(Około)Tenisowy przegląd sezonu: Ostatnie odrodzenie Feniksa

W Miami, w turnieju panów, najlepszy w tym roku był broniący tytułu Novak Djoković. O największą niespodziankę postarał się jednak Andy Roddick, który w III rundzie wyeliminował Rogera Federera.

Pojedynki Andy'ego Roddicka z Rogerem Federerem zawsze cieszyły się sporym zainteresowaniem fanów białego sportu, choć z 23 wcześniej rozegranych spotkań z ich udziałem, Amerykanin wyszedł zwycięsko zaledwie dwukrotnie. Kibice z pewnością na zawsze zapamiętają niesamowity bój stoczony przez obu zawodników w finale wielkoszlemowego Wimbledonu 2009, zakończony ostatecznie triumfem Szwajcara w V secie przy wyniku 16:14. Do historii przeszły również słowa, którymi reprezentant USA przeprosił swojego wielkiego rodaka, Pete'a Samprasa, za to, iż nie był w stanie powstrzymać mistrza z Bazylei przed kolejnym, rekordowym wyczynem.

Zbliżający się nieuchronnie do swojej 30. rocznicy urodzin, Roddick tegoroczne wzmagania na zawodowych kortach rozpoczął od występu w Melbourne, gdzie w II rundzie zmuszony był po trzech setach poddać pojedynek z Lleytonem Hewittem z powodu kontuzji ścięgna podkolanowego. Pierwsze trzy miesiące sezonu były dla utytułowanego Amerykanina niezwykle trudnym okresem: zamiast walczyć o powiększenie swojego dorobku, zmuszony był on zmagać się z urazami i wiążącą się bezpośrednio z nimi obniżką formy. W ślad za spadkiem dyspozycji przyszły również niespodziewane porażki z takimi tenisistami jak Denis Istomin czy Xavier Malisse, a w podczas imprezy w Indian Wells bliski pokonania Roddicka był także Łukasz Kubot.

W całkowicie odmiennym nastroju przystępował do turnieju w Miami Federer. Mistrz z Bazylei wyraźnie poprawił swoje morale po styczniowych niepowodzeniach w Dausze i Melbourne, triumfując w Rotterdamie, Dubaju oraz Indian Wells. Do pojedynku z Roddickiem utytułowany Szwajcar wyszedł w glorii 16 kolejnych wygranych spotkań i w zasadzie niewielu skłaniało się ku stwierdzeniu, że reprezentant gospodarzy będzie w stanie nawiązać z nim równorzędną walkę. Amerykanin udowodnił jednak, że historia lubi się powtarzać.

W premierowej odsłonie spotkania Federer prezentował się początkowo znacznie lepiej od Roddicka, który okopany za linią końcową starał się prowadzić regularny ostrzał pozycji zajmowanej przez rywala jak generał Meade pod Gettysburgiem w czasie wojny secesyjnej. Szwajcar jako jedyny wypracował w tej odsłonie dwa break pointy, lecz żadnego z nich nie był w stanie wykorzystać. W tie breaku Jankes nie mógł już sobie pozwolić tylko na przebijanie piłki na drugą stronę. Roddick ruszył do ataku, uzyskał mini breaka, a całą tenisową dogrywkę rozstrzygnął na swoją korzyść przy pierwszym setbolu.

Druga partia była już prawdziwym popisem mistrza z Bazylei, który tenisową rakietę zamienił na broń niczym halabardzista z gwardii szwajcarskiej, która na co dzień pełni w Watykanie służbę u boku papieża. Bezradny Roddick przegrał od stanu 1:1 pięć kolejnych gemów i w niezbyt dobrym nastroju przystąpił do decydującego seta. Wśród publiczności można było wyczuć falę zaniepokojenia: czy ulubieniec gospodarzy zdoła jeszcze czymś zaskoczyć i nawiązać walkę?

Federer w drugim gemie, przy podaniu Amerykanina, błyskawicznie wyszedł na 40-0 i wówczas wydawało się, że przełamanie serwisu jest tylko kwestią czasu. 29-latek ani myślał jednak poddać się, natychmiast ruszył do ataku, strasząc bardziej utytułowanego od siebie przeciwnika swoim mocnym forhendem. Kiedy w wyniku tych działań Roddick przełamał podanie Szwajcara na 2:1, popisując się przy break poincie rewelacyjnym minięciem po linii, zgromadzoną przy korcie centralnym publiczność ogarnął wielki, radosny szał.

