Tenis kobiecy: Kryzys! Jaki kryzys?

Od jakiegoś czasu przy okazji rozmów na temat kobiecego tenisa z dużą częstotliwością pada słowo "kryzys", najczęściej z ust panów. Tegoroczny Masters musiał bardzo zmartwić wszystkich krytyków.

Uczestniczki Mistrzostw WTA raz za razem odpowiadały na kolejne zarzuty, które w tym roku padały. Wyjątkowo licznie zgromadzona publiczność miała okazję obejrzeć kilka wspaniałych spotkań i na własne oczy przekonać się, że cykl WTA ma się doskonale. Śmiem stwierdzić, że już dawno nie miał się tak dobrze. W imprezie w Stambule udział w komplecie wzięła wielka trójka tego sezonu, czyli obecna numer jeden światowego tenisa - Wiktoria Azarenka, według wielu najlepsza tenisistka w historii - Serena Williams, bezkonkurencyjna, jeśli chodzi o popularność i zarobki - Maria Szarapowa oraz depcząca im po piętach Agnieszka Radwańska. Stawkę uzupełniły broniąca tytułu Petra Kvitova, Andżelika Kerber, Sara Errani i Na Li.

"Kobiety za mało czasu spędzają na korcie". Nie tym razem. Najpierw Kerber i Azarenka zagrały jeden z najlepszych, jeśli nie najlepszy, mecz w sezonie. Poziom tego widowiska był kosmiczny. Spotkanie obfitowało w wiele zwrotów akcji, łącznie z bronieniem piłek setowych i meczowych. Nie widziałam Andżeliki tak dobrze grającej jeszcze nigdy i jeśli kiedyś pomyślałam, że jej tenis jest mało porywający, to teraz się tego wstydzę. Pojedynek trwał ponad trzy godzinny, ale nie było to najdłuższe spotkanie tego dnia. Po Niemce i Białorusince na korcie pojawiły się Agnieszka Radwańska i Maria Szarapowa. Ten mecz był równie zacięty i trwał jeszcze dłużej. Isia zagrała jedno z lepszych spotkań w sezonie. Do zwycięstwa zabrakło jej kilku piłek, ale z kortu mogła zejść z podniesioną głową. Oczywiście znaleźli się malkontenci, którzy narzekali, że Polka znowu miała mało piłek wygrywających i tak naprawdę nie robiła nic poza bieganiem i przepychaniem piłki na drugą stronę. Na szczęście w tenisie nie chodzi tylko o to, kto będzie miał więcej winnerów. Czasami siła ognia po drugiej stronie siatki nie pozwala na częste przejmowanie inicjatywy i wtedy trzeba szukać innych sposobów na zwycięstwo np. wybiegać wygraną. Zresztą chyba wielu się ze mną zgodzi, że do najciekawszych pojedynków dochodzi wtedy, gdy rakiety krzyżują ze sobą specjaliści od dwóch zupełnie odmiennych stylów gry. I tak było w tym spotkaniu. Masza w trakcie meczu nie do końca zachowywała się fair, ale chyba była świadoma tego jak dobre widowisko stworzyły razem z Radwańską, bo podziękowanie po meczu było już wyjątkowo ciepłe.

Jeśli komuś po tych dwóch meczach było jeszcze mało, to po pojedynku Radwańskiej z Włoszką Sarą Errani nie miał najmniejszych powodów do narzekań. Od początku było jasne, że to spotkanie nie będzie łatwe dla żadnej z nich, ale to, co działo się na korcie zaskoczyło chyba wszystkich. Polka, pomimo dnia wolnego, na pewno odczuwała jeszcze trudy poprzedniego meczu. Wyjątkowo wolna i tępa nawierzchnia w tym przypadku okazała się zgubą dla obu zawodniczek. Ani jedna ani druga nie dysponuje żadnym wyjątkowo potężnym uderzeniem, ale obie doskonale poruszają się po korcie i z szybkim wygraniem punktu przeciwko nim mają często problem również bardzo mocno grające rywalki. Kibice zgromadzeni w hali mogli podziwiać partię szachów na korcie. Pytanie nie brzmiało, która zagra mocniej, ale która pierwsza zdoła wymanewrować swoją rywalkę. Na początkowo lepiej szło Włoszce, która wygrała pierwszego seta i w drugim, po bardzo długim gemie, wyszła na prowadzenie 5:4. Gdy nawet najwierniejsi fani Polski zaczęli wątpić czy ich ulubienica da radę odwrócić jeszcze losy spotkania, ta ni z tego ni z owego wygrała 12 punktów z rzędu i drugiego seta 7:5. Trzecia partia to była już wojna na wyniszczenie przeciwnika. Podziwiać można było nie tyle poziom widowiska, co wolę walki obu zawodniczek. Errani, która normalnie sprawia wrażenie mogącej biegać bez końca, w trakcie niektórych wymian po prostu się zatrzymywała, bo nie miała już siły pobiec do następnej piłki. Agnieszka zagrała w tym meczu ponad 50 piłek wygrywających (tak, tak potrafi), o kilka więcej niż Sara i może dzięki temu to ona po ostatniej piłce mogła wznieść ręce ku górze w geście triumfu. Szacunek należy się na pewno obu, bo ostatni raz zawodniczki czy zawodników tak walczących o zwycięstwo, pomimo ogromnego zmęczenia, widziałam w finale Australian Open, gdzie zmierzyli się Novak Djoković i Rafael Nadal.

