Kolejny finał w Budapeszcie to znak, że Schnyder ma się dobrze, a jej gra jest ciągle całkiem skuteczna. To, że po drugiej stronie siatki stała Szávay - młodsza od niej o dziesięć lat - to znak upływu czasu, od kiedy Szwajcarka pierwszy raz sięgnęła po rakietę.
Pojawiła się w cyklu ITF w 1993 roku, rok później w kwalifikacjach do turniejów WTA Tour w Zurychu i Lucernie (foto PAP/EPA)
W 1995 roku zadebiutowała w turnieju głównym WTA, także w Zurychu, gdzie jako grająca z dziką kartą dotarła do drugiej rundy. Stopniowo poprawiając swoje wyniki, 29 kwietnia 1996 roku znalazła się w pierwszej setce i od tamtej pory ani razu z niej nie wypadła! Wówczas wystąpiła w swoim pierwszym finale w Karlovych Varach (uległa Dragomirze Ilie). Zadebiutowała w Wielkim Szlemie na Roland Garros oraz na Wimbledonie, wystąpiła w igrzyskach olimpijskich - początki były trudne, bo za każdym razem odpadła w pierwszej rundzie, jednak zdobyte doświadczenie zaprocentowało. Po zaliczonej czwartej rundzie w Australian Open w 1997 roku Patty pojawiła się w pierwszej pięćdziesiątce rankingu.
Przełomowy dla Schnyder był sezon 1998, w którym wygrała pięć turniejów: w Hobart, Hannoverze, Madrycie, Marii Lankowitz i Palermo, była w ćwierćfinałach French Open i US Open. Na swoje konto zaliczyła zwycięstwa z takimi zawodniczkami, jak Jana Nowotna czy Barbara Schett. I tak 10 sierpnia wspaniałe wyniki przeniosły Patty do Top ten i dały kwalifikację do Mistrzostw kończących sezon. Jednak od tamtego czasu wygrane przestały przychodzić już tak łatwo. Na początku kolejnego roku po wygraniu turnieju w Gold Coast wprawdzie awansowała na ósme miejsce w rankingu, jednak zamknęła sezon już poza pierwszą dwudziestką.
W latach 2000 - 2003 Szwajcarka utrzymywała stale mniej więcej ten sam poziom gry. Regularnie meldowała się w ćwierćfinałach różnych imprez, kilkakrotnie w półfinałach (między innymi w Sopocie w 2003 roku) i finałach. Potem przyszedł jej dotychczas największy sukces w Wielkim Szlemie czyli półfinał Australian Open w 2004 roku.
Po dziesięciu latach w Tourze pula zawodniczek, z którymi spotykała się na korcie Schnyder, zdążyła się już zmienić. Po Jennifer Capriati i Mary Pierce przyszedł czas na rządzące niepodzielnie siostry Williams, a za nimi sztab Rosjanek i dwie Belgijki: Kim Clijsters oraz Justine Henin. Jednak i wśród nich Patty się odnalazła, a 2005 rok był sezonem, który cały spędziła w pierwszej dziesiątce, doliczając na swoje konto dziesiąty tytuł i osiągając swoją najwyższą siódmą pozycję na świecie.
Z pierwszej dziesiątki wypadła dopiero dwa lata później, po części nękana kontuzją, a po części bezsilna wobec takich przeciwniczek jak Jelena Janković czy Maria Szarapowa. Na kolejne, jedenaste mistrzostwo przyszło jej czekać trzy lata do turnieju w Bali w 2008 roku. Wydaje się, że lata jej największych sukcesów minęły, ale jest niesamowite, że rok 2009 był trzynastym, w którym Patty nie wypadła poza pierwszą pięćdziesiątkę. Regularność Szwajcarki sprawia, że w największych imprezach, mimo że pretendentką do tytułów już nie jest, ciągle uważa się ją za przeciwniczkę, z którą trzeba się liczyć.
Patty Schnyder urodziła się 14 grudnia 1978 roku w Bazylei (foto PAP/EPA)
Pierwsze skojarzenie ze Schnyder: rakieta trzymana w lewej ręce. Szwajcarska mańkutka mimo niedopasowania do większości praworęcznych tenisistek absolutnie na tym nie traci. Z determinacją wykorzystuje tą cechę jako swój atut w grze i egzekwuje błędy zawodniczek, które o jej leworęczności zapominają. W jej grze jest więcej techniki niż siły, jej uderzenia nie zmiatają z kortu, ale są skuteczne. Specjalizuje się w piłkach granych z głębi kortu, posyłanych pod końcową linię. W połączeniu ze świetną rotacją - to się sprawdza, ale nie jest sposobem na ścisłą światową czołówkę.
Jej bagaż doświadczeń to już 17 lat spotkań z tenistkami z całego świata. W tym czasie zmieniały się liderki rankingu, część zawodniczek zakończyła karierę, na ich miejsce weszły inne młode i utalentowane. A Patty? Ciągle w grze na tym samym poziomie. Jej tenis mimo upływu lat i rotacji przeciwniczek jest raz mniej, raz bardziej, ale stale skuteczny. Nie jest to sam szczyt i trudno się też spodziewać jakichś innowacji, które przeniosłyby Szwajcarkę z powrotem do ścisłej czołówki - więc może to już czas na zasłużoną emeryturę?
Zbliżające się 32. urodziny i takie wyniki na koncie zadowoliłyby niejedną tenisistkę i pozwoliłyby z czystym sumieniem zakończyć karierę. Jednak nic tego u Patty nie zapowiada, nie rezygnuje z żadnego turnieju i daje z siebie wszystko. I na pewno po cichu zazdrości Francesce Schiavone, której w 30. roku życia udało się po raz pierwszy wygrać wielkoszlemowy Roland Garros.