W Londynie zagram z Klaudią - rozmowa z Alicją Rosolską, drugą debliską kraju

Alicja Rosolska w rozmowie z portalem SportoweFakty.pl po meczu I rundy turnieju Open GDF Suez w Paryżu opowiada o zmianie partnerki, trenerze i planach na olimpijski sezon.

W tym artykule dowiesz się o:

Robert Pałuba: Zacznijmy od meczu. Było emocjonująco, chyba wręcz za bardzo?

Alicja Rosolska: To prawda, wolałabym, żeby ten mecz zakończył się w drugim secie wynikiem 6:2, bo była taka okazja. Miałyśmy 5:2 i 0-30 przy serwisie rywalek, ale rywalka posłała bardzo dobry serwis do środka. Przy meczowej liniowy wywołał aut. Popatrzyłam na sędziego, ale pokazał że piłka była dobra i zrobiło się 5:5.

Sędziowanie pozostawia wiele do życzenia...

- Tak, u nas też było parę pomyłek w tym meczu. Akurat wypadło u nas, w najważniejszej dla nas piłce, aczkolwiek nic nie wiadomo. Dobrze, że ostatecznie wygrałyśmy.

Pierwszy raz gra pani w parze z Monicą Niculescu: jak wam się współpracuje? To dość specyficzna zawodniczka.

- Tak, to dobre określenie. Poza kortem jest naprawdę bardzo wesoła i sympatyczna, na korcie miewa czasami słabsze momenty. Przed meczem pytałam, jak mogę jakoś podtrzymać ją na duchu. Powiedziała tylko, żebym się nie martwiła i taka już jest. Akceptuję to i dobrze nam się gra.

Grała już pani wcześniej w Paryżu, ale czy lubi tu występować? Tenisiści często narzekają na organizację turniejów we Francji.

- Nie odpowiem na to pytanie, bo nie lubię narzekać [śmiech]. Choć prawda jest taka, że coraz bardziej lubię grać w Paryżu. Pierwsze turnieje, mniejsze imprezy rangi ITF, grało się bardzo ciężko, bo organizatorzy w ogóle nie mówili po angielsku. Problemy były nawet z zamówieniem transportu i kortu na trening, kompletnie nie można było się dogadać. Później, na turniejach WTA było już lepiej, choć i tak trzeba być w stosunku do tych ludzi bardzo cierpliwym. Problem jest też z kortami. Centralny ma trochę inną nawierzchnię niż boczny, jest wolniejszy, a korty treningowe są jeszcze inne, to duże utrudnienie.

Dlaczego ostatnio nie gra pani ze stałą partnerką, Klaudią Jans-Ignacik?

- Z Klaudią się rozstałyśmy po US Open, choć jeszcze nie definitywnie. Z trenerem [Maciejem Domką] jednak zakończyła współpracę na turnieju w Nowym Jorku. Później jeszcze zadecydowałyśmy, że zagramy razem imprezy w Azji i zobaczymy, jak nam pójdzie bez trenera. Stwierdziłam, że rzeczywiście nic to nie zmienia, zostałam z trenerem Maciejem Domką i zmieniłam partnerkę. Trenerów zmieniałyśmy już parokrotnie i nie miałyśmy takich wyników, jakie bym chciała.

Jak wygląda sytuacja z trenerem? Ostatnio pojawiły się głosy, że Domkę zatrudnił sztab Woźniackich.

- To prawda i zarazem miłe zaskoczenie. Nie mam sponsora, trenera muszę opłacać z własnej kieszeni i są to ogromne koszty. Na turnieje w Paryżu, Dausze i Dubaju miałam lecieć sama, a Maciek miał zostać w Warszawie. Pewnego dnia zadzwonił do mnie Piotr Woźniacki i zapytał, czy Maciek jest dostępny. Gdy powiedziałam, że przez najbliższy miesiąc planuję jeździć bez opiekuna, zaproponował, że wynajmie go jako sparingpartnera dla Karoliny. Wyszło bardzo dobrze, bo okazało się, że spotkamy się w Dausze i w Dubaju. Będzie mógł mi pomóc i nie będzie siedzieć w Warszawie.

Rozumiem, że PZT nie dopłaca do trenera?

- Nie.

W Pucharze Federacji w decydującym spotkaniu gry podwójnej grała Urszula Radwańska, której podobno dokuczały problemy zdrowotne. Dlaczego pani jej nie zastąpiła?

- To bardziej pytanie do kapitana Tomasza Wiktorowskiego. Rozmawialiśmy na ten temat: Ula nie była kontuzjowana do tego stopnia, żeby nie móc grać, a w czasie meczu nie narzekała. Gdyby uraz był poważny, to na pewno bym ją zastąpiła. Taka była decyzja kapitana, aczkolwiek po pierwszej grze singlowej [młodsza z sióstr Radwańskich przegrała z Sofią Arvidsson] powiedział, że mam się szykować do debla. Nie wystawił mnie, a później chyba zadecydowała Agnieszka [Radwańska].

Agnieszka Radwańska ma poważny głos przy podejmowaniu takich decyzji?

