wymianach z głębi kortu i z linii końcowej.
- Spowolnienie nawierzchni wraz z wprowadzeniem cięższych piłek spowodowało, że pojedynki w ostatnich latach tak znacząco się wydłużyły. Powrót do dawnego stanu rzeczy pozwoliłby zostać przy obecnej punktacji w tenisie, która jest jedną z najlepszych wśród wszystkich sportów - powiedział Murray.
Najlepszym przykładem jak bardzo morderczą dyscypliną stał się tenis, zdaje się być końcowa faza Australian Open 2014, gdzie 4,5-godzinny półfinał Murraya z Novakiem Djokoviciem okazał się tylko preludium do trwającego ponad 6 godzin finału Serba z Rafaelem Nadalem. Jednak jak przyznał Szkot, po żadnych z tych batalii nie było skarg ze strony transmitujących stacji telewizyjnych. - Byli tym wręcz zachwyceni - dodał.
Od przyszłego sezonu w Pucharze Davisa w przypadku remisu 6:6 w V secie nie będzie już gry na przewagi, a tie-break - podobnie jak od wielu lat dzieje się w US Open. Pozostałe turnieje wielkoszlemowe pozostają przy założeniu, że aby wygrać decydującą partię trzeba wygrać w niej o dwa gemy więcej od przeciwnika.
- Można też po prostu skrócić sety - zasugerował Murray. - Można je rozgrywać na przykład do czterech wygranych gemów, czy też tie-break wprowadzić przy stanie 5:5 w danej partii - dodał.
W miniony weekend złoty medalista igrzysk olimpijskich z Londynu, rozgrywanych nomen omen również na Wimbledonie, wziął udział w turnieju pokazowym "Tie Break Tens" w Londynie. Wszystkie pojedynki rozgrywano do momentu aż jeden z graczy zdobył 10 punktów. Oprócz Szkota w Royal Albert Hall zaprezentował się również John McEnroe, który nie ukrywa, że jest zwolennikiem zmian w rozgrywaniu meczów.
- Każdy kto kiedykolwiek słyszał mój komentarz wie, że od dawna namawiam do rozgrywania tie-breaka w piątym secie, co i tak miałoby być minimum poprawek. To świetny i bardzo spektakularny rozstrzygnięcia pojedynku, zwłaszcza tak długiego. Można to śmiało porównać do piłki nożnej, gdzie najwięcej emocji przynoszą rzuty karne - przyznał były lider rankingu ATP i siedmiokrotny triumfator zawodów Wielkiego Szlema.