Tracąc w tym momencie serwis, Federer nie wiedział jeszcze, że znalazł się jak prawdziwy nieszczęśnik w środku mokradeł Okefenokee, które w niezwykle majestatyczny sposób tworzą naturalną barierę pomiędzy Florydą i Georgią. Nic już nie mogło powstrzymać Roddicka od zwycięstwa w tym meczu. Choć tenisista z Bazylei dwukrotnie przy jego podaniu prowadził 30-15, to naładowany pozytywną energią heros gospodarzy zdołał za każdym utrzymać prowadzenie. Całe spotkanie zwieńczył po dwóch godzinach w 10. gemie, w swoim stylu popisując się atomowym serwisem.

- To był rodzaj partii szachów - wyznał po meczu Roddick. - Pozostawałem wycofany przy returnie, czego wcześniej w meczach z nim nie robiłem zbyt często. Myślę, że mógł być tym trochę zaskoczony. Oczywiście się do tego przystosował, tak jak to ma w zwyczaju, bo to w końcu Roger. Zaczął wchodzić dużo w kort, wywierać na mnie presję i miał 6:1 w II oraz 0-40 na początku III seta. Oczywiste więc było, że muszę coś zmienić. Powiedziałem więc sobie "Dobrze, pora ruszyć agresywniej do ataku". Byłem w stanie odwrócić losy tego gema, a następnie rozegrać naprawdę dobrego gema dającego przełamanie. Wywalczoną przewagę utrzymałem dzięki serwisowi.

- Miałem swoje szanse - powiedział z kolei Federer. - Mogłem mieć przewagę przełamania na początku III seta, ale on dobrze sobie radził i odparł te break pointy. Naprawdę dobrze serwował. Zagrał agresywnie i serwis mu służył, kiedy go potrzebował. To dodało mu wiary. Oczywiście dla mnie to ciężka porażka. Jeden gem serwisowy, w którym zostałem przełamany, on naprawdę zrobił to, co należało i wszystko u niego sprawnie funkcjonowało.

Zwyciężając Federera po dwóch godzinach w stosunku 7:6(4), 1:6, 6:4, Roddick odniósł trzeci w karierze triumf nad Szwajcarem. Wcześniej Amerykanin pokonał utytułowanego bazylejczyka w 2003 roku w Montrealu, a wyczyn ten powtórzył także pięć lat później... w Miami. Historia zatem znów zatoczyła koło.

Komentarze (9)
Jankus1110
6.12.2012
Zgłoś do moderacji
0
0
Odpowiedz
Przypominam sobie rozmowy na temat rywalizacji Roddicka z Federerem z 2004-5 roku i argumenty jednej ze stron, że Andy rozrzuci Rogera po korcie swoim serwisem i forhendem. Można powiedzieć, że Czytaj całość
Alk
6.12.2012
Zgłoś do moderacji
1
0
Odpowiedz
Zawsze mi się jego temperament podobał, "kontakty" z mediami były bosskie: "I couldn't get cell phone service in the stadium this morning", albo jeszcze lepsze "Neither will you" ;-P 
avatar
vamos
5.12.2012
Zgłoś do moderacji
1
0
Odpowiedz
Od razu przypomniał mi się pożegnalny tekst o A-Rodzie na SF. Smutno :( 
avatar
RvR
5.12.2012
Zgłoś do moderacji
0
0
Odpowiedz
To był niesamowity, wspaniały mecz. Wielki dzień Andy'ego i wielkie zwycięstwo. Szkoda, że nie miał takiego chociaż raz w finale Wimbledonu. 
avatar
vamos
5.12.2012
Zgłoś do moderacji
4
0
Odpowiedz
Płakałem, gdy Andy skończył karierę. Płakałem ze szczęścia, gdy wygrał tamten mecz. Ostatni dowód na to, jak wielkim był zawodnikiem i jak gigantyczne miał serce do tego sportu.
Dziękuję za prz
Czytaj całość