- Bez Agnieszki sobie na rozgrywkach Pucharu Federacji nie poradzimy i musimy się liczyć z jej głosem. Kapitan miał do podjęcia ciężką decyzję. Bardzo dużo by ryzykował wystawiając mnie, przecież dziewczyny poprzedni mecz wygrały. Zmiana na mecz finałowy byłaby odważnym ruchem, aczkolwiek żałuję, że ostatecznie tak się nie stało.

Z kim planuje pani grać na Bliskim Wschodzie?

- Wracam do gry z Andreją Klepač.

Grałyście razem w Australii. To były chyba udane występy? Osiągnęła pani najlepszy wynik w turnieju wielkoszlemowym: III rundę Australian Open.

- Jeszcze kiedyś z Klaudią osiągnęliśmy III rundę US Open, ale tak, ostatnio nasze starty były słabsze. Wynik cieszy tym bardziej, że rok temu przegrałyśmy już w pierwszym meczu. Dobrze nam się gra, dobrze się uzupełniamy na korcie. Andreja ma bardzo mocny serwis i silną grę z głębi kortu, ja staram się atakować przy siatce. Oczywiście mamy jeszcze słabsze strony, które będziemy poprawiać, ale z każdym turniejem jesteśmy coraz bardziej zgrane, dobrze się czujemy.

To będzie współpraca na dłużej?

- Na razie tak. Ustaliłyśmy, że zagramy na początek trzy turnieje w Australii i zobaczymy, jak wszystko się ułoży. Później, gdy podczas Australian Open wygrałyśmy z rozstawionymi Parrą i Llagosterą: okazało się, że całkiem dobrze nam idzie i nieźle się rozumiemy na korcie. Postanowiłyśmy zatem, że wspólnie zagramy najbliższe turnieje w Azji, o ile ranking pozwoli, bo w tym roku zmniejszono drabinkę.

W takim razie igrzyska idą w odstawkę?

- Oczywiście, że nie [śmiech]. Gram z Klaudią. Postanowiłyśmy, że spróbujemy osobno się zakwalifikować do turnieju, ale zagramy w nim razem. Tyle lat ze sobą grałyśmy, znamy się doskonale i nie będzie problemu z powrotem do wspólnej gry. Musimy jednak wypełnić minimum olimpijskie: miejsce w Top 40 rankingu, ale na razie nie jest łatwo. Po III rundzie Australian Open awansowałam jedną pozycję, właśnie na 40. miejsce. Trzeba naprawdę dobrze  grać i wygrywać. Nadchodzące trzy turnieje [Paryż, Dauha, Dubaj] to duża szansa.

W jakim języku porozumiewa się pani z partnerkami na korcie?

- To zależy. Z Anabel [Mediną] rozmawiałyśmy po angielsku, przeplatając trochę hiszpańskim. Potem się trochę uczymy języka partnerki, ale wiadomo, hiszpański jest popularniejszy i znam parę słówek. Z Moniką rozmawiam po angielsku, ale po rumuńsku też coś rozumiem. Z Andreją też mówimy po angielsku, ale czasami mówi do mnie po słoweńsku. Z trenerem za to rozmawiam po polsku i nie jest to dla nas problem. Mimo wszystko dominuje angielski.

Bardzo chwaliła pani Medinę po wygranym turnieju w Budapeszcie. Pani partnerkami były też Yan Zi i Jarosława Szwiedowa. Jak się gra z tak wybitnymi deblistkami: wszystkie trzy wygrywały turnieje wielkoszlemowe w grze podwójnej?

- Każda z nich miała w swojej grze coś specjalnego. Anabel zawsze bardzo pilnowała wyniku, cały czas była skoncentrowana i nie odpuszczała, do tego popełnia mało niewymuszonych błędów. Gra bardzo agresywnym topspinem i gdy trzeba, potrafi zagrać wszystko, a jednocześnie szanuje piłkę. Taka hiszpańska mentalność, która bardzo się przydaje. Dużo dziewczyn w ważnych momentach traci głowę, zaczynają grać na strzał, szarżować. Szwiedowa była bardzo mocna z głębi kortu i dysponowała doskonałym serwisem. Do tego nie bała się grać przy siatce, choć na początku nie do końca pewnie się tam czuła. Zawsze mnie też uspokajała w czasie gry. Pilnowała, żeby zrobić dłuższą przerwę, wykorzystać czas do końca i nie spieszyć się. Yan Zi była za to niesamowicie szybka, a po jej uderzeniach piłka przelatywała trzy centymetry nad taśmą. Jak grałyśmy na trawie, to jak najszybciej biegłyśmy do siatki. Przeciwniczki dostawały wystawki, ale i tak wszystko kończyłyśmy. Taktyka była prosta - zawsze kryć siatkę.

Dlaczego w polskim tenisie juniorskim brakuje talentów? Poza Zuzanną Maciejewską na horyzoncie nie widać nikogo.

- Zuzia Maciejewska to naprawdę bardzo dobra zawodniczka. To może być nawet talent na miarę Petry Kvitovej, ma bardzo zbliżone do niej warunki. Na razie oczywiście czeka ją bardzo dużo pracy. Miałam już okazję wielokrotnie z nią trenować i jak się przyłoży, to może być tenisistką największego formatu. A inni? Zdaje się, że w dzisiejszych, komputerowych czasach tenis nie staje się już dla młodzieży najważniejszy.

Źródło artykułu: