Gdy 27 czerwca 2011 roku Łukasz Kubot schodził z kortu po meczu IV rundy Wimbledonu z Feliciano Lópezem, miał łzy w oczach. Zdawał sobie sprawę, że zaprzepaścił swoją życiową szansę na ćwierćfinał przy Church Road. Lubinianin prowadził 2-0 w setach, miał dwie piłki meczowe na awans do ćwierćfinału, ale nie wykorzystał tej szansy i przegrał cały mecz w pięciu setach.
Chyba nikt, z samym Kubotem włącznie, nie mógł przypuszczać, co ślepy los szykuje dla pracowitego lubinianina w przyszłości. Dwa lata po porażce z Lópezem Polak znów w znakomitej formie pojawił się na wimbledońskiej trawie i znów stanął przed szansą na ćwierćfinał. Tym razem po drugiej stronie siatki stanął Adrian Mannarino, rywal z nieco niższej półki niż López, ale groźny i głodny sukcesu.
31-letni tenisista z Lubina przez 127. edycję Wimbledonu przeszedł jak burza. W trzech premierowych meczach stracił zaledwie 16 gemów, czym ustanowił rekord Ery Open. Ze znakomicie prezentującym się Polakiem nie potrafili sobie poradzić ani Igor Andriejew, ani Benoit Paire (Steve Darcis oddał mecz II rundy walkowerem). Recepty na grę Kubota nie znalazł również Mannarino. Francuz zmusił Kubota do pięciosetowej batalii, ale bogowie tenisa byli w poniedziałkowe popołudnie z Polakiem. Oddali mu to, co zabrali przed dwoma laty - awans do 1/4 finału Wimbledonu.
Kubot rozpoczął pojedynek z determinacją i wiarą w sukces. Już od pierwszych chwil postawił na grę serwis-wolej, jakże kochaną na Wimbledonie, ale w obecnych czasach niemal zapomnianą. Mimo że już w gemie otwarcia Polak mógł oddać podanie, przez cały czas był wierny ekstrawaganckiej taktyce i ufał we własne umiejętności.
Mannarino nie zamierzał być tylko statystą na korcie. Francuz grał swój tenis: świetną grą kątową, rozprowadzał rywala po placu gry, wybierał odpowiednie momenty, by ruszyć do siatki i zakończyć wymianę efektownym wolejem, a serwisem, nie mocnym, ale za to znakomicie plasowanym, zdobywał wiele łatwych punktów. Francuski tenisista prezentował się na korcie niczym Marcelo Rios, znany chilijski tenisista przełomu XX i XXI wieku, który zresztą jest jego idolem.
W pierwszej partii górę wziął plan gry Mannarino. 25-letni Francuz w siódmym, lacostowskim gemie serią wspaniałych returnów uzyskał piłkę na przełamanie, przy której Kubot popełnił podwójny błąd serwisowy. Mannarino objął prowadzenie z przewagę breaka, którego nie roztrwonił do końca partii, choć w dziesiątym gemie musiał się bronić ze stanu 15-30.
Drugą odsłonę Polak rozpoczął w sposób najlepszy z możliwych - od przełamania. Cudownym bekhendem po linii wywalczył break pointa, następnie dokończył dzieła agresywną grą wymuszając błąd Francuza. Po przełamaniu pewność siebie w poczynaniach Kubota wyraźnie wzrosła, nasz tenisista porywał publiczność zgromadzoną na trybunach kortu numer 14 fenomenalną grą przy siatce, na którą Mannarino nie potrafił znaleźć recepty. Uzyskanej w początkowej fazie przewagi Polak już nie wypuścił z rąk, kończąc seta, wygraniem dziewiątego gema "na sucho".
Premierowe gemy trzeciej partii toczyły się wedle zasady własnego serwisu. Obaj tenisiści w tym fragmencie meczu bez najmniejszych kłopotów utrzymywali własne podanie. Gdy wydawało się, że taki stan rzeczy utrzyma się do końca seta, do ataku przystąpił Francuz. Mannarino w ósmym gemie przełamał Kubota, popisując się przy break poincie wspaniałym lobem, a w kolejnym, mimo break pointów powrotnych dla Kubota, zakończył tę partię.
