Danielle Collins, amerykańska tenisistka, po raz kolejny w ostatnim czasie znalazła się w centrum uwagi. Podczas meczu drugiej rundy wielkoszlemowego Australian Open z Destanee Aiavą, Collins prowokowała australijskich kibiców, co wywołało ich niezadowolenie. Po zakończeniu spotkania, z uśmiechem na twarzy, wysyłała "buziaki" w stronę publiczności i klepnęła się w pośladek, co spotkało się z falą krytyki (więcej TUTAJ).
To jednak nie był jeszcze koniec. Amerykanka kolejne trzy grosze dorzuciła podczas konferencji prasowej. Początkowo nie ukrywała, że uwielbia grać przy publiczności pełnej energii, niezależnie od tego, po której stronie się znajduje.
- Uwielbiam grać przy publiczności, która ma taką energię, niezależnie po której jest stronie. To mnie po prostu jeszcze bardziej motywuje. Więc to jest dobra rzecz, zwłaszcza gdy nie idzie mi tak dobrze - mówiła Collins.
ZOBACZ WIDEO: Siatkarz kandydował w wyborach do sejmu. "Nie chodziło o to, żeby się tam dostać"
Amerykanka później dolała oliwy do ognia, jeżeli chodzi o relacje z australijskimi kibicami. - Jedną z najlepszych rzeczy w byciu profesjonalnym sportowcem jest to, że ludzie, którzy mnie nie lubią i nienawidzą, tak naprawdę płacą moje rachunki - podkreśliła ze śmiechem.
- Każda osoba, która kupiła bilet, żeby tu przyjść i mnie zaczepiać lub robić to, co oni, niech wie, że wszystko idzie na fundusz Danielle Collins - dodała.
Awans do trzeciej rundzie zagwarantował Amerykance 290 tysięcy dolarów australijskich, czyli ok. 745 tys. zł. Collins wyznała, że pieniądze te planuje przeznaczyć na luksusowe wakacje z przyjaciółkami, celując w podróż na Bahamy.
31-latka, o której głośno zrobiło się po spięciu z Igą Świątek, nie przejmuje się krytyką i zamierza cieszyć się życiem, co podkreśliła podczas konferencji prasowej. Jej zachowanie na korcie i poza nim raz po raz wzbudza kontrowersje.