Po wykonaniu swojego obowiązku (tradycja francuskiego turnieju nakazuje, by zwycięzcy poprzedniej edycji imprezy wylosowali drabinkę w roku kolejnym), Hiszpan w pośpiechu opuścił salę, w której rano odbywało się turniejowe losowanie. Okazało się, że nie ma to związku z żadnymi przesądami (Rafa jest znany ze swoich kortowych i pozakortowych dziwactw), a przyczyna była prozaiczna: - Wolę trenować, niż patrzeć na losowanie, a akurat miałem zarezerwowany kort. Gdyby nie trening, zostałbym na drugą część losowania. Wielokrotnie przy tym byłem, nie jest to dla mnie żaden problem. Nie przeszkadza mi, jeśli wiem, kogo mam w drabince.
- Podczas zeszłej edycji presja była większa, walczyłem o wyrównanie rekordu. Prawda jest taka, że w każdym roku znajdzie się jakiś rekord, który akurat można pobić. A za rok i tak będzie kolejny turniej - komentował Nadal swoje podejście do historycznego wyczynu Björna Borga, który może odejść w zapomnienie, jeśli Hiszpan wygra w Paryżu. - Co roku przyjeżdżam tu z taką samą motywacją i jednym celem: grać dobrze. Wygrałem sześć razy? I co z tego, nijak to na mnie nie wpływa - dodaje.
Ostatni turniej wielkoszlemowy to bolesne wspomnienie dla Rafaela Nadala. Ale Hiszpan z perspektywy czasu patrzy na swój występ w pozytywnych barwach: - W Australii grałem znakomicie, to był jak na razie jeden z moich najlepszych turniejów w tym sezonie. Miałem w finale swoje szanse, przegrałem, ale taka jest gra. Raz się wygrywa, innym razem schodzi się z kortu pokonanym. Przegrałem z nim siedem razy w siedmiu finałach, ale nie należy zapominać, że w większości z nich miałem okazję zaistnieć w meczu.
- O wszystkim decyduje kilka ważnych punktów - kontynuował, podając jako przykład niedawny finał na Foro Italico: - W Rzymie, pierwszy set był bardzo zacięty. Akurat wygrałem te wymiany, które zadecydowały o ostatecznym wyniku.
Zapytany, jak widzi szanse Novaka Djokovicia na wygranie czwartego Szlema z rzędu (ostatnią osobą, która dokonała tej sztuki był Rod Laver, który nie dość, że wygrał cztery kolejne imprezy wielkoszlemowe, ale uczynił to w jednym roku) odpowiedział: - Między tymi imprezami nie ma różnicy, każda jest tak samo trudna do wygrania. To będzie następny zwykły turniej. Wygranie poprzednich trzech nie powoduje, że nagle będzie mu się grać trudniej albo łatwiej. Gdy w 2011 roku jechałem do Australii, nie czułem żadnej presji związanej z tym, że walczę o czwartego Szlema. Gram dzień po dniu, nie rozmyślam, co działo się wcześniej.
Znakomite występy na czerwonej mączce (Nadal w czasie konferencji zaznaczył słowo "czerwonej") stawiają Hiszpana w roli faworyta turnieju. On sam jednak tonuje hurraoptymistyczne nastroje: - W Monte Carlo, Barcelonie i Rzymie grałem doskonale, ale impreza w Paryżu to zupełnie inna historia i poprzednie wyniki nie mają żadnego wpływu. Te trzy zwycięstwa znaczą tyle, że mam w sypialni trzy puchary więcej.
- Oczywiście, przyjeżdżam tu pozytywnie nastawiony i na pewno dam z siebie wszystko
- zakończył.
Robert Pałuba
z Paryża
@rob_pal