Lubinianin stanął pod ścianą, przegrywał 1-2 w setach i musiał się wznieść na wyżyny. Przed początkiem czwartej odsłony Kubot udał się do szatni. Dłuższa przerwa posłużyła Polakowi, który po powrocie na kort znów zachwycał agresywną i ofensywną grą.
Początkowe gemy czwartej partii były niemal kopią poprzedniej odsłony. Zarówno Kubot jak i Mannarino swobodnie wygrywali własne podanie. Na placu gry trwało wyczekiwanie. Wyczekiwanie na słabszy moment serwisowy rywala, lecz obaj serwowali jak w transie, a gdy podanie nie przyniosło łatwo zdobytego punktu, to ze swojego szerokiego wachlarzu zagrań wyciągali, co mieli najlepsze z głębi kortu, ale i przy siatce.
Kubot czekał na słabszy moment rywala i doczekał się w ósmym gemie. Po podwójnym błędzie serwisowym Mannarino, Polak stanął przed szansą break pointową, którą zamienił na przełamanie piękną akcją, zapoczątkowaną głębokim returnem, wymuszając pomyłkę przeciwnika. Przełamanie, 5:3 dla Polaka, a po chwili czwarty seta został zapisany na konto naszego tenisisty.
Polak grał konsekwentnie, trzymał się nakreślanej przez czeskiego szkoleniowca Jana Stočesa taktyki, polegającej na głębokim zagrywaniu piłek na bekhend Francuza, agresywnym returnowaniu jego serwisów, przejmowaniu inicjatywy na korcie, częstych atakach przy siatce i jak najszybszym kończeniu każdego punktu.
I właśnie ta rzetelna i konsekwentna gra przyniosła Kubotowi sukces. Polak już w gemie otwarcia decydującej odsłony, po 15. minutach walki przełamał podanie Francuza, a w następnym utrzymał serwis mimo break pointów dla Mannarino. Kubot mógł zadać ostateczny cios w trzecim gemie, ale Francuz wybronił aż pięć piłek na breaka.
Im bliżej było do końca, tym bardziej rosła pewność w poczynaniach lubinianina. Kubot był ciągle skoncentrowany, nie pozwolił sobie na najmniejszą chwilę rozluźnienia, bo zdawał sobie sprawę, że każdy moment dekoncentracji może nieść za sobą fatalne skutki. Mannarino był świadom uciekającej szansy na życiowe osiągnięcie, ale nie mógł nic zrobić. Świetnie grający Polak w dziewiątym gemie uzyskał trzy piłki meczowe, lecz Francuz oddalił wszystkie szanse.
Gdy Kubot przystępował do serwisu w dziesiątym gemie na jego twarzy można było zobaczyć wielkie skupienie. Polak był o cztery piłki od ćwierćfinału Wimbledonu, tak blisko, ale jednocześnie tak daleko. Gdy Kubot wyszedł na 40-0 już nie było wątpliwości, kto wygra ten mecz. Mannarino wprawdzie obronił meczbola, ale przy następnym był już bezradny. Polak zaatakował przy siatce, a uderzenie Francuza wyleciało w aut.
Ćwierćfinał Wimbledonu to dla Kubota nagroda. Nagroda za lata poświęcone tenisowi. Lubinianin nigdy nie narzekał na swój los, od zawsze znany był z etosu pracy, wyznawał zasadę, że tylko dzięki ciężkiej pracy może osiągnąć coś wielkiego. I w końcu dokonał rzeczy niezwykłej: zagra o półfinał Wimbledonu, a jego rywalem będzie rodak i kolega z reprezentacji, Jerzy Janowicz. Polski ćwierćfinał najsłynniejszego turnieju tenisowego na świecie stał się faktem. To nie bajka, to rzeczywistość.
The Championships, Wimbledon (Wielka Brytania)
Wielki Szlem, kort trawiasty, pula nagród w singlu mężczyzn 8,588 mln funtów
poniedziałek, 1 lipca
IV runda gry pojedynczej:
Łukasz Kubot (Polska) - Adrian Mannarino (Francja) 4:6, 6:3, 3:6, 6:3, 6:4
Program i wyniki turnieju mężczyzn
Polub i komentuj profil działu tenis na Facebooku, czytaj nas także na Twitterze!
Jestem jednak za Janowiczem bo jest lepszym według mnie tenisistom od Kubota. Janowicza już na świecie znają więc dla nich jest to niespodzia Czytaj całość