"W tenisie kobiet nie ma zdecydowanych liderek". To stwierdzenie również jest już nieaktualne. Tak jak u mężczyzn w 2012 roku kobiecymi rozgrywkami rządziła czołowa czwórka. Serena, Wiktoria, Maria i Agnieszka wygrały w tym roku wszystkie turnieje wielkoszlemowe oraz wszystkie zawody z kategorii Premier Mandatory, czyli cztery imprezy, które w hierarchii turniejowej są zaraz za Wielkimi Szlemami. Te cztery zawodniczki były również finalistkami wszystkich tych imprez (wyjątek: Sara Errani w finale Rolanda Garrosa). Zdobyły wszystkie trzy medale Igrzysk Olimpijskich, a na koniec awansowały w komplecie do półfinałów Mistrzostw WTA. Można by powiedzieć, że w kobiecej "Wielkiej Czwórce" Agnieszka jest odpowiednikiem Andy'ego Murraya sprzed roku, który nawiązywał wyrównaną walkę ze swoimi rywalami, tylko musiał jeszcze poczekać na swój pierwszy triumf wielkoszlemowy.

Pierwszy półfinał pomiędzy Radwańską a Williams zakończył się bez historii i chyba nikomu nie trzeba tłumaczyć, dlaczego tak się stało. Sama Serena powiedziała, że jest pod wrażeniem, że Polka w ogóle była w stanie wyjść na kort po dwóch takich maratonach. Normalny śmiertelnik nie wstałby z łóżka przez co najmniej tydzień. Drugi półfinał zapowiadał się ekscytująco. Szarapowa i Azarenka delikatnie mówiąc nie przepadają za sobą i przez cały rok częstowały się różnymi "uprzejmościami". Podtekstów przed meczem było więc sporo. Sam mecz tak dramatycznego przebiegu nie miał. Niespodziewanie gładko wygrała Rosjanka, która po meczu ucieszyła się jakby została już zwyciężczynią całej imprezy, a na konferencji nie omieszkała zauważyć, że wszystkie zawodniczki są już bardzo zmęczone, ale niektóre pokazują to bardziej od innych. W końcu nie często się zdarza, żeby Wika nie miała siły nawet jęczeć na korcie.

Finał stał na wysokim poziomie, ale Williams przez cały czas kontrolowała spotkanie. Amerykanka zagrała najlepszy mecz w całym turnieju, a Rosjanka najlepszy mecz przeciwko Williams od bardzo dawna. Pomimo tego, że wcale nie zanotowała jakieś oszałamiającej liczby piłek bezpośrednio wygranych (wszyscy wiemy, że normalnie ma ich więcej niż 13). Przeciwnik czasem po prostu na to nie pozwala. Serena potwierdziła natomiast, że gdy jest w dobrej formie nikt nie jest w stanie jej pokonać. Przez większość 2012 roku dominuje nad rywalkami jak Roger Federer za swoich najlepszych lat i nie jest bezpodstawne pytanie czy ktoś będzie w stanie zatrzymać ją w którymś z przyszłorocznych wielkoszlemowych turniejów. Kluczowy będzie chyba Roland Garros, do którego Williams może podejść bardzo ambicjonalnie.
 
Tegoroczny Masters w Stambule był najlepszym, jaki miałam przyjemność oglądać od wielu lat. Nie tylko ze względu na grę, ale również na publiczność, która nie dość, że zapełniała halę do ostatniego miejsca, to jeszcze niezwykle żywiołowo wspierała wszystkie zawodniczki, nawet o 2 drugiej w nocy. Dziewczyny zamknęły, chociaż na chwilę, usta wszystkim krytykom. Panowie swoją drogą w Londynie będą musieli się mocno postarać, żeby nie wypaść gorzej. Rzadko zdarza się, żeby wszystkie półfinalistki były zadowolone z rozstrzygnięć, jakie zapadły w turnieju. Tym razem tak było. Serenę jak zwykle zadowoliłaby tylko wygrana, Maria ograła Wiktorię, Wika obroniła pozycję numer 1 na koniec sezonu, a Agnieszka udowodniała, że jej pozycja w Top 4 nie podlega dyskusji. Po takim epilogu rok 2013 zapowiada się niezwykle interesująco. Czy Amerykanka nadal będzie tak dominować, czy Białorusinka i Rosjanka będą wstanie pokrzyżować jej szyki? Jak na ich tle wypadnie Isia? Tak czy inaczej ja już zaczynam zbierać na wyjazd do Stambułu na kolejny turniej Masters.

Na koniec smutna informacja. Szefowa WTA zapowiedziała, że od przyszłego roku definitywnie kończy się ich współpraca z Eurosportem. Nie jest to dobra wiadomość dla fanów tenisa w Europie, którzy mają prawo się obawiać o to, czy będą mieli gdzie śledzić swoje ulubione rozgrywki. Miejmy nadzieję, że na tych zmianach nie ucierpią sympatycy białego sportu.

Źródło artykułu: